Temat pilny, czyli o kolaboracji

Na pytanie, czy jesteśmy zadowoleni, odpowiadamy: bardzo. Czy jesteśmy zaniepokojeni? Mówimy: w ogóle.

04.12.2017

Czyta się kilka minut

Na indagacje, czy mianowicie odczuwamy jakiś lęk – śmiejemy się szczerze. A jest tak pięknie dlatego, że pławimy się oto w spełnieniach, w swych zawszeracjach, niepopularnych przez tyle lat wyobrażeniach, rechoczemy, bo byliśmy masowo wyszydzani za czarnowidzenie, makabryczne pewności i niszowe mniemania. Słowem: mamy satysfakcję, choćby była ona nie wiadomo jak głupia, ponieważ – zważmy – wszelkie satysfakcje są zawsze okropnie głupie. No więc my tu sobie wesoło i beztrosko gadu-gadu, a czeka przecież grubaśny temat do rozebrania, być może teraz najważniejszy ze wszystkich.

Otóż zastanowimy się dziś, jak skutecznie kolaborować z władzą. Gibko przemyślimy pierw, czy jest to w ogóle możliwe, a jeżeli tak, to kto ma najłatwiej, a kto najtrudniej. Kolaborowanie z różnymi władzami ma w Polsce osobliwą historię, a lektur w naszym języku jest o kolaborowaniu mnóstwo, nie bez – za przeproszeniem – kozery. Nie będziemy ich tu przytaczać z różnych powodów, nie będziemy też modnie bić w grube dzwony, a zaledwie cienko podzyndzolimy sobie dzwoneczkiem.

Po pierwsze, sądzimy, że obecny reżym będący wciąż w fazie wzrastania nie wykształcił jeszcze jasnego modelu werbunku dla chętnych bądź potencjalnych kolaborantów. Nie ma jeszcze takiej instrukcji, choćby niepisanej, która by jasno określała wachlarz koniecznych zaparć i wyparć, moralnych ułatwień i stosowania sprejów, którymi można by zapryskać szczeliny wypełnione wątpliwościami. Wygląda też, że na razie kolaboranci nie są potrzebni, choć oczywiście historia uczy, że taka chwila musi nadejść, gdy minie czas żarliwości, gdy najżarliwsi w ramach młócki wypadną z obiegu i trzeba będzie czymś zapełnić pustki kadrowe.

A więc na razie – w sensie generalnym – wielkich możliwości kolaborowania nie ma. Oczywiście widać już, gdzie będzie można kolaborować najłatwiej, i gdzie reżym ma wakaty już dziś. A są to niewątpliwie literatura, sztuki piękne, teatr, kino, balet i tym podobne. Już można tańczyć kazaczoka przy ogniskach obrony terytorialnej, bądź to siadać do pisania stosownych opowiadań, powieści, do rzeźbienia i malowania. Podwaliny Realizmu Gospodarskiego i ogólny zarys oczekiwań leżą na tacy. Wystarczy ze zrozumieniem śledzić reżymowe mniemania na temat sztuki, estetyczne wzory, murale po wsiach, które niewątpliwe są wzorem już obowiązującym dla kolekcji muzeów narodowych oraz założeń programowych dla akademii plastycznych. Słowem: może jeszcze nie ma tortu, ale ciasteczka z kremem już są do zjedzenia.

Widać, że zaiste najtrudniej będzie się zaczepić w telewizji, jest tam już pełno, jeśli idzie o kreowanie historii bądź twórczość encyklopedyczną, to chyba takoż wszystkie fuchy są wzięte. Tu ludzie mający plany kolaboracji wiele nie ugrają. Ale – popatrzmy – na froncie literackim Realizmu Gospodarskiego są kompletne puchy. Ile można czytać o fantazjach erotycznych Wildsteina? Dużo, tego nigdy nam mało, ale jest on chyba jedynym i ostatnim, co tak poloneza wodzi, a nam przydałby się ktoś jednak solidniej zorientowany, zwłaszcza na naszą młodzież, na nowe techniki, a przede wszystkim na nową jakość przykrości, którą można czerpać zarówno z seksu, jak i z czytania w ogóle.

Wymarzony moment na start do wielkiej kariery widzimy w pieśniarstwie na temat Gospodarza, w balecie już tu wspomnianym i w teatrze. Sceny polskie czekają na spektakle gospodarskie, a tym samym na aktorów, najlepiej blondynów. Na ile mogą być farbowani, to się okaże. Gdzie szanse są najmarniejsze? To proste. Medycy, zamiast się szarpać, powinni poszukać wskazówek, jak zostać znachorem, genetycy właściwie mogą spadać na drzewo liście pompować, wakcynolodzy niech się wezmą do lektury na temat prozdrowotnych właściwości czosnku i soku z cebuli – ci ludzie nie pokolaborują, i niech się raczej modlą, by ich nie wsadzono, bo – popatrzmy – ginekolodzy są już właściwie ludźmi skazanymi, a prawnicy uprawiają zawód kompletnie niepotrzebny.

Na koniec zadamy pytanie poniekąd kłopotliwe i osobiste: a felietoniści? Mogą? Odpowiemy w języku, który się na pewno każdemu człowiekowi pióra przyda: pażywiom, uwidim. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2017