Szpiedzy w Krainie Drakuli

Dymisje dwóch premierów, zawieszenie w obowiązkach prezydenta i nagonka na korespondentów prasy zagranicznej – w Rumunii trwa największy kryzys polityczny od czasu obalenia Ceauşescu.

17.09.2012

Czyta się kilka minut

Zwolennicy premiera Rumunii Victora Ponty żądają ustąpienia prezydenta Traiana Băsescu; miasto Krajowa, 20 lipca 2012 r. / Fot. Radu Sigheti / Reuters / East News
Zwolennicy premiera Rumunii Victora Ponty żądają ustąpienia prezydenta Traiana Băsescu; miasto Krajowa, 20 lipca 2012 r. / Fot. Radu Sigheti / Reuters / East News

W konkurencji prezydentów reprezentujący Rumunię Traian Băsescu jest rekordzistą. Głową państwa stawał się dotąd czterokrotnie: dwa razy po wygranych wyborach i kolejne dwa po tym, jak niepowodzeniem kończyły się próby odwołania go w referendach. Ostatnią przedsięwziął tego lata jego główny rywal polityczny, premier Victor Ponta.

Ale gra toczy się nie tylko o personalia. Stawką jest też rozprawienie się z korupcją, która paraliżuje wchodzący w czas kryzysu kraj i utrudnia jego współpracę z Brukselą.

21 sierpnia sąd konstytucyjny w Bukareszcie ostatecznie unieważnił lipcowe referendum w sprawie odwołania Băsescu. Do wymaganej przez konstytucję 50-procentowej frekwencji przeciwnikom prezydenta zabrakło kilkuset tysięcy głosów. W grudniu Rumunów czekają wybory powszechne, których wyczekuje premier Ponta – jego Partia Socjaldemokratyczna (PSD) wyraźnie prowadzi w sondażach. I to pomimo oburzenia części wyborców jej dążeniem do przejęcia kontroli nad wymiarem sprawiedliwości, które – zdaniem opozycji – ma służyć ochronie zamieszanej w afery korupcyjne części establishmentu.

TRYBUNAŁ POD PRESJĄ

W styczniu premierem Rumunii został liberał Mihai Ungureanu. Kiedy jednak wiosną przegrał głosowanie o wotum zaufania, na czele rządu stanął charyzmatyczny Victor Ponta, lider socjaldemokratów i zdeklarowany przeciwnik prezydenta. Jego gabinet ograniczył uprawnienia sądu konstytucyjnego, odwołał rzecznika praw obywatelskich, a na przewodniczącego Senatu (który w przypadku odwołania prezydenta tymczasowo pełni jego funkcję) powołał Crina Antonescu, szefa współrządzących krajem liberałów. Po tym jak, zmieniając prawo, popierający rząd posłowie ułatwili zastosowanie procedury impeachmentu i wyznaczyli datę referendum, nadużycie władzy zarzucono... samemu prezydentowi.

W rumuńskiej wojnie na górze nie chodzi jednak o głowę państwa. Jeszcze przed lipcowym referendum Komisja Europejska przedłużyła monitoring Rumunii w zakresie walki z korupcją i reformy sądownictwa, który ustanowiono tuż przed przyjęciem kraju do Unii. – Wydarzenia w Rumunii nadszarpnęły nasze zaufanie – mówił José Manuel Barroso, krytykując koalicję rządową za próbę przejęcia kontroli nad wymiarem sprawiedliwości.

Zdaniem Liliany Ciobanu, relacjonującej wydarzenia w Rumunii dla CNN i „The Economist”, przyczyną obecnego kryzysu jest obawa niektórych polityków przed coraz sprawniej działającym urzędem antykorupcyjnym. – W stosunku do wielu osób powiązanych z gabinetem Ponty toczą się sprawy o korupcję, innym takie procesy grożą w przyszłości – mówi „Tygodnikowi” Ciobanu. – To oni wywierają presję na rząd, aby ograniczył niezależność sądownictwa. Przestraszyli się zwłaszcza skazania w styczniu na dwa lata więzienia byłego premiera Adriana Năstase. Pierwszy raz polityk tej rangi znalazł się za kratkami. Niektórzy pomyśleli, że mogą być następni.

Prezydent Băsescu stanął im na drodze. Ponieważ do odwołania go zabrakło tylko 4 proc. frekwencji, bezpośrednio po referendum rozpoczęła się... kłótnia o to, kto mógł głosować. Ponad trzy tygodnie trwało nerwowe oczekiwanie na ostateczny werdykt sądu konstytucyjnego. W przeddzień orzeczenia premier Ponta, próbując udowodnić, że zagłosowała więcej niż połowa uprawnionych, oświadczył, że ponad 500 tys. z trzech milionów Rumunów żyjących poza granicami kraju, nie powinno było brać udziału w referendum, gdyż ich dowody osobiste straciły ważność. Rzecznik Rady Europy uznał, że sędziowie trybunału znaleźli się pod olbrzymią presją. Kilku z nich, których ostrzegano przed śmiercią, zaapelowało nawet o ochronę do instytucji europejskich.

WINNI DZIENNIKARZE

Jeszcze kilka miesięcy temu 19-milionowa Rumunia była dla Brukseli niesfornym, peryferyjnym krajem, który regularnie upominano za wysoki poziom korupcji, co rusz przekładając w czasie jego wejście do strefy Schengen. Ale gdy do regionu zajrzał kryzys, stała się jego potencjalnym czynnikiem stabilizującym. Sytuacja nie wygląda różowo: lej, waluta narodowa, osiągnął w stosunku do euro najniższy poziom w historii. Do dyspozycji Bukaresztu pozostaje fundusz awaryjny uruchomiony przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy jako zabezpieczenie na wypadek kryzysu, jednak Zachód żąda też, aby do końca miesiąca kraj wdrożył plan oszczędnościowy i przyspieszył prywatyzację. Dodatkowo susza, która pustoszyła w tym roku Bałkany, uderzyła również w Rumunię, której PKB jest w dużej mierze generowane właśnie przez rolnictwo.

Ocena sytuacji w Bukareszcie po raz pierwszy była bardziej krytyczna od tej w sąsiedniej Bułgarii, krytykowanej od lat za niewystarczającą walkę z mafią.

Notowania Bukaresztu na Zachodzie gwałtownie spadły i zaczęło się szukanie winnych. Niektórzy członkowie rządu wskazali na zagranicznych korespondentów pracujących w Rumunii oraz dziennikarzy współpracujących z mediami zagranicznymi. Nazwali ich „antyrumuńskimi agentami” opłaconymi przez prezydenta.

Do ataku włączyła się Cotidianul.ro – kiedyś szanowana gazeta, dziś populistyczny portal internetowy – który rozpoczął publikowanie sylwetek „zdrajców” i „szpiegów”. Na celowniku rządu znalazły się redakcje „Der Spiegel”, CNN, „The Economist”, „El País” i „Le Monde” – wszyscy oskarżeni o dyskredytowanie Rumunii na Zachodzie.

PODZIELONE SPOŁECZEŃSTWO

O agenturalną współpracę oskarżono m.in. Raúla Sáncheza, korespondenta hiszpańskiej „El País”, w rozmowie z którym premier Ponta oświadczył, że jeśli potwierdzą się oskarżenia o to, że jego praca doktorska jest plagiatem, zrezygnuje z urzędu. W lipcu specjalna komisja orzekła, że 85 z 307 stron doktoratu premiera nt. Międzynarodowego Trybunału Karnego zostało słowo w słowo skopiowanych z pracy innego rumuńskiego naukowca. Ale premier nie zrezygnował.

Kolejnym celem ataku została Liliana Ciobanu. Oskarżono ją o to, że w dniach, w których decydowały się szczegóły dotyczące przyznania dotacji z funduszy strukturalnych dla Rumunii, a także (przekładanego już dwukrotnie) wejścia do strefy Schengen, zamiast walczyć o wspólną sprawę, pisała o konflikcie między premierem a prezydentem o to, kto ma reprezentować kraj na szczytach w Brukseli.

– Kiedy pojawiły się oskarżenia, przez kilka dni bałam się wychodzić na ulicę – mówi Ciobanu. – Nie wiedziałam, co może mi grozić. Dopiero kiedy okazało się, że oskarżonych dziennikarzy jest więcej, kiedy wspólnie zaczęliśmy się bronić, poczułam się w miarę bezpiecznie.

Pełniący w zastępstwie zawieszonego Băsescu obowiązki głowy państwa Crin Antonescu zapowiedział nawet, że w celu „zrozumienia mechanizmów, przez które wizerunek Rumunii został zrujnowany w ciągu dwóch tygodni w ramach zorganizowanej, skoordynowanej i opłaconej akcji”, do sprawy zostanie zaangażowany rumuński wywiad zagraniczny. „Musimy wiedzieć, kto to zrobił” – dodał Antonescu.

– Większość rumuńskich dziennikarzy utrzymuje bliskie relacje z politykami, czy to rządu, czy opozycji – tłumaczy nagonkę na media Ciobanu. – Ale tzw. wolnych strzelców trudno kontrolować – mogą pisać, co i dla kogo chcą. Strategia polega więc na atakowaniu nas i podważaniu wiarygodności. Politycy chcieliby, aby w świat szedł przekaz, że w Rumunii nie dzieje się teraz nic złego: że wszyscy, którzy informują o kryzysie politycznym, są opłacani przez kogoś z zewnątrz.

Ku rozczarowaniu wielu, w obronie dziennikarzy nie stanął nawet prezydent Băsescu, który w końcu ponownie podjął obowiązki. Złośliwi mówią, że prezydent milczy, bo w 2010 r. sam zatwierdził oficjalną strategię obronną Rumunii, w której media zostały uznane za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.

– Nie tylko politycy, ale całe społeczeństwo jest w Rumunii silnie spolaryzowane. Przyczyniło się do tego referendum. To niedobrze: przed krajem wiele problemów, ekonomicznych, socjalnych i politycznych. To o nich powinniśmy myśleć, a nie zastanawiać się, kto powinien, a kto nie zostać przy władzy – mówi Ciobanu. Długie i gorące lato w Rumunii wciąż trwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2012