Nowe szaty prezesa

Dla PiS-u ważniejsze niż pozyskanie wyborców jest odebranie ich PO: demobilizacja zwolenników Tuska ma sprawić, że scena polityczna stanie się dużo bardziej nieprzewidywalna. W walce z sondażowymi słupkami Jarosław Kaczyński sięga więc po zapomniane ostatnio środki - internet, happeningi medialne i ton ironicznej polemiki.

29.03.2011

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński podczas słynnych zakupów w jednym z warszawskich sklepów spożywczych, gdzie PiS zorganizował konferencję prasową na temat cen żywności. 22 marca 2011 r. / fot. PAP/Radek Pietruszka /
Jarosław Kaczyński podczas słynnych zakupów w jednym z warszawskich sklepów spożywczych, gdzie PiS zorganizował konferencję prasową na temat cen żywności. 22 marca 2011 r. / fot. PAP/Radek Pietruszka /

Niestety, nie wziąłem jakiejś solidnej torby. To był błąd. Rączki od foliowych siatek straszliwie wpijały mi się w dłonie. Palce bolą mnie do dziś - takie wspomnienia snuł w ubiegły piątek w zaciszu partyjnej siedziby na Nowogrodzkiej Jarosław Kaczyński. Prezes PiS - mimo że od słynnej wizyty w sklepie spożywczym na warszawskim Okęciu mijał właśnie czwarty dzień, wciąż był pod jej wrażeniem. I choć anty­podwyżkowy, zakupowy happening trudno uznać za jednoznaczny sukces - wypomnienie klientom Biedronki, że należą do "najbiedniejszych Polaków", i stanowczo zawyżona cena cukru w wybranym przez PiS sklepiku zakłóciły mocno przekaz - to lider Prawa i Sprawiedliwości udowodnił, że znów umie skupić na sobie uwagę mediów i potrafi dyskutować z rządem nie tylko o przyczynach i następstwach katastrofy smoleńskiej.

Kaczyński jako podróbka

Obraz spacerującego między sklepowymi półkami, szukającego chrupiących bułeczek prezesa i ton jego tekstów opublikowanych w "Gazecie Wyborczej" oraz "Rzeczpospolitej" mogłyby skłaniać do konstruowania hipotez, że oto PiS znów wchodzi w fazę ocieplania wizerunku: że porzuca gniewną retorykę, wracając do formy i nastroju z czasów kampanii prezydenckiej. Utrzymane w ironiczno-pogodnym tonie polemiki Jarosława Kaczyńskiego z wcześniejszymi tekstami Donalda Tuska skrzą się przecież od literackich i filmowych porównań, skupiają na wyzwaniach cywilizacyjno-ekonomicznych i mocno kontrastują z pełnymi oskarżeń - choćby o "odpowiedzialność Bronisława Komorowskiego za śmierć trójki parlamentarzystów" - wypowiedziami miesięcy minionych.

Różnica jest tak wyraźna, że politycy PJN - nie bez satysfakcji - zakrzyknęli: "Kaczyński jest naszą podróbką". "To jest dokładnie ta retoryka, którą myśmy proponowali Jarosławowi Kaczyńskiemu w czasie kampanii wyborczej - za co zostaliśmy usunięci jako zdrajcy i ci, którzy źle wyczuli nastrój" - mówił w radiu RMF Paweł Poncyljusz. A Marek Migalski pisał: "Spiny z Nowogrodzkiej robią »toczka w toczkę« to, co myśmy z prezesem wyprawiali wiosną zeszłego roku. Ocieplają go aż do przegrzania. Każą mu pisać bloga, żartować, uśmiechać się, clubingować, robić za normalnego człowieka. Czy to nie jest zdrada ideałów?".

Rzeczywiście: od momentu, gdy rozczarowany porażką wyborczą Jarosław Kaczyński potępił Kluzik i spółkę, by wciągnąć na maszty czarne sztandary PiS-u chmurnego, gniewnego i rozsierdzonego, ton, jaki można było usłyszeć w ostatnich wypowiedziach prezesa, stał się ewenementem. Znacznie częściej, znacznie chętniej i ze znacznie większą swadą były premier i jego najbliżsi współpracownicy mówili o "dziadowskiej polityce" i "indolencji" Tuska, o "namiestniku" Komorowskim i "kondominium niemiecko-rosyjskim", jakim staje się Polska pod rządami PO, niż o tym, że Donald Tusk rozsmakował się w "namiętnościach rodem z telenowel, w których obowiązkowa jest huśtawka emocji", czy że w czasach dominacji Platformy żyjemy w "modnym klubie, gdzie miło spędza się czas, zapominając o troskach i problemach, które zostawiło się na zewnątrz".

Maczuga i sztylet

To wrażenie, że "coś pękło, coś się skończyło" jest jednak - jak zapewnia rzecznik PiS - tylko złudzeniem. - Będziemy mówić o Smoleńsku, krytykować rząd za wszelkie błędy, jakie w tej sprawie popełnił, ale nie zamierzamy unikać innych tematów - wyjaśnia Adam Hofman. - Czasami trzeba uderzać Tuska maczugą, a czasami dźgnąć sztyletem albo ironią - tłumaczy chwilową zmianę tonu politycznego sporu.

Nie sposób w to zresztą wątpić po lekturze ostatniej uchwały władz PiS-u, podjętej już po polemikach z Tuskiem i sklepowej eskapadzie. Partyjna czołówka - reagując na zamieszczony w internecie film pokazujący pracowników firmy sprzątającej i strażników miejskich usuwających sprzed Pałacu Prezydenckiego palące się znicze - pisze, że to "świadome zbezczeszczenie pamięci ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, działania haniebne, daleko przekraczające granice sporu publicznego. Politykom i urzędnikom Platformy Obywatelskiej, którzy inicjują lub nawet tylko tolerują takie praktyki, możemy powiedzieć, że biorą odpowiedzialność za barbaryzację życia publicznego".

To zróżnicowanie partyjnych tonów i nastrojów będzie zapewne towarzyszyć nam już przez resztę przedwyborczych miesięcy. PiS będzie się starał w ich trakcie przypominać orkiestrę symfoniczną koncertującą wraz z mistrzem fortepianu. Gdy najważniejszy instrument wygrywać będzie nasyconą gniewem i żądaniem pomsty rapsodię smoleńską, inne zdobędą się na melodie lżejsze. Partyjni stratedzy PiS nie mogą bowiem przechodzić z absolutną obojętnością nad sondażami, które wiele mówią nie tylko o sympatiach politycznych, ale i społecznych nastrojach.

Czekając na rewolucję

Symptomatyczne było tu zwłaszcza niedawne badanie CBOS dotyczące katastrofy smoleńskiej. Jedna liczba powtórzyła się w nim dwukrotnie - 30 procent. Tylu Polaków zadeklarowało, że podobają się im organizowane przez PiS uroczystości rocznicowe w Krakowie, tyle samo uznało, że "śledztwo w sprawie 10.04. nic dotąd w zasadzie nie wyjaśniło". Te 30 proc. to bez wątpienia twardy i lojalny elektorat, który na PiS (czy może bardziej precyzyjnie: na partię Jarosława Kaczyńskiego) głosować będzie zawsze. To wyborcza baza, co do której liderzy Prawa i Sprawiedliwości mogą wierzyć, że nawet tylko okazjonalne podsycanie postsmoleńskiego płomienia sprawi, iż pójdzie do urn i zagłosuje na PiS.

Problem w tym, że PiS gniewny, "smoleński", koncentrujący się na jednej tematyce, ma niewielkie szanse na pozyskanie nowych wyborców. Co prawda Jarosław Kaczyński powtarza towarzyszom partyjnym, że każde pokolenie musi przeżyć własną rewolucję i że przyjdzie czas na taką rewolucję przeciwko wszechwładzy Platformy, ale nie wszyscy mają tyle cierpliwości, by na nią czekać. Albo, nawet czekając, czekać biernie. Zwłaszcza że politycy PiS - choć głośno mówią, iż sondaże partyjne ich nie interesują i nie przywiązują do nich większej wagi - po cichu przyznają, iż gdy Platforma zaczyna przekraczać 45 czy, co gorsza, 50 proc. poparcia, w partii słychać głosy niepokoju. Posłowie z dalszych ław sali sejmowej zaczynają się obawiać o swój los, denerwować, że przy stosunkowo niskim wyniku PiS i dobrym Platformy system liczenia głosów sprawi, że ich "trójki", "czwórki" i "piątki" na listach wyborczych okażą się "niebiorące", a to z kolei budzi w nich grzeszne myśli o zmianie partyjnych barw, romansie z PJN czy mariażu z PO.

By tłumić w zarodku, a - jeszcze lepiej - nie dopuszczać do rodzenia się takich nieczystych myśli, PiS musi już dziś, nie czekając na nadejście kampanii wyborczej, walczyć o to, by nie stracić dystansu do Platformy, by przewaga partii Tuska nad ugrupowaniem Kaczyńskiego dawała nadzieję jeśli nawet nie na wyborcze zwycięstwo, to na utrzymanie stanu sejmowego posiadania. By tak się działo, należy nie tyle, czy nie tylko, budować poparcie dla PiS, ale też jak najbardziej kąsać Platformę, starając się zdemobilizować jej elektorat, by odpłynął on gdziekolwiek - niekoniecznie do partii Kaczyńskiego.

Żubry i młodzi

Ostatnie tygodnie udowodniły, że Platforma nie jest już "teflonowa" i straciła moc wychodzenia z każdej opresji bez szwanku. Reakcja na raport MAK, spór o OFE, wewnątrzpartyjne szamotaniny sprawiły, że rośnie społeczna przestrzeń, w którą mogą się wcisnąć antagoniści Tuska. Stąd biorą się pomysły zróżnicowania i ożywienia przekazu, wykroczenia poza formułę konferencji prezesa, które - niezależnie od zaplanowanego tematu - i tak kończą się pytaniem o śledztwo smoleńskie i taką odpowiedzią Jarosława Kaczyńskiego, która przyćmiewa wszystko, co zostało wcześniej powiedziane.

Modelowym tego przykładem było zorganizowane przed trzema miesiącami spotkanie, podczas którego prezes miał mówić na temat protestów na Białorusi. Szef PiS wygłosił oświadczenie, powiedział, że polska polityka wobec Łukaszenki poniosła całkowitą klęskę, po czym zaczął odpowiadać na pytania. Jedno z nich dotyczyło pogrzebu Lecha Kaczyńskiego. Prezes oświadczył, że nie rozpoznał ciała prezydenta w Polsce, że "to był człowiek, który w ogóle nie przypominał mojego brata", czym nie tylko odwrócił uwagę od meritum konferencji, ale wywołał kilkudniową dyskusję, w której głosy konsternacji i zdziwienia jego słowami należały do tych delikatniejszych.

Partyjna taktyka tworzona z błogosławieństwem prezesa pospołu przez "żubry" - Lipińskiego czy Kuchcińskiego, i "młodych" - Kurskiego, Hofmana i obu Mariuszów Kamińskich, każe dziś grać na różnych nutach i wracać do tematu katastrofy smoleńskiej wówczas, gdy albo jest ku temu powód (nowa informacja, coś, co pozwala wytknąć rządowi błędy), albo należy przypomnieć o moralnych fundamentach, na których budowany jest posmoleński PiS.

Wszyscy ci, którzy nie zdecydowawszy się odejść wraz z Joanną Kluzik, pozostali w PiS, są zgodni, że o powrocie do stylu kampanii prezydenckiej nie ma mowy. Dla Prawa i Sprawiedliwości tragedia 10 kwietnia jest, i przez długie lata będzie, nie tylko kluczowym elementem legendy założycielskiej, ale i najważniejszym argumentem w wojnie dwóch politycznych klanów. Wojnie, której celem jest raczej odarcie przeciwnika z czci i godności, odebranie mu moralnego prawa do politycznej egzystencji, zdelegitymizowanie niż banalne zwycięstwo wyborcze.

W takim pojedynku ciosy sztyletem mogą być elementem towarzyszącym, sposobem na rozerwanie publiczności, na zbudowanie kontrapunktu dzielącego kolejne odsłony starcia. Zwycięstwo dać mogą jednak tylko środki zaczerpnięte z arsenału broni ciężkich i śmiercionośnych.

Konrad Piasecki jest dziennikarzem politycznym radia RMF FM.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2011