Strach jest głównym prawodawcą

Mieszkańcy afgańskiej stolicy wciąż próbują odnaleźć się w nowej sytuacji. Nie są pewni, na co mogą sobie pozwolić pod rządami talibów.

20.09.2021

Czyta się kilka minut

Na ulicach Kabulu można dziś kupić białe flagi talibów. Wrzesień 2021 r. / Paweł Pieniążek
Na ulicach Kabulu można dziś kupić białe flagi talibów. Wrzesień 2021 r. / Paweł Pieniążek

W zakładzie barberskim Vip Hair Salon dwóch pracowników siedzi na kanapach, patrzą w telefony i przesuwają palcami po ekranie. Przestronne miejsce z czterema pustymi fotelami czeka na klientów do strzyżenia. Trochę ponad miesiąc temu barberów było tu czterech i pracy mieli pod dostatkiem. Teraz nawet ta dwójka nie ma zajęcia.

Wszystko zmieniło się dwa dni przed tym, jak talibowie zajęli Kabul. W zasadzie bez walki zdobywali kolejne miasta. W stolicy z jednej strony liczono, że miasto nie wpadnie w ich ręce. Z drugiej jednak jego mieszkańcy podejmowali środki zaradcze, by nie podpaść nadchodzącym nowym władzom. Mieli w pamięci ich restrykcyjne i brutalne rządy sprzed ponad 20 lat, dlatego w mieście rozniosła się plotka, że mężczyźni powinni przestać golić brody.

Dla 19-letniego Murtazy Sultaniego, współwłaściciela zakładu barberskiego, był to dramat. – Od tego czasu praktycznie nikt nie przychodzi. Dotychczas mieliśmy przynajmniej dwudziestu klientów dziennie, teraz jest dobrze, jak mamy ich dwóch, trzech. Ludzie się boją golić zarost – mówi Sultani.

To właśnie strach jest dziś głównym prawodawcą. W wielu przypadkach talibowie nie muszą wydawać zakazów, bo Afgańczycy z obawy przed potencjalnymi represjami sami siebie ograniczają.

Nie zarabiamy na czynsz

Vip Hair Salon to jedno z niewielu miejsc w ponad sześciomilionowym Kabulu, gdzie dziś wciąż można uświadczyć flagi Stanów Zjednoczonych. Na barberskich fotelach rozłożone są peleryny fryzjerskie z gwiazdami i pasami.

– Jak przyjdą tu talibowie, powiem, że to po prostu okrycie, bez żadnego politycznego podtekstu – mówi Sultani.

W wystrój wnętrza włożył dużo wysiłku. Gdy oglądał inne tego typu lokale w Kabulu, wydawały mu się nudne. Chciał, żeby Vip Hair Salon się wyróżniał. Jedna ściana zakładu wyłożona jest drewnem. Na dużym regale starannie ułożono kosmetyki do pielęgnacji włosów i zarostu. Znajduje się tam też oddzielny pokój dla VIP-ów, którzy potrzebowali specjalnego traktowania.

Sultani trzy lata temu wymyślił koncepcję swojego salonu. Inspirował się zdjęciami zakładów barberskich, które znajdował w internecie. Sam pojechał wybierać drewno i zadbał, by ładnie prezentowało się na ścianie. Dwa lata temu wraz ze wspólnikiem otworzyli Vip Hair Salon. Dziś Sultani bardziej obawia się o to, że jego biznes padnie lub nowe władze rozkażą mu go zamknąć, niż o własne bezpieczeństwo.


AFGANISTAN: CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


– To miejsce jest piękne, ale nie zarabia. Musimy płacić 500 dolarów czynszu miesięcznie i teraz nie stać nas na to – mówi Sultani. Sklep z płytami DVD, który znajduje się obok jego salonu, już się zamknął. Wielu właścicieli lokali na tej samej ulicy chce się pozbyć swoich biznesów, nawet za nieduże pieniądze. Problem w tym, że nikt nie chce ich kupować.

Czasem nie przychodzi nikt

Z podobnymi wyzwaniami mierzy się sklep z damskimi ubraniami, w którym pracuje 26-letni Nadżmuddin Azimi. Lokal znajduje się w jednej z galerii handlowych w centrum miasta. Dziś tylko sporadycznie można natknąć się na pracujących tu ludzi.

Ze sklepu, w którym od ośmiu lat pracuje Azimi, bije mocne światło i rzucają się w oczy pstrokate ubrania. W asortymencie są głównie bluzki i sukienki importowane z Turcji oraz Indii. Ceny zdecydowanie przekraczają możliwości wielu Afgańczyków.

– Od przyjścia talibów nie sprzedałem praktycznie niczego. Wraz ze zmianą władzy padła gospodarka, a tym samym handel – mówi Azimi. – Dotychczasowi klienci może nie byli bogaci, ale mieli pracę, a tym samym pieniądze, żeby kupić ubrania w naszym sklepie.

Od półtora miesiąca banki ledwie działają, przez co wiele środków jest zamrożonych. Choć Afganistan od dawna mierzy się z wysokimi bezrobociem, teraz jeszcze trudniej o pracę.

Azimi twierdzi, że wcześniej sklep przynosił świetne dochody. Dziennie do pięćdziesięciu osób kupowało tutaj rzeczy. Największą popularnością cieszyły się bluzki. Klientki nosiły je, idąc do biur czy na uniwersytety. Dobrze sprzedawały się też dżinsy, na które obecnie kobiety zupełnie nie zwracają uwagi. Azimi mówi, że teraz dzień można uznać za udany, jeśli zakupy zrobi pięć osób. Zdarzają się jednak dni, gdy nie przychodzi nikt.

Azimi twierdzi, że do największego tąpnięcia nie doszło od razu po przyjściu talibów, tylko wraz z końcem ewakuacji prowadzonej przez państwa zagraniczne. W rezultacie operacji zakończonej 31 sierpnia kraj opuściło ponad 123 tys. osób (Polska ewakuowała ponad tysiąc). Wśród nich znajdowali się też obywatele państw prowadzących ewakuację. Również co niemniej kilkadziesiąt tysięcy Afgańczyków opuściło kraj. Były to osoby współpracujące z wojskami zagranicznymi, a także grupy zagrożone objęciem władzy przez talibów: dziennikarze, aktywiści, urzędnicy w byłym rządzie i administracji państwowej.

– Od tego czasu ludzie zupełnie przestali przychodzić, bo ci z pieniędzmi wyjechali z kraju – uważa Azimi.

Z powodu zastoju i niepewnej sytuacji politycznej właściciel sklepu postanowił obniżyć ceny i sprzedaje ubrania poniżej ceny, za jaką je zakupił. Do lokalu wchodzi kilka kobiet. Oglądają jedną z sukienek. – Wcześniej kosztowała 2500 afgani [ok. 114 zł – red.], ale teraz chcemy ją sprzedać za 1500 [68 zł – red.] – mówi Azimi.

Dotychczas talibowie nie wprowadzili na poziomie kraju żadnych dokładnych regulacji dotyczących sposobu ubierania się. Właściciel sklepu boi się jednak, że wkrótce może się to zmienić, a tym samym jego asortyment stanie się niesprzedawalny.

W każdym razie kobieta odkłada sukienkę na miejsce.

Samoograniczenie

Na zakupy do centrum handlowego wraz z siostrą wybrała się 28-letnia dentystka Hamida Karimi. Podczas pierwszych rządów talibów jej rodzina schroniła się w Iranie, a wróciła po tym, jak w 2001 r. Amerykanie obalili ich rządy.

Hamida nie miała dotąd styczności z talibami. Ubrana jest w elegancką abaję, okrycie wierzchnie szczelnie zasłaniające ciało z wyjątkiem dłoni i głowy, a także hidżab i maskę medyczną. Dziewczyna jest innego zdania niż Azimi: twierdzi, że kluczowym powodem, iż w sklepach z odzieżą nie ma klientów, nie jest brak pieniędzy, lecz strach.

Po zmianie władzy Karimi, podobnie jak wiele kobiet, sama z siebie zaczęła ubierać się bardziej konserwatywnie, a przede wszystkim unikać wychodzenia z domu z obawy, że mogą spotkać ją nieprzyjemności. – Wcześniej się tak nie ubierałam. Zazwyczaj nosiłam krótsze ubrania, tuniki nie sięgały kolana – przyznaje.

Jej ubrania były w takim stylu jak te, które jeszcze do niedawna najlepiej sprzedawały się w sklepie, gdzie pracuje Azimi. Teraz Karimi musi wymienić garderobę. W centrum handlowym szuka dla siebie nowej abaji, bo jedna to za mało, aby nosić ją na co dzień.

– Słyszałam, że za niewłaściwy ubiór mogę zostać pobita lub obrażona, więc wolę zmienić dotychczasowy styl – mówi. – Mnie do tej pory jednak żadne nieprzyjemności nie spotkały.

Talibowie przyznają w nieoficjalnych rozmowach, że zdają sobie sprawę z powszechnych obaw Afgańczyków. Dlatego też nie muszą wprowadzać żadnych praw, bo ludzie sami się ograniczają. Dotyczy to zarówno obecności kobiet w życiu publicznym, jak też golenia brody czy słuchania muzyki.

Karimi nie tylko zmieniła garderobę. Jeśli musi wyjść z domu, porusza się po mieście wyłącznie taksówką. Początkowo myślała, że nie będzie przychodzić do pracy, ale dzwoniły pacjentki i błagały, by zajęła się ich zębami. Wróciła do gabinetu, lecz odseparowała się od swojego kolegi i zaczęła obsługiwać wyłącznie kobiety i dzieci.

Jeszcze do niedawna chodziła też na kursy języka niemieckiego, ale gdy talibowie zakazali nauki koedukacyjnej, ona i inne kobiety zrezygnowały z zajęć. Obawiały się, że mogą spotkać je nieprzyjemności, nawet jeśli będą w oddzielnej grupie. Karimi uczy się teraz online. Chce podciągnąć się z niemieckiego, aby kontynuować naukę w Niemczech. – Nikt mi dotychczas niczego nie zabronił, ale podjęłam te środki dla własnego bezpieczeństwa – przyznaje.

Sport nie dla kobiet

Kariera 19-letniej Marziji Hamidi, utytułowanej zawodniczki taekwondo, stanęła pod znakiem zapytania. W dniu zajęcia Kabulu przez talibów myślała, by zniszczyć wszystkie swoje medale. – Starszy brat przekonał mnie, żebym tego nie robiła, a po prostu ukryła je w bezpiecznym miejscu – mówi Hamidi.

Także przed przyjściem talibów uprawianie sportu przez kobietę, a już zwłaszcza sztuki walki, było wyzwaniem. Hamidi, która prawie całe życie spędziła w Iranie i dopiero trzy lata temu przeprowadziła się do Kabulu, z trudem wpisywała się w narzucone zasady. – Trenerzy nie zachowywali się wobec mnie profesjonalnie. Bardziej niż na rozwoju skupiali się na moim wyglądzie. Nie nosiłam hidżabu podczas treningu, bo to po prostu niewygodne. Trenerzy mieli o to pretensje – wyjaśnia Hamidi.

Na dwa miesiące przed tym, jak talibowie zajęli Kabul, jej zajęcia zostały odwołane ze względu na pogarszające się bezpieczeństwo. Hamidi trenowała w domu, ale to nie to samo, co wycisk na sali.

Nie wydaje się, aby 19-latka mogła wrócić do uprawiania sportu w Afganistanie. Choć także w tej sferze nie wprowadzono konkretnych rozwiązań, zapowiedzi nowych władz nie dają jej nadziei. W wywiadzie dla australijskiej telewizji SBS zastępca szefa talibskiej komisji kultury Ahmadullah Wasik mówił, że kobiety nie będą mogły uprawiać żadnego sportu, w którym ich ciała mogłyby zostać odsłonięte, a ubiór nie byłby zgodny z ich, talibów, wyobrażeniem o islamie.

– W taekwondo kopiemy wysoko, co podkreśla naszą figurę. Talibowie na pewno tego nie zaakceptują – mówi Hamidi.

Większe bezpieczeństwo

Niedaleko centrum handlowego, w którym pracuje Azimi i gdzie Karimi szukała nowej abaji, 23-letni Wazi Mohammadi sprzedaje banany z wózka. W ostatnich miesiącach przyjechał do stolicy z rodzinnej prowincji Kapisa, leżącej na północny-wschód od Kabulu. Opuścił ją, bo nie mógł znaleźć pracy.

W dniu, gdy talibowie wkroczyli do miasta, był w centrum i tak jak dziś sprzedawał banany. Nie miał żadnych obaw, a nawet był szczęśliwy, bo wiedział, że nareszcie złodzieje dadzą mu spokój.

Od przyjazdu do Kabulu Mohammadi był okradany trzy razy. Napadano na niego, gdy rano wybierał się na bazar, by kupić banany, które następnie sprzedawał w mieście. Ostatnim razem obcy ludzie poczęstowali go wodą, w której musieli coś rozpuścić. Mohammadi stracił przytomność, a gdy się obudził, nie miał przy sobie pieniędzy. Stracił 5 tys. afgani (227 zł), połowę ówczesnych miesięcznych zarobków.

– Wcześniej kręciło się tu dużo przestępców. Kradli moje banany i pieniądze. Teraz to się skończyło – mówi Mohammadi, który cieszy się, że talibowie patrolują ulice i rozprawiają się z przestępcami. Strach, który wywołują, pozwala mu spać spokojnie. To dla niego ważniejsze niż fakt, że odkąd zmieniły się władze, mniej ludzi chce kupować od niego banany, a jego zarobki spadły niemal o połowę.

Czekając na okazję

Barber Murtaza Sultani nie widzi dla siebie przyszłości w Afganistanie. Chciałby wyjechać, gdy tylko nadarzy się okazja. Wszystkie jego plany legły w gruzach. Czeka, aż zostaną wznowione loty komercyjne i uzyska jakąś wizę.

Sprzedawca ubrań Nadżmuddin Azimi po powrocie z pracy dzieli się z żoną swoimi zmartwieniami dotyczącymi przyszłości sklepu, słabego utargu i rachunków, które trzeba zapłacić. Myśli tylko o tym, w jaki sposób mogliby opuścić kraj. – Wszędzie jest lepiej niż w Afganistanie. Dlatego nie będę wybrzydzał, chętnie udałbym się choćby do któregoś z sąsiednich państw – przyznaje.

Dentystka Hamida Karimi chciała wyjechać na studia do Niemiec, a po ich ukończeniu wrócić do kraju, by leczyć rodaków. Dziś jest pewna, że jeśli uda jej się opuścić Afganistan, to do niego nie wróci.

Zawodniczka taekwondo Marzija Hamidi nie chce rezygnować z kariery. Marzy, aby jak najszybciej wznowić treningi i odzyskać formę. W tym roku straciła szansę na olimpiadę z powodu koronawirusa i – jak twierdzi – nepotyzmu. Liczy jednak, że w 2024 r. w Paryżu będzie mogła zawalczyć o olimpijskie złoto. Aby tak się stało, musi trafić do kraju, gdzie będzie mogła wywalczyć sobie szansę na start w olimpiadzie.

Tylko sprzedawca bananów Wazi Mohammadi nie wspomina o opuszczeniu Afganistanu.©

Współpraca SADAM ZADRAN

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 39/2021