Szpieg dwóch prymasów

Aby przetrwać w PRL, Kościół katolicki musiał wypracować strategię wobec władzy, między oporem a koncyliacją. Pomagali mu w tym świeccy. Czasem, jak w historii opisanej tu po raz pierwszy – w sensacyjny sposób.

20.11.2017

Czyta się kilka minut

Prymas Stefan Wyszyński i bp Zygmunt Choromański, któremu pracownik Sejmu Tadeusz Zgliński przez pięć lat przekazywał  poufne materiały. Zdjęcie wykonano na werandzie domu nazaretanek w Komańczy, gdzie prymas był internowany, 3 sierpnia 1956 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE
Prymas Stefan Wyszyński i bp Zygmunt Choromański, któremu pracownik Sejmu Tadeusz Zgliński przez pięć lat przekazywał poufne materiały. Zdjęcie wykonano na werandzie domu nazaretanek w Komańczy, gdzie prymas był internowany, 3 sierpnia 1956 r. / NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE

Jest 19 marca 1950 r. Podczas porannej mszy w kościele św. Anny w Warszawie pewien mężczyzna stenografuje kazanie, które wygłasza Stefan Wyszyński. 48-letni duchowny jest od niespełna dwóch lat arcybiskupem gnieźnieńskim i prymasem Polski.

Nietypowe zachowanie uczestnika liturgii zwraca uwagę funkcjonariuszy Wydziału V Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego na miasto stołeczne Warszawę (wydział ten odpowiada za walkę z opozycją polityczną i Kościołem). Z urzędu kontrolują wystąpienie arcybiskupa.

W tych dniach może nawet uważniej – pierwsze miesiące 1950 r. to czas przykręcenia śruby w polityce wyznaniowej. Nasila się propaganda antykościelna i laicyzacja, trwają aresztowania duchowieństwa, władze przejmują Caritas.

Uderzenia wymierzone są nie tylko w Kościół katolicki. To czas, gdy nowe władze – już okrzepłe i niezagrożone, po likwidacji opozycji podziemnej i legalnej – mogą się zabrać za likwidowanie wszelkich niezależnych instytucji, w imię przebudowy społeczeństwa w duchu komunizmu. Liczą, że podporządkują sobie także Kościół – i że to tylko kwestia czasu i taktyki.

Rewizja

Mężczyzna, który swym zachowaniem zwraca uwagę funkcjonariuszy UB, nazywa się Tadeusz Zgliński i ma 52 lata.

Tadeusz Zgliński, zdjęcie z akt UB // ARCHIWUM IPN

 

Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego ma go już na oku od listopada 1949 r. Zglińskiego inwigiluje tajny współpracownik o pseudonimie „Rak”. Dla UB Zgliński jest „sfanatyzowanym klerykałem”, bo „w każdą niedzielę uczęszcza z dziećmi do kościoła” i utrzymuje kontakty z księżmi, z którymi spotyka się w swym mieszkaniu. Resort wie, że jest negatywnie nastawiony do komunizmu i Związku Sowieckiego. W prywatnych rozmowach ma opowiadać, że to, co pisze prasa, jest „nieprawdą i bujdą”.

Po mszy w kościele św. Anny ubecy śledzą Zglińskiego. Postanawiają go zatrzymać. Ponieważ są po cywilnemu i chcą uniknąć dekonspiracji, proszą o pomoc milicjanta. Ten legitymuje mężczyznę i dopatruje się rzekomej nieścisłości w jego dokumentach.

Zgliński trafia na komisariat. W trakcie rewizji funkcjonariusze znajdują u niego stenogram kazania prymasa. W objętej histerią zagrożeń stalinowskiej Polsce jest to wystarczająca podstawa do zatrzymania.

Ubecy nie tracą czasu. Instynkt podpowiada im, że szykuje się grubsza sprawa. Przez dwa dni, 19 i 20 marca, rewidują mieszkanie Zglińskiego przy ul. Wiejskiej. I świętują triumf: znajdują ukryte państwowe raporty i analizy, sprawozdania z posiedzeń komisji sejmowych, wyciągi o charakterze specjalnym z przemówień posłów i ministrów. A także stenogramy kazań nieżyjącego już prymasa Augusta Hlonda i abp. Wyszyńskiego, jak też jezuity o. Tomasza Rostworowskiego. Poza tym odpisy encyklik papieskich, materiały sprawozdawcze Stronnictwa Narodowego, książki „o treści narodowej” i komplety wydawnictw prasy podziemnej z lat II wojny światowej.

Najcenniejszą zdobyczą UB są jezuickie dokumenty z lat 1917-39, które o. Czesław Domaradzki – krewny Hanny, żony Zglińskiego – ukrył u niego przed komunistami (po 1956 r. jezuici będą starali się je odzyskać, ale rzekomo zaginęły; ich losy są do dziś nieznane).

Zapowiada się faktycznie grubsza sprawa. Ale funkcjonariusze UB nawet jeszcze nie przypuszczają, jak gruba...

Stenograf

Jak to się stało, że mężczyzna przechowywał w domu takie materiały, w sporej części mające charakter co najmniej poufny? Zacznijmy tę historię od początku.

Tadeusz Zgliński przychodzi na świat w 1898 r. w Warszawie, w rodzinie inteligenckiej. Studiuje na Politechnice Warszawskiej, ale studiów nie skończy. Za to zna języki: rosyjski, francuski i niemiecki. Sympatyk Narodowej Demokracji, w 1916 r. zaczyna się uczyć stenografii. Od maja 1918 r. pracuje w Radzie Stanu – namiastce parlamentu dla Królestwa Polskiego, powołanej w 1917 r. przez władze niemieckie i austriackie na okupowanych przez wojska obu monarchii ziemiach zaboru rosyjskiego. Gdy Polska odzyskuje niepodległość, 21-latek zostaje zatrudniony – od lutego 1919 r. – w biurze Sejmu RP, w charakterze stenografa.

Można by powiedzieć, że profesja stenografa to jego całe życie zawodowe – w tym charakterze pracuje w okresie międzywojennym. Podczas II wojny światowej uczy stenografii w ramach tajnego nauczania w Miejskiej Szkole Handlowej. W przeddzień powstania warszawskiego wyjeżdża do żony i czworga dzieci, którzy są na wakacjach poza miastem.

Od stycznia 1945 r. uczy stenografii w Grójcu. Od lipca tego roku pracuje jako stenograf w Krajowej Radzie Narodowej – namiastce parlamentu, powołanej przez komunistów i mającej legitymizować ich władzę – a potem w Sejmie Ustawodawczym (wyłonionym w wyborach w styczniu 1947 r., sfałszowanych przez komunistów). Wykłada stenografię na kilku kursach, również dla MBP. Za zgodą przełożonych wykonuje dodatkowe zlecenia; w grudniu 1948 r. stenografuje w Warszawie tzw. Kongres Zjednoczeniowy komunistycznej PPR i Polskiej Partii Socjalistycznej (a właściwie jej namiastki, kontrolowanej przez komunistów); efektem kongresu jest powstanie PZPR – partii rządzącej już do końca PRL.

Równocześnie Zgliński jest aktywny w życiu laikatu katolickiego (oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe w komunizmie). Należy do Juventus Christiana i Sodalicji Mariańskiej. Po 1945 r. jest prezesem Bractwa św. Anny, które działa przy kościele pod tym wezwaniem. Zna wielu księży. Jego żona, nauczycielka, należy do Akademickiego Stowarzyszenia Charytatywnego „Pomoc Bliźniemu” i Sodalicji, ma liczne kontakty w – jak ujmą to ubecy – „środowisku klerykalnym”. W kościele św. Aleksandra trzej ich synowie są ministrantami, a córka bielanką – sypie kwiaty podczas procesji.

Dokumenty

W sierpniu 1945 r. Zgliński spotyka w kościele św. Aleksandra ks. Zygmunta Choromańskiego. Znają się od końca lat 20., gdy stenograf wykonał jakieś zlecenie dla duchownego. Obecnie Choromański jest proboszczem tej parafii i kanclerzem warszawskiej kurii (w 1946 r. zostanie biskupem i sekretarzem Konferencji Episkopatu).

Od słowa do słowa, Zgliński informuje księdza, że pracuje jako stenograf w Krajowej Radzie Narodowej i uczestniczy we wszystkich posiedzeniach tego ­niby-parlamentu. Choromański wyczuwa okazję: „Jak pan będzie miał coś ciekawego z posiedzeń KRN, to niech mi pan przyniesie”. Zgliński się zgadza.

Wkrótce spotykają się ponownie: w zakrystii kościoła św. Aleksandra Zgliński przekazuje księdzu stenogram rozmowy, jaką 24 sierpnia 1945 r. w Belwederze prezydent KRN Bolesław Bierut odbył z Leonem Krzyckim (prezesem Kongresu Słowian w Ameryce, który przebywa w Polsce). Duchowny dziękuje i prosi o więcej.

W latach 1945-50 Zgliński przekazuje Choromańskiemu kolejne poufne materiały, m.in. analizę sytuacji przemysłu węglowego, przemówienie sprawozdawcze na komisji sejmowej ministra spraw zagranicznych Wincentego Rzymowskiego o udziale przedstawiciela PRL w pierwszej sesji ONZ, sprawozdanie z działalności ministerstwa przemysłu za 1946 r., wygłoszony na komisji sejmowej raport o planie inwestycji gospodarczych na 1948 r.

Dostarcza też wyciągi materiałów na temat polityki władz wobec Kościoła, w tym projekty ustaw. Na tydzień przed aresztowaniem, 12 marca 1950 r., przekazuje biskupowi projekt ustawy o tzw. dobrach martwej ręki i Funduszu Kościelnym (na dwa dni przed ich pierwszym czytaniem w Sejmie). To sprawy ważne dla Kościoła. Do biskupa trafiają też projekty ustaw dotyczących m.in. kodeksu rodzinnego czy prawa cywilnego, a także ok. 20 stenogramów z posiedzeń KRN i Sejmu.

Spotkania

Jest oczywiste, że Choromański nie chowa do szuflady dokumentów, które uzyskuje od Zglińskiego w trakcie trwającej pięć lat ich współpracy, lecz że przekazuje je do wglądu prymasowi Hlondowi, a potem jego następcy Wyszyńskiemu.

Dokumentacja ta jest przeważnie stenografowana przez Zglińskiego. Ale jej część trafia także do Sejmu bezpośrednio z ministerstw, do wyłącznego użytku posłów. Zgliński ją zabiera i wręcza biskupowi, w zaklejonych kopertach lub w postaci rulonów. Przekazuje je osobiście albo za pośrednictwem żony i syna Andrzeja. Gdy biskupa nie ma, zostawia dokumenty w kościele św. Aleksandra u zakrystiana Władysława Lechnio lub zakrystianki z zakonu zmartwychwstanek, siostry Barbary Ziemskiej (imię zakonne Aleksandra), z prośbą o doręczenie biskupowi.

Prócz dostarczania mu poufnej dokumentacji, na prośbę Choromańskiego Zgliński stenografuje czasem publiczne wystąpienia Hlonda i Wyszyńskiego. W dwóch egzemplarzach dostarcza je sam lub przez synów Andrzeja i Jana sekretarzowi obu hierarchów, bp. Antoniemu Baraniakowi, który pracuje w Pałacu Prymasowskim przy ul. Miodowej. Po jednym egzemplarzu stenogramów Zgliński przekazuje też rektorowi kościoła św. Anny, ks. Władysławowi Padaczowi. Na prośbę Choromańskiego wykonuje też kopie innych kościelnych dokumentów.

Nie wiadomo, jak długo trwałaby działalność Zglińskiego i jak ważne dla Kościoła materiały udałoby mu się jeszcze zdobyć, gdyby nie tamten feralny dzień 19 marca 1950 r.

Przesłuchania

Zgliński trafia do aresztu UB przy ul. Cyryla i Metodego, a potem 24 marca do Więzienia Warszawa II przy ul. Gęsiej. Więzienny chleb jest wyjątkowo gorzki, Zglińskiego podtrzymuje na duchu żona. W listach do niego Hanna pisze: „Ufaj! Prawda zawsze zwycięży! Modlimy się wszyscy za Ciebie”. Albo: „Używaj »wczasów« i jasno patrz w przyszłość. Serdecznie Cię wszyscy całujemy i stale modlimy o szybki Twój powrót do nas”.

24 marca 1950 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie wydaje decyzję o tymczasowym aresztowaniu Zglińskiego. Śledztwo prowadzone przez Wydział V UBP na miasto stołeczne Warszawę nadzoruje Departament V MBP. Ponieważ jest ono zawiłe i nie może się skończyć w ciągu trzech miesięcy, sąd przedłuża areszt.

Bezpieka uruchamia też agenturę. TW „Matros”, który jako osoba świecka pracuje w parafii św. Aleksandra, ma zbierać informacje o komentarzach na temat sprawy sejmowego stenografa. Inwigilowana jest żona Zglińskiego. Podczas przesłuchań (23 i 25 marca) zeznaje m.in., że przekazywał on pewne materiały bp. Choromańskiemu. Resort indaguje też siostrę Ziemską. „Matros” donosi, że po powrocie z UB do parafii jest tak wystraszona, iż przez jakiś czas nie może mówić (UB planuje przesłuchanie kościelnego z parafii św. Aleksandra, ale do tego nie dochodzi). 23 marca funkcjonariusz tajnej policji rozmawia z Andrzejem, synem Zglińskich.

Stenograf jest podejrzany o ujawnienie tajemnicy państwowej i „wywiad na rzecz kleru”. Tajna policja ocenia, że jest „jednostką zdecydowanie wrogą ustrojowi Polski Ludowej”. Za tego rodzaju semantyką kryją się wysokie wyroki, z karą śmierci włącznie. Wie o tym także Zgliński. Z dokumentów UB wynika, że w dniu aresztowania, w znamiennej dla epoki stalinizmu formie, zobowiązuje się na piśmie do „współpracy z władzami bezpieczeństwa dla ujawniania i zwalczania szpiegowskiej działalności przeciwko Polsce Ludowej”.

Podczas przesłuchań zeznaje, że zabierał z Sejmu głównie materiały na temat polityki wyznaniowej w celach „osobisto-pamiętnikarskich”. Przyznaje, że na prośbę bp. Choromańskiego przekazywał mu część tej dokumentacji sam lub za pośrednictwem synów. Pytany, dlaczego to robił, odpowiada, że kierował się „względami grzecznościowymi i szacunkiem dla biskupa jako osoby, do której można mieć zaufanie i której każdy wierzący i praktykujący katolik powinien być uległy”. Rzekomo był przekonany, iż hierarcha niszczy te dokumenty. Ale otwarcie deklaruje, że przekazując je uważał, iż pomaga Kościołowi.

Tajną policję interesuje też kontakt Zglińskiego z jego siostrą, która pracuje w ambasadzie PRL w Rzymie i przesyła do kraju paczki oraz pieniądze. A także aktywność laikatu, z którym był związany.

Wyrok

Śledztwo kończy się 28 lipca 1950 r. konkluzją, że Zgliński przekazywał stronie kościelnej „materiały informacyjne o charakterze szpiegowskim”. Ubecy ustalają też, że Zgliński utrzymywał stosunki koleżeńskie z dwoma byłymi członkami Sodalicji „o nastawieniu fanatyczno-klerykalnym”: naczelnikiem wydziału w ministerstwie komunikacji Tadeuszem Mazurkiem i pracownikiem tego ministerstwa Wacławem Kowalewskim. Biegły prawnik prof. Kazimierz Biskupski (w latach 1947-49 szef Kancelarii Sejmu) analizuje sprawę i ocenia, że materiały z komisji sejmowych i projekt ustawy o „dobrach martwej ręki” oraz Funduszu Kościelnym były poufne. 31 lipca 1950 r. Wydział Śledczy warszawskiego UBP przekazuje sprawę do prokuratury. Akt oskarżenia zarzuca Zglińskiemu, że przekazując materiały jawne i poufne, dawał „całokształt pewnych odcinków polityki państwowej”, zwłaszcza polityki wyznaniowej.

Wyrok zapada 16 października 1950 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie skazuje Zglińskiego na 2,5 roku więzienia. Zważywszy na charakter sprawy i czas, w którym zapadł wyrok – to apogeum stalinizmu – wyrok jest niski. Sąd zastrzega, że przed większą karą ratuje Zglińskiego długoletnia i nienaganna służba (otrzymał za nią dwukrotnie Srebrny Krzyż Zasługi, potwierdza ją też opinia Biskupskiego). Sąd zgłasza obiekcje odnośnie zbyt liberalnego w jego ocenie regulaminu sejmowego i pyta, czy w związku z tym „interes Państwa Ludowego na obecnym etapie ostrej walki klas jest należycie przez ten regulamin zabezpieczony”. I precyzuje: „Ustawy są ważnym tej walki instrumentem i im mniej klasy, przeciwko którym ustawa jest skierowana, o niej do czasu opublikowania w Dzienniku Ustaw wiedzą, tym lepiej”.

Na rozprawie rewizyjnej 8 marca 1951 r. Sąd Najwyższy utrzymuje wyrok Sądu Apelacyjnego.

Emeryt

Zgliński siedzi w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. Po odbyciu wyroku przechodzi na emeryturę – choć ma dopiero 55 lat. Utrzymuje się z prac dorywczych związanych rzecz jasna ze stenografowaniem, przygotowuje podręcznik stenografii. Od 1956 do 1958 r. stenografuje dla „Słowa Powszechnego” – gazety Stowarzyszenia PAX – kazania warszawskich księży, w tym homilie i konferencje kard. Wyszyńskiego (te ostatnie przekazuje redakcji i prymasowi, kopie zachowując dla siebie). Po 1958 r. stenografuje już takie wystąpienia głównie na własny użytek.

Tajna policja nie zapomina o nim. 3 lipca 1953 r. TW „Heniek” donosi: „Wszystkie wystąpienia prymasa na terenie Warszawy stenografuje stenograf sejmowy. Rysopis: niski, starszy gość, łysawy, posiada ciężką wymowę (jąka się). Odpisy stenografów [pisownia oryginalna – red.] przekazuje osobiście prymasowi”.

10 grudnia 1953 r. – prymas jest już wtedy internowany, walka z Kościołem osiąga w PRL kulminację – Zgliński zostaje wezwany do Komendy MO przy ul. Wiejskiej w „sprawie urzędowej”. Tam funkcjonariusz Departamentu XI MBP (pionu do walki z Kościołem) Marian Strzelecki pyta go o środki utrzymania i znajomości. Zgliński utrzymuje, że nikt spośród duchownych i świeckich „starych kolegów” się z nim nie kontaktuje, bo w ich oczach „jest spalony”; wszyscy mieli zerwać z nim relacje, a on nie chce ich odnawiać. Ubek pyta, czy Zgliński mógłby nawiązać kontakt z bp. Choromańskim oraz księżmi Włodzimierzem Kamińskim i Padaczem ze św. Anny. Zgliński odpowiada, że nie utrzymywał z nimi bliższych relacji. Twierdzi uparcie, że poza rodziną z nikim się nie kontaktuje.

W notatce z tej rozmowy Strzelecki sugeruje, by zrezygnować z dalszych prób werbunku Zglińskiego. Ale przełożeni rozkazują mu spotykać się ze stenografem i nakłaniać go do odnowienia znajomości z księżmi: „Może np. zwrócić się do Choromańskiego lub Kamińskiego o pomoc materialną albo coś w tym rodzaju”.

Do kolejnych rozmów UB ze Zglińskim najpewniej jednak już nie dochodzi. Ale tajna policja zwraca na niego uwagę na przełomie 1953 i 1954 r. w związku z rozsyłanymi w Warszawie antysystemowymi anonimami (stenograf nie ma z tym nic wspólnego).

Ostatni raz resort zainteresuje się nim w marcu 1960 r. Służba Bezpieczeństwa ustala, że razem z Julią Sapiehą posiada kilkaset maszynopisów kazań i konferencji, które zawierają „wrogą państwu polskiemu treść”. Ostatecznie śledztwa w sprawach obojga i „katolickiego samizdatu” zostają umorzone.

Tadeusz Zgliński umiera w 1985 r.

Pytania

Dziś wiemy, że Zgliński nie był sam. Takich ludzi jak on, którzy podejmowali poufną współpracę z Kościołem, mając różne dojścia w kręgach administracji PRL, było więcej.

W 1948 r. szeregowy pracownik MBP Wacław Hajduk chciał dotrzeć do prymasa Wyszyńskiego i ujawnić mu akta resortu dotyczące walki z duchowieństwem [autor tekstu pisał o tym w „TP” nr 24/2011 – red., czytaj: powszech.net/hajduk]. Z kolei dzięki wiadomościom „od dobrych komunistów ze sfer naukowych” prymas Wyszyński dowiedział się w kwietniu 1966 r. o planowanych przez ekipę Władysława Gomułki prowokacjach wobec niego, w związku z obchodami tysiąclecia chrztu Polski oraz o możliwości ponownego internowania (do czego ostatecznie nie doszło). Dwa miesiące później prymas uzyskał informację od „brata wtajemniczonego z kół partyjnych” o kłopotach PZPR: „Widzą impas, w jaki wpędził ich p. Wiesław [to pseudonim Gomułki z lat stażu w Komunistycznej Partii Polski – red.]. Szukają wyjścia, ale nie za cenę Kanossy”.

Takie poufne kontakty służyły też Kościołowi do prowadzenia swoistego dialogu z komunistami. Podczas spotkania z przywołanym „bratem wtajemniczonym” prymas radził: „niech zaczną od zezwoleń na budowę świątyń, niech zaniechają nacisków administracyjnych na punkty katechetyczne, na księgę inwentarza, na seminaria duchowne. Nie trzeba żadnych deklaracji, wystarczy w ciszy – „Averte a malo et fac bonum” [„Odstąp od złego, czyń dobro” (Ps 34, 15a) – red.]. Gdy społeczeństwo odczuje zelżenie presji, samo powie, że »jest lepiej«, a wtedy można będzie mówić o »poprawie życia«”. Prymas dzielił się tymi uwagami zakładając, że dotrą „wyżej”.

Przywołane przypadki świadczą o zdolności Kościoła do prowadzenia zakulisowej i „elastycznej” walki z władzą komunistyczną, która w istocie była walką o przetrwanie. O skali tego zjawiska i jego wpływie na sytuację Kościoła dotychczas niewiele wiadomo.

Choć zapewne nie należy go przeceniać, to warto pamiętać, że dostęp do tajnych informacji przesądził o wyniku niejednej batalii. Czy w przypadku Kościoła w PRL było podobnie? ©

Autor jest historykiem w warszawskim Oddziale IPN, redaktorem „Przeglądu Archiwalnego IPN”. Ostatnio wydał „Etos gniewu. Antykomunistyczne organizacje młodzieżowe w Warszawie (1944–1989)” i „Życie na przekór. Młodzieżowa kontestacja systemu w ostatniej dekadzie PRL (1980–1989)” (redaktor antologii).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2017