Światło skądinąd

Wraz z pogonią za sukcesem, z kultem młodości i ciała, myśl o śmierci jest coraz bardziej eliminowana ze świadomości. Czy potrafimy jeszcze modlić się o dobrą śmierć?

29.10.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Pascal Fayolle / SIPA PRESS / EAST NEWS
/ Fot. Pascal Fayolle / SIPA PRESS / EAST NEWS

Myśli o śmierci trzeba przywracać właściwe miejsce w życiu po to, aby móc prawdziwie przylgnąć do prawdy o zmartwychwstaniu i święcić je całą głębią swego jestestwa. Modlitwa uczy odnajdywać światło, które przychodzi skądinąd. Przed chrześcijaństwem wyrasta dziś nowe i pilne zadanie.

Jesteśmy istotami, które wciąż pytają o sens własnego istnienia. Opór budzi myśl, że śmierć jest ostateczną granicą życia. Taka granica wydaje się nam niegodna osobowej godności człowieka. Istnieje w głębi naszego człowieczeństwa coś, co nie jest w stanie pogodzić się ze śmiercią i końcem istnienia. Wzdrygamy się na samą myśl, że wraz z ziemskim życiem kończyłoby się także wszystko, co było w nim dobre, szlachetne i piękne. Przeczuwamy, że byłby to absurd i bezsens. Być może sama nieskończona rzeczywistość po drugiej stronie śmierci daje nam w ten sposób znać o sobie i już teraz przenika nasze życie. Ta rzeczywistość budzi rezonans w ludzkiej świadomości.

Chociaż jest w nas żywe pragnienie niezniszczalności, sami z siebie nie potrafimy przezwyciężyć mocy śmierci. Nie jest w stanie dokonać tego żadna ludzka siła. Nadzieja chrześcijańska wskazuje na moc boską, która wskrzesiła Jezusa z martwych. To sam Bóg wychodzi naprzeciw i przezwycięża bezsens śmierci i popadnięcia w nicość. Tylko On ma moc wskrzeszania umarłych do nieprzemijającego życia. Dzięki Niemu śmierć nie ma ostatniego słowa o ludzkim losie. Dlatego modląc się możemy pokładać nadzieję w Jego mocy stwórczej oraz w Jego wierności danym obietnicom. Jest to ufność i nadzieja, że Bóg wskrzesi nas do nowego życia.

ISTNIENIE KOSZTEM PRZEMIJANIA

Biblia nie gloryfikuje śmierci ani jej nie przeklina. Nie znajdziemy w niej słów powitania śmierci jako przyjaciela. W rozdziale, który rozbrzmiewa od początku do końca chwałą zmartwychwstania, apostoł Paweł nazywa ją „ostatnim wrogiem”, ale zaraz zapowiada jej pokonanie: „Śmierć została pochłonięta przez zwycięstwo” (1 Kor 15, 26 i 54). Modlitwa uczy ufnego powierzenia się niepojętej tajemnicy życia.

Czas jest rzeczywistością przemijania, które zazwyczaj napełnia nas smutkiem i żalem. „Dzisiaj” musi jednak odejść, aby mogło nastąpić „jutro”. Obumiera dzieciństwo, aby mogły nadejść lata młodości i dojrzałości. Ludzkie istnienie spełnia się kosztem przemijania. Samo w sobie jest rytmem obumierania i odradzania się na nowo. Teraźniejszość dana jest nam tylko na krótką chwilę, która nieodwołalnie zapada w przeszłość. Smutek w obliczu przemijania jest świadectwem wrodzonego pragnienia, aby istnienie trwało i nie ulegało zniszczeniu. Owszem, czas niweczy trwanie chwili obecnej, ale równocześnie otwiera drogę ku czemuś nowemu. Daje możliwość wzrostu, umożliwia dobrą przemianę i dokonanie nowego wyboru.

Przemijanie i śmierć są częścią powszechnego ładu istnienia. Wystawiają nas często na nieuchronną próbę zaufania do sensu własnego życia. Nosimy w sobie jednak niejasne przeczucie tajemnicy tkwiącej w przemijaniu, cierpieniu, nadchodzącej starości i odejściu z tego świata. Tę tajemnicę można przeczuć zwłaszcza w momentach intensywnego przeżycia radości i szczęścia, które zatrzymują niejako bieg czasu i pozwalają wznieść się ponad przemijanie. Doznania te wydają się doświadczeniami jednej chwili. Zatracamy wówczas świadomość upływu czasu. Wszystko dzieje się w jakimś duchowym rozbłysku wewnętrznego spełnienia. W ten sposób można przeczuć własną transcendencję wobec przemijającego czasu. Skłonny jestem widzieć w tym doświadczeniu wstępną formę uczestnictwa w życiu przyszłego świata.

Nieustanne przemijanie jest zwiastunem śmierci, obecnej w całym życiu człowieka. To ona wyciska swoje znamię nie tylko na chorobie, cierpieniu, upośledzeniu, bolesnych rozstaniach, niepowodzeniach i nieszczęściach. Przejawem obecności śmierci w życiu ludzkim są wszystkie siły destrukcyjne w ich różnorodnych postaciach. Pod wpływem działania tych sił dokonuje się nieodwracalny proces malenia i ubytku istnienia. Stajemy się często bezsilnymi świadkami procesów jego rozpadu. Jako ludzie wierzący szukamy oparcia w modlitwie.

UBYWANIE ŻYCIA

Św. Augustyn pisał o ustawicznym odejmowaniu i „odbieraniu życia” (vitae detractio). Podobnie myślał francuski uczony, jezuita Pierre Teilhard de Chardin: „śmierć jest streszczeniem i dopełnieniem wszystkich naszych pomniejszeń”. Bóg ma wszakże moc przeobrazić to, co samo w sobie jest jedynie siłą pomniejszającą i niszczącą. Modlitwa uczy, że poznawszy radość czasu wzrastania, muszę być równocześnie gotów na przyjęcie czasu malenia.

Śmierć nie jest jedynie odległym wydarzeniem u kresu naszego życia. Jest rzeczywistością stale obecną nie tylko wokół nas, ale także w nas samych. Życie i śmierć wzajemnie się przeplatają. Śmierci ostatecznej towarzyszą ustawicznie śmierci mniejsze rozsiane na linii całego istnienia. Sam proces dorastania i dojrzewania jest pewną formą zamierania jednego okresu życia po to, abyśmy mogli wejść w następny. Tylko tak może rodzić się coś nowego.

Przejście z jednego okresu do drugiego może wywoływać niepokój, ból, a nawet wewnętrzny kryzys. Takie jest prawo życia, przed którym nie ma odwrotu. W naszym życiu jest miejsce nie tylko na radość spotkania dobrych i szlachetnych ludzi, ale także na czas rozczarowania i bolesnego rozstania. Wielu ludzi cierpi z powodu poczucia odrzucenia i wykluczenia. Jakże bolesne jest poczucie odrzuconej i nieodwzajemnionej miłości! Trzeba wówczas cierpliwości i wielkiej odwagi, aby żyć dalej, nie pogrążyć się w urazach i zwątpieniu w sens własnego istnienia. To niezwykle trudne wyzwanie, zwłaszcza dla ludzi młodych na drodze dojrzewania człowieczeństwa pomimo przeciwieństw i trudności.

Zdumiewające są te nasze ludzkie pomniejszenia. sięgają w samo wnętrze jestestwa. Dzieje się tak również wtedy, gdy obumierają w nas wiara, nadzieja i miłość, gdy tracimy zaufanie do Boga i ludzi, gdy zwątpienie podważa sam sens istnienia. Ciągle spotykamy takich ludzi za naszych dni. Trzeba ich rozumieć. To również cząstka naszego własnego życia, które zdaje się nikogo nie oszczędzać. Wszyscy uczymy się dojrzałości w wierze pośród niepewności i godzin wątpliwości. Czyżby także nasza wiara i nadzieja musiały ciągle obumierać i odżywać na nowo? Taki jest odwieczny problem z istnieniem i pojmowaniem Boga. Wiele naszych o Nim wyobrażeń i przekonań musi się rozpaść, aby mogła zrodzić się religijność głębsza i dojrzalsza. Modlitwa uczy. Jest niezastąpioną szkołą życia.

ŚMIERĆ JAKO KOMUNIA

Modlitwa o dobrą i pogodną śmierć jest modlitwą zaufania. Uczy ona, że stopniowe odejmowanie życia jest nie tylko siłą niszczącą, ale także twórczą i dobroczynną. Śmierć u kresu życia jest śmiercią największą, która już od początku daje znać o sobie we wszystkim, co przeżywaliśmy w ciągu całego życia. Nie mówmy o śmierci tylko jako wydarzeniu tragicznym i cierpieniu z powodu odejścia z tego świata. Ona jest także spełnieniem sensu życia i jego nieodłączną częścią. W niej urzeczywistnia się fundamentalna opcja całego ludzkiego istnienia. Nie wiemy jednak i nie doświadczamy tu na ziemi, czym jest i jakie jest nasze przyszłe istnienie. Przekracza ono wszelkie możliwości naszej ludzkiej wyobraźni. Stajemy wobec granicy myślenia o tych sprawach.

Nasza nadzieja opiera się przede wszystkim na zmartwychwstaniu Jezusa i na wskrzeszającej wszechmocy Stwórcy. Ten, który przezwyciężył śmierć, destrukcyjną siłę czasu i przemijania, odmienił również sens umierania. Ku Niemu i przez Niego zanosimy naszą ufną modlitwę. Śmierć jest wydarzeniem zbawczym. W świetle wiary paschalnej ma znamiona wydarzenia prawdziwie sakramentalnego. W śmierci osiąga swą pełnię to, co w ciągu całego życia dokonywało się za pośrednictwem sakramentów, zwłaszcza chrztu i Eucharystii. Znaki sakramentalne są zapowiedzią spotkania bez zasłony. Śmierć jest spotkaniem i komunią, które swoim bezpośrednim realizmem, niewymagającym już pośrednictwa znaków, przewyższają wszystkie sytuacje sakramentalne.

Dlatego Teilhard de Chardin zwracał się do Chrystusa z ufną prośbą: „Naucz mnie przyjmować śmierć jako Komunię”. Kiedy patrzymy na śmierć jako inicjację w nowe życie, takie spojrzenie rozjaśnia jej mroczne oblicze. Wiara w „Boga żywych” (Mk 12, 27) skłania do tego, aby z ufnością oczekiwać tego wydarzenia i przyjąć je jako największy sakrament całego życia. Modlitwa uczy takiej ufności.

PRZEZWYCIĘŻONY LĘK

Śmierć stanowi integralną część życia jako wydarzenie o podwójnym obliczu: jedno jest mroczne, nieprzejrzane, budzące lęk, a drugie świetlane, dobre, miłosierne, pogodne, skierowane w stronę wyzwolenia i nowego życia w świecie zmartwychwstania. Wiara w Boga, który wskrzesił Jezusa z martwych, jest samym rdzeniem nadziei i modlitwy chrześcijanina. Tym, który rozjaśnia sens umierania, jest Chrystus ukrzyżowany i zmartwychwstały, który zaznał śmierci, lecz nie pozostał w jej władaniu. Sam przeszedłszy przez śmierć, wyzwolił od niej jako od ostatecznego losu człowieka. Odmienił przez to sam sens umierania.

Wiara paschalna wymaga świadomego zstępowania na dno ludzkiej trwogi, aby przemieniać ją w ufność. Ta wiara mówi, że w Chrystusie zmartwychwstałym rozpoczęła się droga każdego człowieka do jego własnego zmartwychwstania. Trwoga i lęk mogą przemienić się w zaufanie. Nie lekceważmy świadectw ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną i mówią o tym wyzwalającym doświadczeniu. Stało się ono również moim osobistym przeżyciem.

Światło Wielkiej Nocy rozjaśnia mrok śmierci. Wiara w zmartwychwstanie nie przesłania jednak gorzkiego realizmu śmierci, tak bardzo przeciwnej aspiracjom ludzkiej natury. Tak często widzimy w niej wroga, który rozrywa nasze relacje i najdroższe więzi. W świetle wiary paschalnej trzeba ją jednak pojmować także jako dar. Ojcowie Kościoła nie bez racji uważali, że życie bez końca w doczesnych warunkach byłoby iście diabelskim koszmarem. Obecność grzechu i winy w życiu ustawicznie je kaleczy i zatruwa. Sama myśl o nieśmiertelności, zwłaszcza niektórych okrutnych postaci ludzkich, jawi się jak zwycięstwo piekła na ziemi. Miłując swe stworzenia, Stwórca nie dopuszcza do uwiecznienia tego stanu życia, które prędzej czy później musiałoby się okazać nie do zniesienia.

Śmierć jest dobrodziejstwem. Wyzwala od koszmaru. Skłania do lepszego życia. Nadaje mu większą głębię. Jest koniecznością. Nie ma innego sposobu przejścia do świata zmartwychwstania. Osoby duchowo bardziej dojrzałe potrafią przeżywać śmierć pogodnie. Nie łudźmy się jednak – nawet niektórzy wielcy święci wychowani w tradycyjnej nauce o wydarzeniach ostatecznych odchodzili z tego świata z przerażeniem i bojaźnią. Jeżeli przed człowiekiem roztacza się wizję strasznego Sądu Ostatecznego i groźby wiecznego potępienia, wtedy śmierć budzi lęk.

Nadzieja ma to do siebie, że rozjaśnia tajemnicę przejścia, czyni śmierć bardziej przyjazną i pogodną, bardziej ludzką. Dzięki nadziei czujemy, że miłosierdzie Boga roztacza się także po drugiej stronie. Jest to miłosierdzie Kogoś bardzo mądrego, kto w swojej pedagogii przewidział proces leczenia (zob. Ap 22, 2) i przezwyciężania winy również po drugiej stronie życia. Wraz ze śmiercią nie kończy się przygoda człowieka z Bogiem.

Francuski teolog prawosławny Olivier Clément wyznawał w jednym z wywiadów na pięć lat przed swoją śmiercią: „Podeszły wiek dany jest człowiekowi po to, aby się uspokoił oraz próbował wznieść się ponad wszelkie uczucia niechęci i goryczy, które mógł nagromadzić w ciągu swojego życia. I aby stał się na nowo – pozytywnie – jak dziecko, to jest jak ktoś, kto żyje w danej chwili. Kto nie snuje planów na przyszłość, ale żyje w ufnym oczekiwaniu rzeczywistości ostatecznej. (...) Wierzę głęboko, że wszyscy będziemy przyjęci przez Chrystusa zmartwychwstałego. Wiem, iż On mnie oczekuje, że On tam będzie. Mam wielką ufność. Ale nie kryję przed sobą samym, że moje ostatnie chwile być może będą trudne. W liturgii wschodniej prosimy o łaskę spokojnej śmierci, jeśli to możliwe w otoczeniu najbliższych”. Oto głęboki sens modlitwy o śmierć dobrą i pogodną.

KOCHAJĄC ZMARTWYCHWSTAJEMY

Aby śmierci się nie lękać, potrzeba wielkiej wiary i nadziei! Trzeba mądrego i spokojnego spojrzenia na to, że przed nami niezliczona mnogość ludzi odchodziła z tego świata, że i po nas tylu jeszcze odejdzie. Nie należy bać się Boga! On nikogo nie skrzywdzi. Poradzi sobie z naszymi „zaległościami”, jeżeli my nie zdążymy uporać się z nimi. Często powtarzam to ludziom, którym nagle umarł ktoś bliski, skłócony i niepojednany, którzy martwią się o to, co z nim będzie, bo w życiu bywało różnie. Tak, z tego świata warto i trzeba odchodzić z przebaczeniem. Warto pojednać się ze wszystkimi – z Bogiem, ludźmi i sobą samym. Wtedy, zwłaszcza w modlitwie, dokonuje się duchowe rozświetlenie.

Chętnie czytany w ostatnich latach niemiecki benedyktyn, Anselm Grün, tak mówi o sprawach życia i śmierci: „Myśl o śmierci nie musi paraliżować. Może nam dać dystans wobec ideałów, do których dążymy, celów, jakie sobie wyznaczamy. Ona jest zachętą, żeby żyć właśnie teraz, żeby się skupić na chwili, którą właśnie przeżywamy. Powinienem oczywiście pracować tak, jakbym miał żyć sto lat, i to, co robię, mogło pozytywnie zmieniać świat. Ale to tylko jeden biegun. Bo muszę jednocześnie tak pracować, jakbym w każdej chwili mógł umrzeć. Trzeba łączyć te dwa bieguny, bo jeden daje mi poczucie sensu mojej pracy, a ten drugi swobodę, wolność wobec tego, co robię. (...) Sens zmartwychwstania zrozumiałem dopiero, czytając »Zbrodnię i karę« Dostojewskiego. Tam Sonia, prostytutka, jest jak Jezus, który wyciąga Łazarza-Raskolnikowa z grobu. Jej miłość ogrzewa skamieniałe serce mordercy. Bo istotnie zmartwychwstaniem jest miłość. Kochając – zmartwychwstajemy”.

Modląc się o dobrą i spokojną śmierć, prosimy o pomnożenie w nas samych zdolności miłowania. Tajemnica przejścia jest dramatem, który każdy musi przeżyć we własnym imieniu. Śmierć każdego człowieka jest jego własną śmiercią. Nikt nas w tym nie wyręczy. Nikt tego wydarzenia za nas nie przeżyje. Przeżył go dla nas i dla naszego ocalenia Ten, który jest „pierworodnym spośród umarłych” (Kol 1, 18).


O. WACŁAW HRYNIEWICZ (ur. 1936 r.) należy do zgromadzenia misjonarzy oblatów, jest teologiem i ekumenistą. Ostatnio wydał m.in. „Nadzieję grzesznych ludzi. Problem piekła we współczesnej filozofii religii”. Stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2012