Korupcja i gniew

Z jednej strony rząd, powszechnie uważany za beneficjenta i protektora wszechobecnej korupcji. Z drugiej „rumuńskie CBA” i wspierająca je ulica. Stawką tego starcia jest przyszłość kraju.

19.02.2018

Czyta się kilka minut

Protest przeciwko reorganizacji sądów i Najwyższej Rady Sądowniczej, Bukareszt, grudzień 2017 r. / ROBERT GHEMENT / EPA / PAP
Protest przeciwko reorganizacji sądów i Najwyższej Rady Sądowniczej, Bukareszt, grudzień 2017 r. / ROBERT GHEMENT / EPA / PAP

Polityczna ofensywa, wymierzona w symbol rumuńskiego sukcesu i reform – prokuraturę antykorupcyjną – trwa tutaj już od kilkunastu miesięcy. Władze państwa oskarżają kierownictwo prokuratury (to mniej więcej odpowiednik polskiego CBA) o próby podważenia demokratycznego porządku. Forsowane przez rząd zmiany w prawie mają ograniczyć kompetencje tej instytucji – tak aby skorumpowani politycy uniknęli odpowiedzialności.

Ulica reaguje największymi w historii kraju manifestacjami. Także Zachód – zwłaszcza Komisja Europejska – coraz ostrzej krytykuje postępowanie władz.

Pożar i szok

Cofnijmy się o ponad dwa lata. 30 października 2015 r. w bukareszteńskim klubie Colectiv wybuchł pożar. Zginęło ponad 60 ludzi, bawiących się na koncercie rockowym, a 200 odniosło rany. To był szok dla całego kraju. Ale żałoba szybko ustąpiła miejsca złości i oczekiwaniu, że winni (jak miało się okazać, nietrudno było ich ustalić) zostaną ukarani. A im więcej faktów wychodziło na jaw, tym bardziej oczywiste się stawało, że do tragedii by nie doszło, gdyby nie powszechna korupcja i związana z nią tolerancja dla nieprzestrzegania norm przeciw­pożarowych.

Temperatura społecznego gniewu wzrosła, gdy pojawiła się pogłoska – później potwierdzona – że leki użyte do ratowania życia rannych były złej jakości. Tu również główną przyczyną miało być łapówkarstwo, tym razem w służbie zdrowia. Gniew tłumów skierował się więc przeciw całej elicie politycznej, w powszechnej opinii będącej uosobieniem korupcji – oraz jej głównym beneficjentem i protektorem.

Kilka dni po pożarze manifestacje gromadziły w całym kraju nawet do 100 tys. uczestników. Demonstranci nie oszczędzali nikogo. Żądania dymisji gabinetu Victora Ponty – do niedawna lidera tradycyjnie najsilniejszej w parlamencie postkomunistycznej Partii Socjaldemokratycznej (PSD) – mieszały się z okrzykami wymierzonymi w opozycję: „Precz ze wszystkimi!” i „Rewolucja jedynym rozwiązaniem!”.

„Rumuńskie CBA” w akcji

Tragedia w klubie Colectiv wyzwoliła ogromne pokłady niechęci i nieufności Rumunów wobec klasy politycznej. Te zaś nawarstwiały się już od lat. W dużej mierze dzięki działaniom Krajowego Dyrektoriatu Antykorupcyjnego (w skrócie: DNA), powołanego do walki z nadużyciami na najwyższych szczeblach, który ujawniał prawdziwą twarz rumuńskiej elity.

– Manifestacje z listopada 2015 r. pokazały, że walkę z korupcją mamy w swoim DNA – półżartem mówi dziś jeden z ich uczestników. Dyrektoriat stał się symbolem sprzeciwu wobec nadużyć władzy.

Gdy w 2013 r. kierownictwo nad tą instytucją przejęła młoda, bezkompromisowa i ambitna prokurator Laura Kövesi, aktywność „rumuńskiego CBA” radykalnie wzrosła. Media niemal co tydzień informowały o zarzutach DNA wobec ludzi z pierwszych stron ­gazet.

Najwięcej spraw dotyczyło rządzących socjaldemokratów z PSD. W 2014 r. za szantaż i przekupstwo skazany został na cztery lata więzienia Adrian Năstase, były premier z ramienia tej partii. Potem, we wrześniu 2015 r., kraj obiegły zdjęcia Sorina Oprescu, mera stolicy i byłego senatora z ramienia PSD, którego policja wyprowadzała z domu w kajdankach. Wedle aktu oskarżenia miał m.in. otrzymywać procent od dochodów firm, które zarabiały na kontraktach ze stołecznym ratuszem.

Niedługo później – i nieco ponad miesiąc przed tragicznym pożarem – także urzędujący premier Victor Ponta został oficjalnie postawiony w stan oskarżenia, w związku z podejrzeniem o udział w praniu brudnych pieniędzy, fałszowanie dokumentów i oszustwa fiskalne. Nie był to pierwszy skandal, w który uwikłany był Ponta. Trzy lata wcześniej wyszło na jaw, że dopuścił się on plagiatu, kopiując co najmniej połowę swej pracy doktorskiej.

Skompromitowany Ponta – pragnąc ratować resztki wizerunku swego ugrupowania – podał się do dymisji. Stało się to już kilka dni po rozpoczęciu listopadowych protestów. Zgodnie z sugestiami protestujących rządy w kraju – na kolejnych kilkanaście miesięcy, które zostały do wyborów, objął apolityczny „gabinet techniczny”, pod przewodnictwem byłego unijnego komisarza ds. rolnictwa Daciana Cioloşa.

Demonstranci odnieśli więc doraźny sukces. A siłę masowych protestów mieli wykorzystać ponownie już rok później.

Powrót skorumpowanych

Po serii spektakularnych sukcesów popularność DNA zaczęła szybować w górę. Zarządzany przez Kövesi, znalazł się na czwartym miejscu w rankingu społecznego zaufania (m.in. po Cerkwi i armii).

Wrażenie robiła też jego skuteczność. Ponad 90 proc. spraw kierowanych przez DNA do sądów w 2016 r. kończyło się wyrokami skazującymi. DNA stawał się coraz większym zagrożeniem dla uwikłanej w skandale elity politycznej. Szczególnie narażeni byli tu socjaldemokraci, pozostający u władzy od lat.

Politycy tej partii krytykowali więc działalność prokuratury, sugerując polityczne motywy prowadzonych przez nią spraw. Próbowali też osłabić DNA przez ograniczanie jego kompetencji. Paradoksalnie – choć niezaskakująco – działania te spotykały się z nieoficjalnym wsparciem pewnej części polityków opozycji, którzy obawiali się, że również mogą się stać obiektem zainteresowania śledczych.

Ale próby ograniczenia kompetencji DNA nie przynosiły rezultatów. Skompromitowanemu rządowi trudno było walczyć z instytucją, którą Komisja Europejska stawiała za wzór na skalę unijną, i którą do końca swej kadencji w grudniu 2014 r. wspierał prezydent Traian Băsescu.

Pozycja obozu władzy w tym starciu zmieniła się jednak radykalnie wraz z wyborami parlamentarnymi w grudniu 2016 r. Mimo skandali i protestów PSD zdołała odnieść w nich wielki sukces, zdobywając 45 proc. głosów. Jak się okazało, rok odpoczynku od polityki, który zafundowały socjaldemokratom (i społeczeństwu) „techniczne” rządy Daciana Cioloşa, a także sprawna kampania wyborcza – skupiona wokół kwestii socjalno-gospodarczych – i wreszcie słabość opozycji wystarczyły, aby socjaldemokraci otrzymali silny mandat do rządzenia.

Mając tak dobry wynik, mogli oni podjąć bardziej stanowcze próby neutralizacji DNA. Tym bardziej że działania prokuratorów coraz wyraźniej uderzały w interesy najbardziej prominentnych członków partii. W kwietniu 2016 r. nowy przewodniczący socjaldemokratów, Liviu Dragnea, skazany został na dwa lata więzienia w zawieszeniu za oszustwa podczas organizacji referendum w sprawie odwołania prezydenta Băsescu w 2012 r. (akt oskarżenia przygotował DNA). Wyrok uniemożliwił mu objęcie stanowiska premiera, co byłoby naturalnym efektem zwycięstwa PSD.

Wojownik z tylnego fotela

Nie mogąc zostać szefem rządu, Dragnea postanowił przeforsować na to stanowisko polityka mało znanego i pozbawionego wpływów w partii – Sorina Grin­deanu, byłego ministra ds. łączności.

Już kilka dni po zaprzysiężeniu nowy gabinet podjął w przyspieszonym trybie – zarezerwowanym dla sytuacji wyjątkowych – decyzję o przyjęciu szeregu poprawek do kodeksu karnego i zapowiedział częściową amnestię dla więźniów. Nowe regulacje m.in. depenalizowały lub zmieniały kwalifikację części przestępstw, szczególnie tych dotyczących nadużycia władzy w ramach pełnionego urzędu.

Tłumaczenia rządu, który powoływał się na rzekomo dramatyczną sytuację humanitarną w przepełnionych więzieniach i konieczność dostosowania prawodawstwa do orzeczenia Sądu Konstytucyjnego (nakazał on doprecyzować pojęcie „nadużycia urzędu”), nie przemawiały jednak do większości obserwatorów. Prezydent Klaus Iohannis, część wymiaru sprawiedliwości i zachodnie instytucje krytykowały zmiany w prawie.

Także społeczeństwo nie miało wątpliwości, że rzeczywistym powodem zmian jest próba ochrony interesów polityków koalicji rządzącej, zamieszanych w afery korupcyjne. Otwarcie sugerowano, że głównym beneficjentem poprawek będzie sam Dragnea, wobec którego trwało kolejne śledztwo, dotyczące właśnie nadużycia władzy we wcześniejszym okresie jego kariery. Zmiany w prawie mogłyby oznaczać dla niego osłabienie zarzutów prokuratorskich lub zupełne zarzucenie śledztwa.

Pikanterii sprawie dodawał fakt, że osobą odpowiedzialną za nowe regulacje prawne był minister sprawiedliwości Florin Iordache. Kilka lat wcześniej brał on udział w próbie przeforsowania prawa, które – podobnie jak w tym przypadku – utrudniłoby ściganie przestępstw korupcyjnych.

Zbyt silni, aby odejść

Próba wprowadzenia bocznymi drzwiami nowego prawa skończyła się największymi w historii kraju demonstracjami. W szczytowych momentach na ulicach Bukaresztu i największych miast gromadziło się ponad pół miliona ludzi. Takich tłumów nie widziano nawet podczas rewolucji antykomunistycznej w 1989 r.

Pod presją demonstrantów rząd wycofał się ze zmian w prawie. Ale nie zamierzał spełnić innych żądań ulicy. Powołując się na mocny mandat, uzyskany zaledwie kilka tygodni wcześniej, gabinet Grindeanu nie widział powodu, by ustępować. Ostatecznie zdymisjonowano tylko jednego ministra – kozłem ofiarnym stał się wspomniany Iordache.

Nie oznaczało to jednak, że rząd zaprzestał walki z DNA i zabiegów mających zabezpieczyć interesy skorumpowanych członków elity. Premier Grindeanu przyznał publicznie – z rozbrajającą szczerością – że zmiany i tak będzie trzeba wprowadzić, ze względu na konieczność dopasowania prawa do orzeczenia Sądu Konstytucyjnego, tyle że teraz już w trybie normalnym, nie przyspieszonym.

W międzyczasie protesty osłabły – choć ludzie zbierali się na regularne, niewielkie demonstracje pod siedzibą rządu.

Kolejne próby modyfikacji prawa podjęto w listopadzie 2017 r. Kierowana przez socjaldemokratów koalicja zaproponowała kilka ustaw, zmieniających status sędziów i prokuratorów, i reorganizujących sądy oraz Najwyższą Radę Sądowniczą.

Podobnie jak niecały rok wcześniej, i tym razem środowiska prawnicze, przedstawiciele sądownictwa i organizacji pozarządowych argumentowali, że nowe regulacje – jeśli zostaną wprowadzone – ograniczą niezależność wymiaru sprawiedliwości oraz zwiększą kontrolę rządu nad prokuraturą, w tym DNA. Część ekspertów podkreślała też, że zmiany mogą doprowadzić do spadku efektywności wymiaru sprawiedliwości, co spowolni rozpatrywanie spraw dotyczących polityków. A nawet mogą sprawić, że przedawnią się stawiane im zarzuty.

Protesty uliczne rozgorzały na nowo – ale były już kilka razy mniejsze niż rok wcześniej. Tym razem rząd nie ugiął się więc pod presją – ani obywateli, ani krytyki płynącej także z zagranicy – i nie wycofał się z proponowanych zmian. Te jednak, dzięki decyzji prezydenta Iohannisa i części opozycji parlamentarnej, trafiły do Sądu Konstytucyjnego.

Bitwa się zaostrza

Tymczasem – równolegle do działań mających osłabić DNA przez modyfikację prawa – obóz władzy zaostrzył kampanię dyskredytowania tej instytucji. Kampania taka trwała już zresztą od dawna. Teraz jednym z jej motywów stała się teza, że istnieje tzw. państwo równoległe: grupa osób kierujących ważnymi instytucjami (w tym DNA i służbami specjalnymi), które chcą odsunąć demokratycznie wybranych polityków i przejąć kontrolę nad krajem pod płaszczykiem walki z korupcją.

Zarzut ten – powtarzany także przez lidera PSD, Liviu Dragneę – sformułowany został wprost w rezolucji przyjętej w listopadzie 2017 r. przez członków PSD. A rezolucję przyjęto kilka dni po tym, jak DNA postawił Dragnei szereg nowych zarzutów. Jeden dotyczył organizacji grupy przestępczej (działającej od 2001 r. do dziś), której celem było wyprowadzanie pieniędzy z kontraktów finansowanych ze środków publicznych i unijnych.

Po rozpoczęciu kolejnej sprawy wobec lidera PSD, ataki na szefową DNA wyraźnie się wzmogły. W styczniu Inspekcja Sądowa wszczęła postępowanie dyscyplinarne wobec Laury Kövesi i jej zastępcy – zarzucając jej, że podczas narady prokuratorów miała żądać, by szybciej „dobrano się” do premiera. Rzekome nagranie z tego spotkania upubliczniła stacja telewizyjna, której właścicielem jest Dan Voiculescu – biznesmen i polityk skazany po śledztwie DNA.

Nie był to koniec ataków. Niecały miesiąc później była prokurator antykorupcyjna Mihaiela Iorga oświadczyła, że Kövesi miała ją prosić o przyspieszenie śledztwa w sprawie prawdo­podobnego kandydata na premiera. Jeszcze mocniejsze zarzuty wysunął były poseł Vlad Cosma: oświadczył, że w 2015 r. prokuratorzy antykorupcyjni prosili go o podrzucenie dowodów przeciw ówczesnemu premierowi Victorowi Poncie.

Wystąpienia Iorgi i Cosmy stały się pretekstem do kolejnych działań rządu, na czele którego od początku stycznia stoi Viorica Dăncilă, zaufana Dragnei. Oświadczyła ona, że sytuacja wokół DNA „martwi wszystkich Rumunów” i że podejmie „odpowiednie” kroki. Wicepremier Paul Stănescu sugerował, że Kövesi powinna odejść. Zaś Dragnea w działaniach DNA doszukał się metod policji politycznej.

W odpowiedzi Laura Kövesi zwołała w minionym tygodniu konferencję prasową. Ujawniła, że były poseł Cosma oskarżył prokuratorów po tym, jak nie udało mu się wynegocjować z DNA niższych wyroków. Po raz kolejny odrzuciła oskarżenia i ostrzegła: „Ta sprawa nie dotyczy jednej tylko Kövesi, lecz obliczona jest na podporządkowanie państwa rumuńskiego i upokorzenie jego obywateli. Wymiar sprawiedliwości jest atakowany”.

Coraz mniej nadziei

Z tygodnia na tydzień czarne chmury gęstnieją więc nad rumuńską historią antykorupcyjnego sukcesu. Większość Rumunów nie ma wątpliwości, że władze chcą w najbliższych miesiącach „zneutralizować” DNA – oraz wiszące nad nimi z jego strony zagrożenie. I to bez względu na koszty, także międzynarodowe. Czasu rząd ma mało, bo śledztwa – w tym te wymierzone w kluczowych polityków – trwają.

Teoretycznie wpływ na działania rządu mogliby mieć partnerzy zachodni, szczególnie Unia i USA, którzy z niepokojem obserwują sytuację. Ale rząd w Bukareszcie, który jeszcze niedawno powstrzymywał się od ostrych reakcji na krytykę z zewnątrz, teraz obiera coraz bardziej konfrontacyjne stanowisko, głównie wobec Brukseli. Pod koniec stycznia Liviu Dragnea uznał, że oświadczenie Komisji Europejskiej, ostrzegające Bukareszt przed zmianami w systemie prawnym, jest „zaskakujące”, i dodał opryskliwie, że Komisja jest niedoinformowana.

Kilka dni później szefową rządu została wspomniana Viorica Dăncilă, która już w 2017 r., broniąc zmian w kodeksie karnym na forum Parlamentu Europejskiego, krytykowała Komisję za „atakowanie legalnego rządu rumuńskiego”. Symbolem tej postawy wobec Brukseli w ostatnich dniach było zdjęcie nowego rządu, na którym zabrakło flag Unii – wcześniej zawsze obecnych na takich fotografiach.

Wrażenia na obozie władzy nie robią też już chyba protesty, które odżyły z początkiem roku. Zresztą daleko im do skali i intensywności tych z lutego 2017 r. A dramatyzmu sytuacji dopełnia fatalny wizerunek opozycji, która powszechnie uważana jest za zdezorganizowaną oraz – często – za pozbawioną moralnego prawa do reprezentowania protestujących. Część demonstrantów twierdzi wręcz, że wielu polityków opozycji po cichu kibicuje rządowi w jego walce z DNA.

Wszystko to coraz bardziej pozbawia Rumunów nadziei – i jednoznacznych ­autorytetów w przestrzeni publicznej.

Teorie i narracje

Strategia rządu – obliczona na podkopywanie wizerunku służb antykorupcyjnych – zdaje się więc przynosić pewne rezultaty. Choć DNA wciąż cieszy się szacunkiem, to w rozmowach coraz częściej usłyszeć można wątpliwości co do intencji prokurator Kövesi. Mnożą się teorie spiskowe, podsycane przez komentarze internetowych trolli czy wpisy mniej lub bardziej anonimowych blogerów.

Najwyraźniej teza o „państwie równoległym” pada na podatny grunt w Rumunii – doświadczonej traumą Securitate, wszechwładnej komunistycznej tajnej policji. Wielu jest w stanie uznać za prawdo­podobne, że służby specjalne starają się kontrolować instytucje publiczne. Popularny wśród części Rumunów jest pogląd, że sam prezydent Iohannis, który otwarcie wspiera walkę z korupcją wśród rządzących, ma być w istocie kontrolowany przez stojące za nim służby, które miałyby go szantażować. Dlatego głowa państwa ma – zgodnie z oskarżeniami PSD – przymykać oko na „państwo równoległe”.

Wedle jeszcze innych interpretacji DNA ma działać w interesie zachodniego biznesu. Pogląd taki wpisuje się w populistyczną narrację rządu, uderzającą w międzynarodowe korporacje działające w Rumunii. A także w nową narrację, jakoby instytucje unijne naruszały rumuńską suwerenność.

– Zwolennicy tej karkołomnej tezy sugerują, że śledztwa DNA przeciw prominentnym rumuńskim biznesmenom mają wyrugować ich z rynku i zrobić miejsce dla przedsiębiorców z Unii i USA – mówi anonimowo ekspertka jednego z niezależnych bukareszteńskich think tanków.

Wspomina ona przy tym o niedawnej spektakularnej porażce DNA, związanej z tzw. sprawą Microsoftu. Na początku lutego DNA wycofał zarzuty wobec siedmiu byłych ministrów, którzy byli oskarżeni o współudział w aferze związanej z zakupem oprogramowania dla szkół od amerykańskiego koncernu po zawyżonej cenie (skarb państwa miał stracić 67 mln dolarów). Przyczyną zarzucenia śledztwa było przedawnienie. – W oczach niektórych obserwatorów sprawa jest jasna: o ile rumuńscy przedsiębiorcy są skazywani, o tyle osoby uwikłane w interesy z zachodnimi koncernami mogą spać spokojnie – podsumowuje ekspertka.

Czekając na ciąg dalszy

Po ostatnich działaniach władz dziś jedyną ochronę zapewnia prokuraturze antykorupcyjnej prezydent Iohannis. Bo choć minister sprawiedliwości może złożyć wniosek o odwołanie Kövesi, to właśnie głowa państwa musi tę decyzję zaakceptować. To zaś jest mało prawdopodobne.

Co dalej? Wydaje się, że jeśli rząd podejmie w najbliższym czasie próbę faktycznego pozbycia się szefowej DNA i rozmontowania całego systemu antykorupcyjnego, wówczas Bukareszt – podobnie jak na początku roku 2017 – znów może się stać sceną masowych ulicznych protestów.

Ich skala pokaże, czy władzom udało się dostatecznie mocno podważyć zaufanie obywateli do prokurator Laury Kövesi – nadal bezkompromisowej, ale pewnie już nie tak optymistycznej jak wtedy, gdy pięć lat temu stawała na czele DNA.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kamil Całus jest z wykształcenia wschodoznawcą i dziennikarzem. Z pochodzenia wyspiarz ze świnoujskiego prawobrzeża. Od ponad dekady ekspert warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia ds. Rumunii oraz Mołdawii. O obu krajach regularnie opowiada… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2018