Tasiemiec w słoiku

Wieczorem rozmyślałam o szkole. W nocy nie przyśniła mi się standardowo matura, lecz jakaś dyskusja w gronie metodyków nauczania przedmiotów różnych.

13.05.2013

Czyta się kilka minut

Nie wiadomo, jakim cudem znalazłam się w pracowni biologicznej mojego liceum. Być może zadziałało tu skojarzenie z niedawną wizytą w innym liceum, odbytą z okazji „Lekcji czytania”. Nudno tłumaczyć własne sny, a te szkolne nie wymagają tłumaczenia: powszechnie znany jest archetyp odkrytego po latach faktu niezdanej matury, więc nie muszę odtwarzać meandrycznego biegu skojarzeń. Co prawda akurat z biologii niczego nie musiałam zdawać i nie zdziwiłby mnie oblany z tego przedmiotu egzamin, ale w końcu sen to sen, logika nie działa bezwzględnie. Obudziłam się z tasiemcem w słoiku. Rozważam ze skutkiem pozytywnym dopisanie: „i z kluczem w ręku”, ale najpierw zajmę się tasiemcem.

W naszej pracowni, jak we wszystkich szkołach w całej Polsce, zapewne w Układzie Warszawskim, a może i na świecie, na zmajstrowanych jeszcze przed wojną regałach stały tak zwane preparaty. Tak, był tam nawet płód, naprawdę płód ludzki w stadium wczesnym, obok ślepych myszek, świnek morskich i małpki. Były najbardziej mnie brzydzące i przerażające węże, wyciągnięte z polskich i egzotycznych lasów. Była pojedyncza glista, pływająca swobodnie w dużym naczyniu. Był, dotykający haczykami szkła, uzbrojony tasiemiec. Bo tasiemce dzielą się na uzbrojone i nieuzbrojone.

Wszystkie te pomoce naukowe dawały odczucie zgrzebnej niesamowitości. Postawiono je w pracowniach szkolnych, w pewnym sensie sięgając wprost do idei naturalistycznej naoczności – nie wystarczało przecież oglądanie świata na schematycznych rysunkach w podręcznikach, a filmy edukacyjne, które ewentualnie mieliśmy do dyspozycji w latach 70., były raczej w klimacie „panie i panowie w białych fartuchach coś badają, a nam powiedzą mniej więcej, co to”. Tak więc w słoikach mieliśmy ekspozycję tajemnicy życia.

Przerażała mnie wizja rozbicia szkła, wypełznięcia tej całej tajemnicy na pokrytą linoleum podłogę, a okazywanie obrzydzenia podczas przenoszenia naczyń z półek na nauczycielską katedrę dawało pozostałym przewagę w toczonym bezustannie boju o chwilę popularności. Bałam się, więc było w co mnie ugodzić. Profesorka wybierała do organizacji lekcji takie nieprzystosowane jednostki, żeby je oswajać z cudem i różnorodnością życia.

Kiedy teraz o tym myślę, uderza mnie prostota i skuteczność ówczesnej pedagogiki, w której ceniono przede wszystkim przełamywanie. Po drugie zastanawiam się nad pochodzeniem tych wszystkich preparatów. Kto się zajmował ich wyłapywaniem, wydobywaniem, uśmiercaniem? Oczywiście, jakiś Cezas, czy jak ich zwał, istniała po prostu instytucja z przydziałem papieru, dyrektorami i Podstawową Organizacją Partyjną, ale raczej próbuję sobie wizualizować konkretnego człowieka, zatrudnionego do tej roboty. Ogarnia mnie bojaźń, drżę. Po tylu latach boję się martwo-żywych współmieszkańców planety.

Chodziło w tym o to, że każdy mógł takiego tasiemca złapać. Rozmiary słoja, podobnego do tego, w którym kisiliśmy w domu ogórki, porównane z wielkością naszych brzuchów uruchamiały coś więcej niż wyobraźnię, pozwalały odczuć powagę sytuacji. Z dziesięciu chorób, o których nas uczono, połowa była abstrakcyjna, bo łapały ją głównie jednostki zdemoralizowane. Część wydawała się egzotyczna. Ale to? Skoro czaiło się, niewidoczne, w pozostałościach ziemi, zwanej glebą, na warzywach, w powszednim kawałku kotleta? Owsik, glista, tasiemiec – czekały na nasze soki trawienne z bezwzględnością losu.

Patrząc trzeźwo i pragmatycznie na tamto doświadczenie edukacyjne, muszę przyznać, że pokazanie w formalinie zagrożenia podziałało, nauczyło mnie na całe życie. Edukacja budowana wokół kilku traum miała dalekosiężne skutki. Groza klasówki z trygonometrii, objętość listy lektur, w-f z wyśmiewaniem niemożności skoczenia przez kozła, kucie słówek na ilość, wzory z chemii i biologia.

Ot, szkolna martyrologia, zamieniająca się w sen o niezdanej maturze, do której trzeba przystąpić po latach, z pełną świadomością niemożności sprostania takiemu zadaniu. Jednak tasiemiec utkwił mi w głowie, jakby pływał w moim brzuchu, a nie w należącym do szkoły słoiku.

Dzisiejsza szkoła ma za to klucz. Nie wiem co z preparatami, na pewno gdzieniegdzie pokutują – sama widziałam w kilku szkołach, w których bywałam przy różnych okazjach, resztki dawnego wyposażenia. Dziś nie trzeba martwych okazów, żeby zobaczyć najbardziej zagrożone czy też najintymniej pochowane gatunki życia. Jednak film to film, a wyciągnięty z człowieka pasożyt to co innego. Ten wyciągnięty wydaje się bardziej dramatyczny, jakoś przy tym ludzki, związany z konkretnym człowiekiem, choć na słoju nie podawano imienia i nazwiska.

Co do klucza, nie chodzi mi o ten pobierany u portiera i ewentualnie krzywiony przez uczniów, żeby nie otworzyć gabinetu przed klasówką. Nie, mowa oczywiście o osławionym kluczu maturalnym, tym razem w kontekście dyskusji o „Kamieniach na szaniec”, bardzo ciekawej, ale dowodzącej też, że humaniści dyskutują w oderwaniu od szkolnego słoika. Rzecz w tym, że w dzisiejszej szkole nie ma obszernego spisu lektur, jest zaledwie, na każdym poziomie (podstawówka, gimnazjum, liceum), kilkanaście pozycji obowiązkowych, reszta pozostaje poza minimum programowym, w czyśćcu, którego nawet nie można już, jak niegdyś, nazywać „lekturą nadobowiązkową”, bo są to po prostu sugestie o tyle niewiążące, że pytania egzaminacyjne (z niesławnym kluczem, czyli zestawem jedynie słusznych odpowiedzi) skupiają się na „pozycjach z gwiazdką”, czyli tych kilkunastu. Krótko mówiąc: nie ma „problemu »Kamieni na szaniec«”, bo książka ta od dawna nie figuruje w spisie obowiązkowych lektur i nikt o nią na egzaminach po kolejnych stopniach nauczania nie zapyta.

Kiedy więc wymieniamy uwagi na temat kształtowania postaw, mitologii zbiorowej, przemilczeń, zakłamań i odkłamań, pamiętajmy, że mówimy o swoich doświadczeniach i wyobrażeniach, nie bardzo zaś o edukacji w Polsce. Wiem, realna edukacja jest nudniejsza nawet od nużącego dokumentu „Podstawa programowa”, lecz właśnie ta nuda domaga się uwagi.

Chciałabym wiedzieć, co jest współczesnym słoikiem z tasiemcem, wokół czego organizują się emocje, jakie sny poszkolne będą prześladowały dzisiejszego licealistę? Zmora jedynie słusznej odpowiedzi? Klucz w dłoni, obiecujący łatwe załatwianie wszystkich problemów? Zajęcia z autoprezentacji? Na pewno nie, w młodości potrzebujemy emocji, zadajemy na forum klasy ze śmiertelną powagą pytania, które w późniejszym życiu zostawiamy zwykle sobie. Tak więc obraz wojny, miłość, patriotyzm, wartości mają dobrych dyskutantów właśnie w gimnazjalistach i licealistach. O ile jednak dawniej szkoła epatowała przykładami zagrożeń, dzisiejsza placówka chce być przede wszystkim miejscem rozwoju osobowości. Nie może konkurować unaocznianiem grozy z mediami, więc stawia na bezstresowe poznawanie świata i pragmatyczne wykonywanie zadań.

Jestem przekonana, że klucz kluczem, a słoik gdzieś stoi. Chciałabym, żebyśmy dyskutowali o jego realnej zawartości, mniej zaś o preparatach z własnego doświadczenia. Żebyśmy patrzyli na realne spisy lektur, nie na własne stare zeszyty. Żebyśmy analizowali także nowe preparaty, nie tylko te przerażające, martwe tasiemce w słoikach, śniące się nam w kilkadziesiąt lat od matury.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2013