Strategia łagodności

Jeśli nie wolno nam zapomnieć o niesprawiedliwej krytyce prezydenta Kaczyńskiego, to nie ma również powodu, by wypierać ze świadomości czas, kiedy jego brat przemawiał językiem innym niż obecnie.

18.05.2010

Czyta się kilka minut

Metamorfoza, jaką przeszedł przed wyborami prezydenckimi prezes Prawa i Sprawiedliwości, jest zjawiskiem w polskiej polityce niebywałym. Żaden z rodzimych polityków nie przeszedł tak błyskawicznej i radykalnej odmiany wizerunku. Jeden z najbardziej konfliktowych aktorów polskiego theatrum objawił się jako mąż stanu, skupiony, spokojny, ważący słowa. Zamiast języka konfrontacji mówi językiem pojednania. Nie precyzuje, gdzie stało ZOMO, nie mówi, że Polska jest gigantycznym skandalem, a łże-elity prowadzą kraj ku pewnej przepaści. Mówi natomiast, że "polska gospodarka musi się rozwijać", że potrzebny i możliwy jest kompromis. Przeprasza internautów za lekceważące słowa sprzed lat, a cykl rozmów i spotkań rozpoczyna od spotkania w sieci właśnie.

Również środowisko PiS wygląda na odmienione. Linie podziałów zostały zastąpione przez mobilizację, której pierwszym sygnałem było przelicytowanie Platformy w liczbie głosów poparcia dla kandydata, złożonych w PKW. Dalej: Joanna Kluzik-Rostkowska i Paweł Poncyljusz jako główni rozgrywający tej kampanii oznaczają, że kandydatowi będą towarzyszyć przed kamerami partyjne "gołębie". Nie oznacza to, że "jastrzębie" pozostają w odwodzie: owszem, Jacek Kurski milczy, ale rolę harcowników przejmą publicyści i Ruch 10 Kwietnia, zbudowany naprędce przez polskich konserwatystów. Ruch, podobno apolityczny, ma skupić się na "pragnieniu uczczenia ofiar tragedii pod Smoleńskiem oraz wyrażeniu zaniepokojenia biernością polskich władz w wyjaśnianiu okoliczności wypadku". Tyle tylko że w praktyce owe gesty mają wymiar polityczny, ewidentnie skierowany przeciwko PO, a jeśli przejrzeć listę założycieli Ruchu, tezy o apolityczności również nie da się obronić. Dodajmy do tego roszady w telewizji publicznej, gdzie pierwsze skrzypce będą grać bynajmniej nieobojętni politycznie dziennikarze: Witold Gadowski i Stanisław Janecki.

Pospieszalski w służbie prawdy

Mam poczucie, że nowy wizerunek Jarosława Kaczyńskiego i PiS jest niczym innym jak przedwyborczym makijażem. Na dotychczasowe posunięcia patrzę bez złudzeń: rdzeń programu ideowego, z jakim PiS wszedł w społeczną przestrzeń, pozostaje bez zmian: Joanna Kluzik-Rostkowska ze swoim umiarkowaniem nie jest postacią dla tego ruchu najważniejszą.

Radykalna zmiana strategii politycznej sprawiła jednak, że przeciwnicy stracili rezon i muszą znaleźć nowy sposób walki. Kaczyński spokojny, Kaczyński, który nie odpowiada ciosem za cios, więcej: nie wychodzi z atakiem jako pierwszy i unika ciosów, staje się przeciwnikiem-enigmą. Łagodny Jarosław Kaczyński zdaje się rywalem daleko bardziej niebezpiecznym niż w postaci, do której zdołaliśmy się przyzwyczaić. Co więcej - burzy całą dotychczasową strategię polityczną PO, zbudowaną na straszeniu PiS-em i IV RP. Mówienie własnym głosem nie zostało dostatecznie przez liderów PO przećwiczone. Gimnazjalne bonmoty w wykonaniu autorytetów z Komitetu Poparcia Bronisława Komorowskiego, które usłyszeliśmy w niedzielę, boleśnie potwierdziły tę tezę.

Równie bezradnie brzmiały zarzuty wobec lidera PiS, kiedy wystąpił z orędziem do braci Moskali.

I ja zakładam, że była to gra. Ale jakie to ma znaczenie? Polityków nie rozlicza się z prawdomówności, tylko ze sztuki dyplomacji i forsowania własnych interesów.

Przyczyn, dla których Platforma i jej kandydat wypadają blado na tle dynamicznych działań PiS, jest więcej. Po tragedii pod Smoleńskiem partia rządząca została unieruchomiona przez nakazy kurtuazji i szacunku, a do tego dochodzi zwykłe zagubienie. Symbolika katastrofy, mimo że na pokładzie tupolewa lecieli również posłowie PO, działa na korzyść PiS. Nie sprawdzają się też spekulacje, że walka o prezydenturę będzie walką oręża symbolicznego z pragmatycznym - przewaga Platformy w instytucjach zarządzających krajem nie przekłada się na atuty wyborcze, co więcej: od niemal pierwszych godzin po katastrofie stała się przedmiotem oskarżeń o chęć zawłaszczenia państwa.

Platforma nie może zaatakować zbyt mocno, zostanie bowiem posądzona o bezczeszczenie pamięci po prezydencie. Żaden poważny komentator nie pozwoli sobie na sarkazm, zostanie on bowiem odebrany jako brak szacunku dla sytuacji kandydata PiS. Niezależnie od tego, czy zaszła jakaś przemiana - a jeśli tak, to jaki ma charakter - w planie politycznym Jarosław Kaczyński stał się pomazańcem swojego brata, w planie osobistym jest zaś człowiekiem, który na długi czas znalazł się pod specjalną ochroną. Do takich ludzi nie strzela się z politycznych armat, z takich ludzi nie stroi się żartów, a każda próba wymierzenia im ciosu będzie zapamiętana na długo.

Śmierć prezydenta dała części publicystów prawicowych moralny placet do wygłaszania opinii nasączonych potężną dawką złości. Druga strona sporu prawa do ekspresji nie ma i sama zdaje się to rozumieć. Jeśli więc zestawić skandaliczne frazy Zdzisława Krasnodębskiego z równie skandaliczną wypowiedzią Władysława Bartoszewskiego, okaże się, że ten pierwszy miał do nich niezbywalne prawo, powoduje nim bowiem troska o los ojczyzny, drugi zaś zyskuje gębę pieniacza. Jeśli film propagandowy realizują Ewa Stankiewicz i Jan Pospieszalski, robią to w służbie prawdy. Jeśli z "Gazety Wyborczej" słychać głosy krytyczne wobec prezydenta, zostają one zakwalifikowane jako kalumnia.

Dysproporcja sił jest oczywista, a dodatkowo pogłębia ją dziwaczna opinia, która ciągnie się za Bronisławem Komorowskim od 10 kwietnia. Otóż nawet w łonie jego macierzystej partii można usłyszeć opinię, że wykazał "za mało empatii". Nie płakał, źle czytał z kartki, na pogrzebach stał zbyt sztywno, pracował od 5 rano, zamiast oddawać się rytuałom żałobnym. "Jarosław Kaczyński po tragedii smoleńskiej naprawdę jest innym człowiekiem. Stał się spokojniejszy, bardziej wyciszony i empatyczny" - tłumaczy w "Rzeczpospolitej" Marek Migalski, europoseł PiS. O Komorowskim nikt nie powie, że tragedia zmieniła go na lepsze. Pełnił rolę urzędnika i, jak się okazuje, jest to w świecie poddanym rytuałom żałoby błąd niewybaczalny.

Sprzeciwiając się "elycie"

Może nie powinno to dziwić, ale ocieplenie wizerunku prezesa PiS nie podoba się części jego zwolenników. Najdobitniej wyraził się Tomasz Sommer, dziennikarz "Najwyższego Czasu", przekonując w radiowej "Trójce", że Kaczyński powinien pozbyć się jak najszybciej Kluzik-Rostkowskiej ze sztabu, ponieważ jej poglądy sytuują ją "na lewo od Stalina". Nie jest to głos odosobniony. Prawicowy bard Leszek Czajkowski w swoim kąciku "Piórkiem oszołoma", prowadzonym w tygodniku "Nasza Polska", za pomocą rymów krzyżowych wyraża swoje oczekiwania wobec kampanii prezydenckiej PiS:

Sztabie Pana Jarosława

wiedz, że nie ma gorszej rzeczy

niż kampania nieciekawa

która wrogów nie kaleczy

lecz w dyskusjach długich grzęźnie

(których zresztą nikt nie słucha)gdzie kandydat zda się więźniem

łagodności

Ciepła klucha

to fatalny wizerunek

dla człowieka, co przez życie

szedł Ojczyźnie na ratunek

sprzeciwiając się "elycie"

(...)

Mocna musi być kampania!

Taka szansa jest wygrania

Nawet jednak jeśli prezes PiS pozostanie głuchy na wołania części elektoratu i wierny strategii łagodności, nie ma możliwości, by zwróciło się to przeciwko niemu. Im dłużej trwa przedwyborczy pat, tym lepiej dla niego. Dopóki Kaczyński nie ruszy z ofensywą, dopóty Komorowski nie uderzy mocniej. Im dłużej Komorowski nie uderzy, tym lepiej dla Kaczyńskiego, który pierwszy raz w politycznej karierze będzie mógł ograć całą kampanię bezpiecznymi ogólnikami, pozbawionymi agresji i kompleksów, ale też wyrazistego programu gospodarczego. Brak kampanii rozumianej jako starcie pozwoli przesłonić najsłabsze strony Jarosława Kaczyńskiego, odpychające od niego potencjalny elektorat - konfliktowość, zapalczywość i agresję.

Kampania wyborcza dwóch najpoważniejszych kandydatów do urzędu prezydenta jak na razie przybiera niezwykłe oblicze, opanowanie ściera się w niej bowiem z wyczekiwaniem. Największą niewiadomą jest to, czy zobaczymy w niej stare, dobrze znane wcielenie Jarosława Kaczyńskiego, czy też 10 kwietnia 2010 r. zapisze się nie tylko jako data tragedii, ale też cezura wyznaczająca narodziny męża stanu.

Najlepszym rozwiązaniem dla kandydata PiS byłaby teraz gruba kreska. Miejmy więc nadzieję, że rację miał Zdzisław Krasnodębski, który chwilę po katastrofie ostrzegał: "Grubej kreski tym razem nie będzie". Bo jeśli nie wolno nam zapomnieć o niesprawiedliwej krytyce prezydenta Kaczyńskiego, to nie ma również powodu, by wypierać ze świadomości czas, kiedy jego brat przemawiał językiem innym niż obecnie. A w przeciwieństwie do Krasnodębskiego uważam, że dobra pamięć wyborców bardziej zaszkodzi kandydatowi PiS niż jego głównemu rywalowi. Nawet największe tragedie nie powinny skutkować amnezją.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2010