Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
10 000 wyglądało zgrabnie jak 50 Cent, okrąglutko, ale jest już nieaktualne. Wymyślone przez japońskich wytwórców elektroniki z lat 60., chwytliwe dziesięć tysięcy kroków dziennie dobrze się sprzedawało, aż tu nagle się okazuje, że połowa tego wystarczy. I bardzo dobrze, trudniej się pomylić podczas liczenia, a przecież trzeba być precyzyjnym. No, chyba że ktoś nie ma czasu samodzielnie liczyć sobie kroków. Z pomocą przychodzi wtedy technologia w wielu postaciach, co to za nas wszystko policzą... policzą i pokażą... ale czy tylko nam? Dolinie Krzemowej też pokażą, i CIA, i FBI, i CBŚ, i FSB, i BOR, i NSZZ, każdemu pokażą, niestety. Każdy skrótowiec na Ziemi może bez problemu otrzymać dostęp do liczby naszych kroków, o ile nie liczymy sami, pod nosem. Nie trzeba być Shoshaną Zuboff, żeby to wiedzieć. Elektroniczne przyrządy mierzące nam wszystko mierzą nie tylko dla nas. Kilka miesięcy temu bojownicy islamscy uzyskali dokładny zarys amerykańskich tajnych baz w Afganistanie tylko na podstawie tras biegowych amerykańskich żołnierzy. Myślę, że ubezpieczyciele też z radością popatrzą na tętno klientów. Technologia jest ślepą uliczką, nie brnijmy tam, zwłaszcza że już nie dziesięć, a pięć tysięcy do policzenia.
A zatem proponuję wariant unplugged, czyli „na Opałkę”: pozbywamy się fitnessowych opasek i zegarków, smartfona zamykamy w klatce Faradaya, gdzie jego miejsce, a sami wyruszamy na spacer, licząc na głos, medytacyjnie. Po „pięć tysięcy” możemy przestać, ale nie będzie nam łatwo. To zdrowo wciąga.
PS. Jest jeszcze wariant grupowy: jeden liczy, reszta chodzi – ale zostawmy go obronie terytorialnej. ©