Taniec z Maryją

„Spełniajcie swoje zadanie i róbcie raban całą noc”, polecił Franciszek. Podczas Światowych Dni Młodzieży obrzęd i święto, modlitwa i zabawa przeplotły się wzajemnie.

01.08.2016

Czyta się kilka minut

Ulice Krakowa podczas ŚDM, lipiec 2016 r. / Fot. Jacek Taran dla „TP”
Ulice Krakowa podczas ŚDM, lipiec 2016 r. / Fot. Jacek Taran dla „TP”

Pytanie o popkulturyzację Światowych Dni Młodzieży nasila się z jednej edycji tego międzynarodowego święta na drugą. Język popkultury, którym na co dzień posługują się ludzie młodzi, siłą rzeczy stawał się coraz bardziej obecny w poszczególnych wydarzeniach. Szczególnie wyraziście zaczęto stawiać to pytanie, gdy Jana Pawła II zastąpił Benedykt XVI, papież znany ze swej powściągliwości, raczej hieratyczny, z nieco innym zmysłem liturgii niż jego poprzednik. Po ŚDM w Sydney w roku 2008 Paweł Milcarek diagnozował na łamach „Rzeczpospolitej” (21.07.2008), że już „samo pojawienie się nowego papy zmienia Światowe Dni Młodzieży”, gdyż Benedykt „nawet nie próbuje być superstar – za to w środku tych tłumów znajduje się zręcznie jako... opat, przybysz z krainy potężnej tradycji benedyktyńskiej kontemplacji”. A co zmienia obecność papieża Franciszka?

Jakiego zachowania od młodych ludzi oczekuje?

Rehabilitacja radości

Odpowiedź na to pytanie można znaleźć choćby w pierwszej „katechezie” z okna na Franciszkańskiej 3, kiedy papież wspominał zmarłego Macieja Cieślę. Najpierw przyznał, że trzeba się w życiu przyzwyczaić do rzeczy dobrych i złych. „Życie takie jest” – mówił. Ale to nie znaczy, że ta wpisana w życie tragiczność powinna odebrać młodym ludziom radość. Na zakończenie spotkania Franciszek powiedział: „spełniajcie swoje zadanie i róbcie raban całą noc. Bądźcie szczęśliwi i radośni, bo to obowiązek tych, którzy idą za Jezusem”. Słowo „raban” – jak wiadomo – pojawiło się już podczas spotkania w Rio de Janeiro. Tam „raban” odnosił się jednak do życia parafialnego i duszpasterskiego zaangażowania. W kontekście tego wieczoru „raban” to po prostu radość, która może być nawet bardzo hałaśliwa. Radość bowiem – według Franciszka – to znamię ludzi idących za Chrystusem.

Andrzej Stoff, polski literaturoznawca i badacz zjawiska karnawalizacji w kulturze, pisał na łamach „Ethosu”: Radość rodzi się (...) w postawie afirmacji bytu, z niej czerpie moc zdolną nawet zmienić to, co radujący będzie chciał zmienić. (...) Radość wypływa z wnętrza, jest skutkiem uzgodnienia przez człowieka postrzegania przezeń świata z własnym ja, co pozwala odnaleźć się w świecie, a więc i wśród innych ludzi, w poczuciu wspólnoty i harmonii” („Ethos” 93-94/2011).

To określenie radości doskonale współbrzmi zarówno z tym wieczornym wezwaniem papieża Franciszka, jak i z tym, co się dzieje na wielu arenach Światowych Dni Młodzieży. Skoro radość ma charakter afirmatywny, jest wyrazem wewnętrznego ładu i fundamentalnej zgody ze światem, to co może się wydarzyć, gdy nagle obok siebie pojawiają się tysiące i setki tysięcy młodych ludzi tak samo afirmujących życie i odnoszących się do tego samego fundamentu, którym jest wiara w Jezusa Chrystusa? Co może się wydarzyć? Jedynie raban. Erupcja radości. Wszak – jak dobrze wiemy – „każdy święty chodzi uśmiechnięty” i „tylko nawrócona jest zadowolona”. W tym kontekście można by powiedzieć, że pontyfikat papieża Franciszka jest rehabilitacją chrześcijańskiej radości. Tym, co ma nas motywować do życia i działania, jest przecież Evangelii gaudium – radość Ewangelii.

Obrzęd i święto

Malkontenci zapewne zaraz podniosą, że chodzi tutaj o duchową radość wewnętrzną, głęboko schowaną w sercu, której nie należy mylić z zewnętrznymi oznakami radości. Formułowanie takiego zarzutu nie liczy się jednak ani z psychologią, ani z chrześcijańską antropologią, która oparta jest na Wcieleniu. Zabawa jako sposób zachowania jest formą uzewnętrznienia radości. Radosnemu chce się tańczyć i bawić. Wiedział o tym już papież Grzegorz Wielki, który w VII w. w instrukcjach dla ewangelizatorów wyruszających na Wyspy Brytyjskie zalecał, aby nawróceni mieszkańcy „obchodzili uroczystość przy religijnych ucztach (...), aby przez to, że zezwala im się na pewne zewnętrzne uciechy, łatwiej mogli godzić się na radości wewnętrzne”. I odwrotnie – należałoby dodać.

Jak pisze Martine Segalen, „święta mają charakter mieszany i (...) zawsze łączyły element sakralny czy uświęcający z elementem ludycznym. (...) obrzęd i święto wzajemnie się przenikają, ale nie pokrywają się całkowicie: są to krzyżujące się dziedziny, wyznaczane przez ich czasowo-przestrzenne zdefiniowanie”. W europejskiej tradycji nastąpiło dość ścisłe rozdzielenie od siebie obu tych sfer: świątecznego obrzędu i świątecznej zabawy.

Dzisiaj możemy obserwować zarówno tendencje do przezwyciężania tego podziału, jak i do wyznaczania jeszcze silniejszych między nimi granic. Doskonałą ilustracją tego krzyżowania się sfer była ceremonia powitania papieża Franciszka na Błoniach. Spotkanie miało najpierw charakter fiesty, rozpoczęło się tańcami, następnie odbyła się „procesja” świętych, która łączyła w sobie cechy obu sfer, a po niej nastąpiło odczytanie Ewangelii, czemu jednak nie nadano ściśle liturgicznego charakteru. Obrzęd i święto, modlitwa i zabawa przeplotły się wzajemnie.

Rzeczy święte i nieświęte

Taki scenariusz spotkań w ramach ŚDM może razić tych, których widzenie świata opiera się na ostrym oddzieleniu sacrum od profanum, sfery świeckiej i doczesnej od religijnej i nadprzyrodzonej. Przy takim podziale o rzeczach świętych należy mówić w sposób adekwatnie wysoki, aby nie sprofanować świętości, czyli nie sprowadzić jej z nadprzyrodzonych wyżyn. Jak się jednak wydaje, nie jest to jedyny sposób widzenia rzeczywistości. Uświadomiłem to sobie, gdy przyglądałem się pantomimie przygotowanej przez młodych pielgrzymów z Kuby, którzy na Rynku w Zielonej Górze za pomocą gestów i ruchu opowiadali historię odnalezienia cudownej figury Matki Bożej z El Cobre przez dwóch Indian i murzyńskiego niewolnika. Ku zaskoczeniu zebranych radość z wyłowienia figury została ukazana za pomocą tańca. Jeden z aktorów wziął pod rękę dziewczynę „odgrywającą” figurę Matki Bożej i zaczął z nią tańczyć. Pomyślałem sobie wówczas, że w tamtej kulturze nawet o rzeczach świętych opowiada się za pomocą zmysłowego tańca. Myślę, że papieżowi Franciszkowi, który przecież pochodzi z tego kręgu kulturowego, bardzo by się ten taniec podobał.

Problem z akceptacją z naszej strony tego typu form ludyczno-religijnych wynika także ze świadomości istniejących rozróżnień na kulturę wysoką i niską, ludową i popularną. Przypisaliśmy tym poszczególnym odmianom kultury określone rejestry stylistyczne oraz – co ważniejsze – określone dziedziny „do obsługi”. Takie „rozwarstwienie” kulturalne jest chyba jednak wtórne i dobrze, że widać próby przezwyciężenia tego zjawiska. Kultury – nazwijmy je „pierwszymi”, ponieważ słowo „pierwotne” nabrało cech pejoratywnych – dość dalekie są od takich rozróżnień. Czy jest to zupełnie obce naszemu, europejskiemu zmysłowi kulturowemu? Niekoniecznie. Wystarczy sobie tylko przypomnieć tańczące feretrony kaszubskich pielgrzymów w Wejherowie. Tam radość każe tańczyć nie tylko ludziom, ale i obrazom.

Nowe „liturgie”

Kulturowy tygiel, który obserwujemy w trakcie Światowych Dni Młodzieży, siłą rzeczy poszukuje wspólnego mianownika. Globalizacja kultury sprzyja dominacji stylistyki popularnej. Siłą rzeczy w epoce szybkiego internetu i nowych technologii komunikacyjnych młodzi ludzie z całego świata czytają te same książki, oglądają te same filmy, śpiewają te same piosenki, a kulturowy transfer dotyczy wszystkiego: od ubioru po kulinaria. Być może dlatego poszukują form, które będą czytelne dla wszystkich.

Można się na to zżymać, ale niektóre sposoby wyrażania radości i poczucia wspólnoty brane są nawet żywcem ze stadionów sportowych. Pojawiają się na przykład wielkie flagi-sektorówki i zaśpiewy typowe dla kibiców. Nowe „liturgie” stają się coraz bardziej do siebie podobne. Tylko z kontekstu da się dzisiaj wyczytać, czy młodzi ludzie wracają z koncertu, wielkiego nabożeństwa, czy z meczu sportowego. Wynika to zapewne z potrzeby wspólnego, publicznego przeżywania rytuałów, ponieważ to one właśnie mają największy potencjał jednoczący. Kto wie, czy to nie jest największa siła tej inicjatywy św. Jana Pawła II.

Z drugiej jednak strony widać ogromną potrzebę wyrażania własnej tożsamości. Chyba na żadnym dotąd spotkaniu młodzieży nie było tylu flag narodowych. Poszukiwanie wspólnego kulturowego języka nie domaga się przecież wyparcia się tego, kim się jest. Trudno zmuszać mieszkańców Afryki do tańczenia naszego krakowiaka. Tradycyjne tańce indyjskie to nie jest domena mieszkańców Ameryki Południowej. Ale gdy trzeba, by zatańczyli wszyscy, wtedy znajduje się takie kroki taneczne, by porwały wszystkich. W Zielonej Górze na Rynku tzw. belgijkę wspólnie tańczyli Francuzi, Kubańczycy, Chorwaci, Słoweńcy, dziewczyny z Kostaryki, Włosi oraz Polacy. A gdyby były nacje ze wszystkich 178 krajów, też daliby radę. ©


Więcej o Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie czytaj w naszym serwisie specjalnym na www.TygodnikPowszechny.pl/sdm2016 >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2016