Tęsknota za sensem

Conrad, Wyspiański, Rubinstein, Szymanowski i najmłodszy z nich wszystkich Wróblewski - ten rok obfituje w rocznice. Jubileusze pozwalają odkryć nieoczekiwane zbieżności, niezależne od biografii czy chronologii.

25.03.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

Stanisław Wyspiański i Andrzej Wróblewski zaliczają się do ikon kultury polskiej. Autor "Rozstrzelań" dołączał do tej grupy kilkakrotnie: gdy odkryli go "barbarzyńcy" z grupy "Wprost", gdy w 1969 r. Andrzej Wajda uczynił jego malarstwo elementem filmu "Wszystko na sprzedaż", gdy na początku lat 90. książkowa monografia malarza stała się świadectwem "barbarzyńców" z Gruppy, formacji okrzepłej w stanie wojennym. Dziś siły oddziaływania Wróblewskiego dowodzi np. twórczość artystów wyrosłych z Grupy "Ładnie": Wilhelma Sasnala, Rafała Bujnowskiego czy Marcina Maciejowskiego.

Rocznice śmierci obydwu dysydenckich klasyków (setna i pięćdziesiąta) przypomniały, że najbardziej nawet oswojone legendy co jakiś czas domagają się reinterpretacji, odmuzealnienia, znalezienia dla siebie nowego kontekstu. Nie wiemy, czy uda się to zrobić w ramach upaństwowionego Roku Wyspiańskiego. Z kolei jubileusz Wróblewskiego zaczął się wystawą, która wcale nie była mu dedykowana. "Malarstwo polskie XXI wieku" - projekt, który niedawno zakończył się w Zachęcie - był reinterpretacją najlepszą, bo wynikłą naturalnie, poprzez przegląd sztuki najnowszej.

Teraz o Wróblewskim w Krakowie przypomina wystawa "Wszechświat za szybą autobusu". Jej tytuł nawiązuje do dwóch gwaszy znajdujących się w zbiorach tutejszego Muzeum Narodowego: "Szofer z czerwonym pejzażem" i "Szofer autobusu" (1956-57): wypełniająca je przestrzeń, na poły abstrakcyjna, nad którą nie panuje postać kierowcy, w kontekście rocznicy śmierci malarza zdaje się szczególną metaforą. Natomiast w Warszawie trwa prezentacja nieoczekiwana, skupiona na twórczości z przełomu lat 40. i 50., nieuciekająca od prac, które wydają się błędem bądź pomyłką. Dopełnia ją kontekst międzynarodowy: pozornie konceptualna instalacja Kubańczyka Diango Hernándeza, której istotę stanowi zanikający napis "?VICTORIA!", ma u podstaw pokrewną polskiemu artyście wrażliwość.

Skazani na historię

Mimo tych zdarzeń można odnieść wrażenie, że rocznica Wróblewskiego nie brzmi pełnym głosem. Może powodem jest to, że w latach 90. artysta miał kilka ważnych wystaw monograficznych? A może zadecydował po prostu nadmiar jubileuszy?

A przecież całkiem niedawno na łamach "Gazety Wyborczej" (10-11 marca) Dorota Jarecka zadała pytanie odnoszące się właśnie do Wróblewskiego: jak wyglądałaby sztuka polska, gdyby GO nie było? I jakich dokonałaby wyborów, gdyby żył dłużej? Takie pytania stawia się tylko w odniesieniu do największych. A geniuszy sztuki, zdolnych do najgłębszej analizy egzystencji i historii, mieliśmy w sztuce polskiej bardzo niewielu. Może tylko Wyspiańskiego i Wróblewskiego? A gdyby tak zestawić ich ze sobą?

Skojarzenie to wydaje się odleglejsze niż Ameryka Łacińska. Nie wiadomo, na ile twórczość autora koncepcji "polskiego Akropolis" interesowała powojennego repatrianta z Wilna. Nie chodzi też o banalną wpływologię, cechy stylowe, warsztat czy światopogląd. O bliskości nie decyduje kilka podobnych faktów biograficznych: edukacja w tej samej, krakowskiej Akademii i przedwczesna śmierć, zatrzymująca dzieło w momencie niewybrzmiałego do końca wybuchu - tym bardziej że należeli do światów, które na zawsze oddzieliło od siebie doświadczenie dwóch wielkich wojen.

A jednak jest coś, co sprawia, że w wy­obraźni odbiorcy psychologiczne, dziecięce portrety Wyspiańskiego sytuują się gdzieś obok dziewczynki w pomarańczowych nausznikach, z martwym, błękitnym spojrzeniem, którą namalował Wróblewski. Jego odwrócony tyłem "Błękitny szofer" pojawia się obok surowego i nieco szalonego Boga Ojca z franciszkańskiego witraża, znanego pod tytułem "Stań się!". Analizujące rozpad ciała "Rozstrzelanie VIII" - obok trupio-królewskich kartonów witraży dla katedry wawelskiej. "Zatopione miasta", nieba, słońca, gwiazdy, ryby z niewielkich prac, które powstały w 1948 r.,­ korespondują z pastelowymi pejzażami namalowanymi u progu wieku XX - w których splątane konary drzew zaczynają żyć autonomicznym życiem.

Być może źródłem tych skojarzeń jest bardzo rzadki rodzaj odpowiedzialnego buntu. Nie przypomina on niczym klasycznych artystycznych sprzeciwów - wobec fałszywych nurtów, profesorów, filistrów, stosunków społecznych, sytuacji politycznej. Zakorzenia się o wiele głębiej, dotykając spraw najpoważniejszych, a jednocześnie najbardziej intymnych. To bunt wobec kondycji człowieka - własnym życiem skazanego na uczestnictwo w historii, pędzącego wraz z nią w niewiadomym kierunku (choć zawsze ku śmierci) i tęskniącego za odrodzeniem, za pewnością sensów, a przynajmniej za odrobiną radości. Bunt wynikający zarówno ze samoświadomości, jak i współczucia.

Całe, niespełna trzydziestoletnie życie Wróblewskiego zdeterminowała przeżywana w Wilnie okupacja, a przede wszystkim wspomnienie śmierci ojca, wybitnego prawnika, który zmarł na zawał serca, gdy esesmani rozpoczęli rewizję mieszkania. Z drugiej strony warto się zastanowić, jaki wpływ na myślenie Wyspiańskiego miały opowieści Matejki o ekshumacjach w katedrze wawelskiej, a także wuj - weteran walk narodowowyzwoleńczych, którego wyniszczały problemy psychiczne. To jego twarz posłużyła jako wzór Bogu Ojcu.

W efekcie w obydwu przypadkach mamy do czynienia z twórczością osobistą, zaangażowaną w doczesność, a jednocześnie intymnie historiozoficzną, bliską traktatowi filozoficznemu, który - by osiągnąć skutek totalny - nie zawsze potrzebuje monumentalnej formy.

Struktura geniuszu

Zasadą etycznych poszukiwań Wróblewskiego okazało się zderzenie - zawsze bolesne, doświadczane na własnej skórze, a jednocześnie nigdy nie unikane. Wymiar ten pojawił się, gdy skupiona wokół niego Grupa Samokształceniowa domagała się na łamach prasy upolitycznienia studiów artystycznych. Gdy wraz z innymi studentami - wbrew regułom obowiązującym w sformalizowanej i formalistycznej Akademii - wziął udział w słynnej Wystawie Sztuki Nowoczesnej, pierwszej po wojnie i ostatniej przed wprowadzeniem zasad socrealizmu manifestacji twórczej wolności.

Gdy pisał w jednym z listów: "Ponieważ jestem nieszczęśliwy, zajmuję się problemami realizmu socjalistycznego. Wymyśliłem między innymi głęboką prawdę, że tylko wtedy nikt mi nie będzie narzucał socrealizmu, jeśli ja sam będę go narzucał innym". Gdy mówił Andrzejowi Wajdzie o projekcie wystawy wieloplastycznej, która zawierałaby "zarówno plastykę, jak i wielość rzeczywistości".

Zderzenie zadecydowało także o formie tej twórczości. Na warszawskiej wystawie znajdziemy prace z 1948 r. - aluzyjne, radosne, a przy tym zdyscyplinowane. Z tą najbardziej harmonijną, zatytułowaną "Słońce i inne gwiazdy". Artysta próbuje odwołać się do tego, co w przedwojennym świecie sztuki dawało najwięcej wiary i nadziei - do awangardy.

Środki wypracowane przez awangardy mają mu także pomóc w uporaniu się z pamięcią wojenną. Patrzymy na zielono-

-brązowe ryby z odciętymi, czasem niedokładnie, głowami i ogonami - pozostające na pograniczu figuracji i abstrakcji. Okazuje się jednak, że awangardowych utopii nie da się już obudzić. Ocaleni z Zagłady powiedzą za kilka lat, protestując przeciw konceptualnym projektom pomnika w Au­schwitz, że nie w abstrakcji byli torturowani, a ich bliscy mordowani. Będą mówić głosem Wróblewskiego.

Śmierć utopii

Czy to rozczarowanie porządkiem awangardy doprowadziło malarza do socrealizmu - przyjętego uczciwie? A może jest odwrotnie i, jak opowiada Andrzej Wajda, uczelniany kolega Wróblewskiego, młodym artystom wydało się przez chwilę, że realizm socjalistyczny będzie kontynuacją radykalnej awangardy rosyjskiej? Zresztą, jak wspomina reżyser, robotnik był wtedy dla młodych inteligentów kimś bliskim: sami w czasie wojny pracowali w fabrykach. Stąd wziął się obraz dla twórczości artysty przynajmniej niepotrzebny: "Fajrant w Nowej Hucie". I kilka innych.

Jeszcze przed akcesem do socrealizmu, Wróblewski, oprowadzając po krakowskiej Wystawie Sztuki Nowoczesnej grupy robotnicze, każdemu z osobna tłumaczył, że jego sztuka ma być właśnie taka: brutalna i nieokrzesana. Później ratunkiem przed oficjalną doktryną realistyczną paradoksalnie okazał się dla malarza... właśnie realizm - tyle tylko, że rozumiany w nieortodoksyjny, barbarzyński sposób. Postawa nie do przyjęcia dla czynników oficjalnych.

W tym momencie śmierć, zawsze wyczuwalna w jego malarstwie, wychodzi z cienia. Tak, jakby artysta nagle przestał się jej bać. Śmierć daje o sobie znać nie tylko w słynnych "Rozstrzelaniach", ale także w "Matkach" (Pietach?), czy ascetycznych gwaszach, ukazujących ułomność ludzkiego ciała, ulotność męskiej twarzy.

Około 1953 r. Wróblewski zanotował: "Śniłem o wymarłym świecie, w którym ja jeden byłem żywy. Wędrowałem przez miasta, które sekunda poraziła śmiercią. Czułem rozkosz. A teraz widzę, to były tylko idealne warunki, żeby romantycznie i dumnie umrzeć jako ostatni człowiek na ziemi, śniłem jak w szalonym pędzie i huku zjeżdżam na barkach olbrzymiej lawiny kamiennej. (...) Jedną tylko mam wiarę, absolutną i pewną, która daje mi odblask wewnętrznej pogody: po śmierci nie ma nic".

13 marca 1957 r. artysta wyjechał do Zakopanego. Dziesięć dni później na drodze do Morskiego Oka leśnicy znaleźli ciało młodego mężczyzny. W wyniku dochodzenia milicyjnego stwierdzono, że przyczyną zgonu był nieszczęśliwy wypadek - atak epilepsji, do którego doszło z dala od siedzib ludzkich. Malarz zostawił matkę, żonę i trójkę dzieci.

"ANDRZEJ WRÓBLEWSKI 1927-1957. W 50. ROCZNICĘ ŚMIERCI ARTYSTY"; Muzeum Narodowe w Warszawie, kurator: Joanna Kordjak-Piotrowska, scenografia: Jarosław Fliciński; wystawa czynna do 6 maja 2007.

"Andrzej Wróblewski - Wszechświat za szybą autobusu"; Muzeum Narodowe w Krakowie, Galeria Sztuki XX wieku; wystawa czynna do 1 czerwca 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2007