Czerwoni baronowie przechodzą do historii

Dla Rumunii to jak rewolucja: w cieniu epidemii dokonuje się upadek partii postkomunistycznej, która przez 30 lat trzęsła krajem w stylu polityczno-kryminalnego thrillera.

30.11.2020

Czyta się kilka minut

Prokuratorka Laura Kövesi była twarzą walki z korupcją. Usunięcie jej przez postkomunistyczny rząd wywołało protesty. „Popieram Kövesi” – głosi hasło na plakacie. Bukareszt, 7 marca 2019 r. / DANIEL MIHAILESCU / AFP / EAST NEWS
Prokuratorka Laura Kövesi była twarzą walki z korupcją. Usunięcie jej przez postkomunistyczny rząd wywołało protesty. „Popieram Kövesi” – głosi hasło na plakacie. Bukareszt, 7 marca 2019 r. / DANIEL MIHAILESCU / AFP / EAST NEWS

To właściwie przesądzone: wybory parlamentarne, które odbędą się w Rumunii w najbliższą niedzielę 6 grudnia, będą czymś więcej niż tylko wyborami. Będą ciosem – kolejnym z wielu i ostatecznym – dla formacji do niedawna potężnej, której korzenie sięgają epoki komunizmu.

Mowa o Partii Socjaldemokratycznej (PSD). To postkomunistyczne ugrupowanie rządziło lub współrządziło Rumunią przez większą część okresu po 1989 r. Jego ogromne zasoby finansowe, dostęp do mediów i odziedziczone po partii komunistycznej rozległe struktury lokalne pozwalały mu utrzymywać względnie wysokie poparcie, a co za tym idzie – władzę. Pomagała też koniunktura gospodarcza.

Dopiero ostatnie lata w dziejach PSD to już nie historia sukcesu, lecz opowieść o tym, jak w spektakularny sposób można roztrwonić naprawdę duży kapitał polityczny.

Kropla przelewa czarę

Złą passę dla postkomunistów/socjaldemokratów zapoczątkował pożar w bukareszteńskim klubie Collectiv: pięć lat temu, 30 października 2015 r., zginęły w nim aż 64 osoby, a niemal 150 odniosło rany. Szybko stało się jasne, że przyczyną tego dramatu był szereg zaniedbań technicznych, do których mieli dopuścić skorumpowani urzędnicy. To była kropla, która przelała czarę. Społeczeństwo zawrzało. Na ulice stolicy wyszły dziesiątki tysięcy ludzi. Skandowali „Korupcja zabija!”, a polityków rządzącej wówczas centrolewicy wprost nazywali „mordercami”.

Premier-socjaldemokrata Victor Ponta zdawał sobie sprawę, że bez rozładowania narastającego napięcia społecznego trudno będzie jego partii zwyciężyć w zaplanowanych na koniec 2016 r. wyborach parlamentarnych. Dlatego zdecydował się na zabieg tyleż zręczny, co kontrowersyjny: niecały tydzień po pożarze ustąpił ze stanowiska. Na kolejny rok władzę przejął „techniczny” gabinet Daciana Cioloşa. Emocje zelżały, a socjaldemokraci – zgodnie z oczekiwaniami Ponty – odnieśli w wyborach zwycięstwo, uzyskując aż 45 proc. głosów.

Miał to być jednak ostatni sukces tej formacji.

Długi cień korupcji

Następcą Ponty na stanowisku przewodniczącego socjaldemokratów został Liviu Dragnea: polityk wpływowy, na którym ciążyły jednak oskarżenia o korupcję i wydany w kwietniu 2016 r. wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu za oszustwa wyborcze (sic!). Mimo wygranej PSD, Dragnea był więc w trudnej sytuacji. Prawomocny wyrok uniemożliwiał mu objęcie stanowiska premiera, a jednocześnie bał się, że inne prowadzone przeciw niemu śledztwa – tym razem dotyczące korupcji – mogą zakończyć się dla niego więzieniem.

Postanowił więc działać. Niemal natychmiast po wyborach doprowadził do powołania na stanowisko szefa rządu Sorina Grindeanu – polityka pozbawionego większych wpływów, którym mógł łatwo manipulować. Następnie zaczął, za pośrednictwem nowego gabinetu, forsować zmiany prawne, które miały łagodzić lub wręcz znosić kary za część przestępstw o charakterze korupcyjnym.

To oburzyło zarówno opozycję (na czele z centroprawicowym prezydentem Klausem Iohannisem), jak też społeczeństwo, pamiętające protesty antykorupcyjne z 2015 r. W całym kraju zaczęły się nowe demonstracje, w których uczestniczyło niekiedy nawet po pół miliona ludzi.

Pod naciskiem protestów rząd chwilowo wstrzymał planowane zmiany, ale Dragnea nie zamierzał ustępować. Tym razem jednak wszedł na kurs kolizyjny nie tylko z własnym społeczeństwem i opozycją, ale także z partnerami zachodnimi Rumunii, w tym z USA, Komisją Europejską, a koniec końców nawet z częścią polityków własnej partii.

Śmiech poprzedza upadek

Zaledwie po sześciu miesiącach pełnienia urzędu premier Grindeanu ugiął się pod presją protestujących oraz opinii międzynarodowej – i zaczął wycofywać się z wdrażania nowych regulacji prawnych. W odpowiedzi PSD przegłosowało wobec niego wotum nieufności. Następcą Grindeanu został Mihai Tudose, ale także on w ciągu zaledwie pół roku stracił stanowisko; przyczyną był jego konflikt z Dragneą.

Lider socjaldemokratów, który przez cały ten czas trzymał nieformalnie władzę „z tylnego siedzenia”, postanowił więcej nie ryzykować. Na kolejnego premiera przeforsował Vioricę Dăncilę – swoją zaufaną współpracowniczkę, pozbawioną większych ambicji politycznych, zdolności przywódczych czy choćby oratorskich.

Decyzja ta, motywowana strachem Dragnei przed partyjnym buntem, miała mieć ogromne konsekwencje dla pogarszającego się z miesiąca na miesiąc wizerunku ugrupowania. Centrolewicowy rząd, który podejmując rozpaczliwe próby ochrony skorumpowanych polityków do tej pory wzbudzał głównie złość, teraz zaczął śmieszyć.

Nie było miesiąca, aby media nie przytaczały kolejnej gafy popełnionej przez panią premier. Do historii przeszło m.in. złożone przez nią szefowi czarnogórskiego rządu podziękowanie za gościnę nie w Podgoricy, lecz w Prisztinie (stolicy Kosowa, którego niepodległości Rumunia do dziś nie uznaje). Dăncilă szybko stała się drugą – obok samego Dragnei – twarzą upadku formacji postkomunistycznej.

Na wojnie z Unią

Zdając sobie sprawę z zaufania, jakim w społeczeństwie rumuńskim cieszą się instytucje unijne, Liviu Dragnea długo unikał wchodzenia z nimi w otwarty konflikt. Jednak wobec coraz wyraźniejszej krytyki płynącej z Brukseli, musiał jakoś zareagować.

Partia Socjaldemokratyczna zaczęła więc działać dwutorowo. Z jednej strony oskarżała Komisję Europejską, że ta nie rozumie sytuacji wewnętrznej w Rumunii i jest dezinformowana przez rumuńską opozycję. Z drugiej zaś strony, politycy tej partii zaczęli coraz częściej powoływać się na argumenty suwerennościowe, odwoływać się do patriotyzmu oraz do rzekomej konieczności obrony kraju przed wpływami zewnętrznymi.

Strategia ta nie przynosiła jednak oczekiwanego rezultatu. W Unii – właśnie w takiej Unii, naciskającej na rumuńską „grupę trzymającą władzę” – coraz więcej Rumunów widziało nie zagrożenie dla niezależności ich ojczyzny, lecz sojusznika w walce z korupcją, która po roku 1989 stała się jedną z największych plag trapiących kraj.

Nemezis dla Dragnei

W tym starciu Liviu Dragnea odnosił też sukcesy. A przynajmniej tak mogło mu się początkowo wydawać. W maju 2018 r. udało mu się więc – po długich miesiącach starań – doprowadzić do usunięcia ze stanowiska szefowej prokuratury antykorupcyjnej (DNA) Laury Codruţy Kövesi.

Ta bardzo popularna i ciesząca się ogromnym zaufaniem społecznym prokurator okazała się jednak osobistą nemezis lidera PSD. Dymisja Kövesi doprowadziła do kolejnych protestów, z którymi władze nie umiały sobie już poradzić inaczej, niż sięgając po przemoc. I tak, 10 sierpnia 2018 r. gromadząca setki tysięcy ludzi pokojowa manifestacja w Bukareszcie została spacyfikowana za pomocą gazu, armatek wodnych i pałek. Ponad 400 osób odniosło obrażenia.

Wobec fali krytyki, która potem nastąpiła, władze zareagowały uporem: twierdziły, że nie mają sobie nic do zarzucenia, płynącą zaś także ze strony Unii krytykę działań policji zbywały przywoływaniem podobnych przypadków we Francji czy Hiszpanii.

Społeczeństwa to nie przekonało. Popularność socjaldemokratów gwałtownie topniała i w maju 2019 r., podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego, PSD zdobyła zaledwie 23 proc. głosów (zaledwie wobec tego, na co mogła liczyć wcześniej). Porażeni tym wynikiem wysoko postawieni członkowie partii zaczęli wzywać Dragneę do dymisji. Lider PSD nie zdążył podjąć jednak decyzji w swojej sprawie: następnego dnia po wyborach, 27 maja 2019 r., został skazany na 3,5 roku pozbawienia wolności za nadużycie urzędu.

Klęska za klęską

Pozbawiona silnego przywódcy Partia Socjaldemokratyczna zaczęła chwiać się w posadach. Chaos panujący w PSD, a także fakt, że obowiązki lidera przejęła nieradząca sobie z zarządzaniem Viorica Dăncilă, doprowadził do serii spektakularnych porażek politycznych.

Już w sierpniu 2019 r. doszło do rozpadu koalicji rządzącej, z której wycofała się partia ALDE – dotąd wierny sojusznik socjaldemokratów, zapewniający im większość. Chwilę później Rumunia poniosła dwie wizerunkowe porażki na forum unijnym. Pierwszą było kompromitujące dla rządu odrzucenie przez Komisję Europejską forsowanej przez Bukareszt na stanowisko komisarza ds. transportu Rovany Plumb (zarzucono jej konflikt interesów). Drugą zaś – zakrawające na ironię losu – obsadzenie na czele nowo powstałej europejskiej prokuratury generalnej Laury Kövesi – mimo sprzeciwów rządu Rumunii.

Ostatecznie w październiku rząd socjaldemokratów upadł, a niecały miesiąc później władzę przejął mniejszościowy, centroprawicowy gabinet pod kierownictwem Ludovika Orbana, lidera Partii Narodowo Liberalnej (PNL). Przypieczętowaniem klęski PSD była przegrana Dăncili z urzędującym Klausem Iohannisem w wyborach prezydenckich w listopadzie: była premier zdobyła zaledwie 34 proc. głosów. Natychmiast po tej klęsce Dăncilă ustąpiła ze stanowiska szefowej partii, a jej obowiązki przejął Marian Ciolacu.

Covid nie uleczy PSD

Choć od aresztowania Dragnei minęło już półtora roku, PSD nadal nie jest w stanie znaleźć na siebie nowego pomysłu i stopniowo oddaje pole przeciwnikom. We wrześniowych wyborach samorządowych partia straciła stanowisko mera Bukaresztu, które dotąd piastowała jedna z jej gwiazd, Gabriela Firea. Popularności socjaldemokratów nie ratuje nawet pandemia, która poważnie dotknęła Rumunię, dając lewicy paliwo do krytyki rządu Ludovika Orbana. Podejmowane przez PSD próby przełożenia grudniowych wyborów w związku z sytuacją epidemiczną postrzegane są powszechnie jako gest rozpaczy.

Pozycję socjaldemokratów dodatkowo podkopuje coraz ostrzejsza krytyka ze strony głównych sojuszników Bukaresztu. Na początku października ambasador USA w Rumunii publicznie chwalił centroprawicowy rząd za walkę z pandemią, a jednocześnie ostro atakował „czerwonych baronów-rabusiów”, którzy „manipulują prawem, aby napchać swoje kieszenie kosztem rumuńskiego ludu”. W Rumunii, gdzie PSD nazywa się często partią czerwonych baronów, nikt nie miał wątpliwości, o kogo mogło chodzić przedstawicielowi Waszyngtonu.

Rozprzężeniu w PSD sprzyja także pojawienie się w parlamencie jej bezpośredniego ideologicznego konkurenta – ugrupowania PRO Romania, któremu szefuje Victor Ponta, ich dawny kolega partyjny. Do szeregów tej formacji w ciągu ostatnich miesięcy przeszło spore grono dotychczasowych socjaldemokratów, a w październiku PRO Romania oficjalnie wchłonęła ALDE. W efekcie Partia Socjaldemokratyczna ma dziś poparcie rzędu 10 proc.

Zmiany systemowe

Osłabienie PSD wydaje się nieodwracalne. Nie tylko z tych powodów, o których powiedzieliśmy powyżej. Także dlatego, że scena polityczna w Rumunii ulega poważnym zmianom systemowym. Coraz większą popularnością cieszą się ugrupowania niezwiązane z dotychczasowym mainstreamem, oddolne, stawiające na realną walkę z korupcją. Taką partią jest zwłaszcza Związek Ocalenia Rumunii (USR).

Choć grudniowe wybory niemal na pewno przyniosą sukces przede wszystkim formacji obecnego premiera Ludovika Orbana (ma szansę zdobyć jedną trzecią głosów), to wywodząca się z ruchów miejskich USR – startująca w bloku wraz z ugrupowaniem PLUS, kierowanym przez Daciana Cioloşa (dawnego premiera „technicznego”) – ma szansę na zdobycie ponad 20 proc. poparcia. To zaś może uczynić ją drugą siłą w rumuńskim parlamencie – i po raz pierwszy w ciągu ostatnich 30 lat zepchnąć socjaldemokratów na trzecie miejsce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kamil Całus jest z wykształcenia wschodoznawcą i dziennikarzem. Z pochodzenia wyspiarz ze świnoujskiego prawobrzeża. Od ponad dekady ekspert warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia ds. Rumunii oraz Mołdawii. O obu krajach regularnie opowiada… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2020