Z dala od Kabulu

Afgańczycy boją się, że gdy kraj przestanie przyciągać uwagę świata, talibowie nie będą tak wyrozumiali, jak zapowiadają. Zwłaszcza poza stolicą.

30.08.2021

Czyta się kilka minut

Do Omara, mieszkańca Heratu – głównego miasta na zachodzie kraju – docierają plotki, że talibowie chodzą po domach w poszukiwaniu broni i młodych niezamężnych kobiet. Na zdjęciu: talibowie na ulicy Heratu, 22 sierpnia 2021 r. / MIR AHMAD FIROOZ MASHOOF / AFP / EAST NEWS
Do Omara, mieszkańca Heratu – głównego miasta na zachodzie kraju – docierają plotki, że talibowie chodzą po domach w poszukiwaniu broni i młodych niezamężnych kobiet. Na zdjęciu: talibowie na ulicy Heratu, 22 sierpnia 2021 r. / MIR AHMAD FIROOZ MASHOOF / AFP / EAST NEWS

Od dwóch miesięcy 19-letnia Soghra Mohammadi nie wychodzi z domu. Mieszka w prowincji Ghazni, w środkowym Afganistanie. Mówi nam, że ostatni raz była na zewnątrz, gdy w jej wsi doszło do ciężkich starć. Kule uderzały w ściany jej domu, a odgłosy strzałów niemal nie ustawały. Potem przez długi czas każdy głośniejszy dźwięk wprawiał członków jej rodziny w przerażenie, a dzieci wyglądały na otępiałe. Właśnie z powodu walk musieli opuścić na jakiś czas swój dom i zatrzymali się u przyjaciół. Wrócili, gdy strzelanina ucichła.

Wraz z końcem walk przyszli nowi władcy – talibowie. Wówczas nikt jeszcze nie spodziewał się, że w ciągu kilku tygodni zajmą resztę kraju.

Przedstawiciele talibów zapewniają dziś, że odkąd utracili władzę dwie dekady temu, zmienili swoje poglądy na bardziej umiarkowane. Zmienić miało się także ich podejście do kobiet, które mają mieć więcej swobód niż w trakcie pierwszych ich rządów, choć – jak podkreślają talibowie – wciąż w zgodzie z islamskim prawem szariatu.

Wielość interpretacji zasad szariatu i pamięć o brutalnym sprawowaniu władzy przed laty powodują jednak, że wiele kobiet i ich rodzin postanawia podjąć środki zaradcze. Nawet bez wyraźnych wytycznych nowych władz samoograniczają się – na wszelki wypadek. Nie dowierzają temu, co mówią talibowie. Szczególnie że ich obietnice nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością.

Po wycofaniu się ostatnich zagranicznych wojsk świat szybko odwróci oczy od Afganistanu. To właśnie tej najbliższej przyszłości obawia się wielu mieszkańców kraju.

– Wówczas z każdym będą mogli zrobić, co tylko zechcą, i nikt nie zwróci na to uwagi – mówi nam Omar z Heratu, głównego ośrodka na zachodzie kraju.

Omar to nie jest jego prawdziwe imię, mężczyzna obawia się o swoje bezpieczeństwo.

Nowe szaty zwycięzców

Niedługo po tym, jak talibowie zajęli Kabul, z kraju uciekł prezydent Aszraf Ghani, a zwycięzcy stali się faktyczną władzą w Afganistanie, odbyła się konferencja prasowa Zabihullaha Mudżahida.

Mudżahid to ich wieloletni rzecznik, którego dziennikarze z całego świata znali dotychczas jedynie z głosu, słyszanego w telefonie, a także z jego tweetów, które śledzi ponad 360 tys. obserwujących. Dopiero na konferencji Mudżahid pokazał swoją twarz i odpowiadał na pytania mediów. „Wypędziliśmy obcokrajowców i chciałbym podziękować za to całemu narodowi” – mówił.

Właśnie podczas tej konferencji po raz kolejny powtórzył obecne stanowisko talibów w sprawie roli kobiet w społeczeństwie. „Nasze siostry, nasi mężczyźni, mają takie same prawa; będą mogli korzystać z przysługujących im praw. Mogą prowadzić działalność w różnych sektorach i różnych obszarach na podstawie naszych zasad i przepisów, w sferze edukacji, zdrowia i innych” – mówił Mudżahid.

Powtórzył to wszystko w wywiadzie dla dziennika „New York Times”. Obawy, że kobiety będą musiały zostać w domach i zakryć swoje twarze, Mudżahid uważa za bezpodstawne. Podobnie jak to, że kobietom ma asystować mahram, czyli mężczyzna z najbliższej rodziny. Taki obowiązek pojawia się tylko wtedy, gdy udają się na wyprawę trwającą dłużej niż trzy dni. Dlatego do pracy, szkoły, uniwersytetu czy szpitala mogą chodzić samodzielnie.

Życie inne niż na konferencji

Doświadczenie Soghry Mohammadi, której życie toczy się z dala od Kabulu, jest jednak inne. – Obecna władza bardzo się różni od poprzedniej. Wcześniej to kobiety tworzyły swoją przyszłość i wybierały dla siebie męża. Obecnie wydaje się, że nie mają na to wpływu – mówi.

Mohammadi twierdzi, że talibowie, którzy rządzą dziś w jej okolicy, robią wszystko dokładnie na odwrót, niż zapowiadał Mudżahid. Dziewczyny mogą uczyć się tylko do szóstej klasy. Kobiety nie mogą opuszczać domu bez towarzystwa mahrama, a ich twarz musi zasłaniać burka.

Odkąd pojawili się talibowie, Mohammadi, jej matka i pięć sióstr nie wychodzą z domu. Boją się, że coś zrobią nie tak, przez co zostaną wychłostane przez talibów.


Sprawdź nasz serwis specjalny poświęcony aktualnej sytuacji w Afganistanie


 

To ogromne wyzwanie dla jej rodziny, bo teraz wszyscy są zdani na ojca. Jest jedynym mężczyzną w domu zdolnym do pracy, bo brat Mohammadi ma raptem rok. Duża rodzina do wykarmienia dla robotnika, który dostaje jednodniowe zlecenia, w kraju nękanym straszną biedą i ogromnym bezrobociem, jest nie lada problemem.

Tym bardziej że organizacje międzynarodowe, jak Bank Światowy, wstrzymały wsparcie dla Afganistanu. Wcześniej środki zagraniczne stanowiły nawet połowę budżetu.

Myślę, że jadą po mnie

Mahtab Hekmat jest o sześć lat starsza od Mohammadi. Mieszka w prowincji Dai- kundi, która sąsiaduje od zachodu z prowincją Ghazni. Daikundi i znajdujący się na północy Bamjan uchodziły za najspokojniejsze regiony w Afganistanie.

W trakcie trwającej od maja ofensywy talibów, która na początku sierpnia gwałtownie przyspieszyła, walki toczyły się na wsiach, ale gdy talibowie doszli już do stolicy Daikundi, miasta Nili, to obyło się bez starć. Władza została przekazana pokojowo. Wielu mieszkańców prowincji, w szczególności kobiet, uciekło wcześniej do Kabulu. Mieli nadzieję, że tam nie uda się dotrzeć talibom. Jednak po szybkim jego zajęciu wielu z nich wróciło, licząc, że w Daikundi wciąż będzie spokojniej niż w stolicy kraju.

Hekmat mówi nam, że jeszcze do niedawna swobodnie poruszała się po terenie prowincji. Nawet w nocy mogła podróżować sama. Po przyjściu talibów pojawił się strach i poczucie ubezwłasnowolnienia. Podobnie jak Mohammadi, znalazła się w zamknięciu.

Burka i mahram stały się obowiązkowe dla kobiet z Daikundi. Talibowie zabronili im chodzić do pracy, a dziewczynom do szkół.

Cztery dni po tym, jak talibowie zajęli miasto, ich przedstawiciele odwiedzili meczet. Imamowi mieli nakazać, by przekazał listę kobiet niezamężnych i wdów powyżej osiemnastego roku życia, ale poniżej czterdziestego. Szukają kandydatek, które mogą wydać za swoich bojowników.

Hekmat pracowała w organizacji pozarządowej, ale odkąd pojawili się talibowie, postanowiła nie chodzić do pracy. Jej znajome, jeszcze do niedawna zatrudnione w administracji publicznej, zostały odesłane do domów. Niektóre z nich samodzielnie się utrzymywały i teraz straciły środki do życia. – Do niedawna żyliśmy nadzieją, mieliśmy plany na przyszłość i pracowaliśmy, by je zrealizować. W ciągu zaledwie kilku dni my, szczególnie kobiety i dziewczynki, straciliśmy całą naszą wiarę, że może się to udać. Boję się, że mężczyźni przekonają się do rygorystycznego prawa szariatu i będą traktowali kobiety tak samo jak talibowie – mówi.

Choć walki ustały i pod tym względem jest spokojniej, niż było jeszcze kilka tygodni temu, Hekmat jest bardziej zdenerwowana. Wierzyła, że armia i policja będą jej bronić. Zamiast tego w przekazanych przez USA humvee i fordach rangerach jeżdżą teraz talibowie. – Od tego czasu, gdy usłyszę dźwięk policyjnej syreny, myślę, że jadą po mnie – mówi.

Powrót do pracy

W stolicy prowincji Bamjan, o tej samej nazwie, która sąsiaduje z Daikundi, stosunek do kobiet jest inny. Jak mówi nam 29-letni Ruknuddin Rahnaward, miejscowi talibowie powiedzieli, że dziewczyny mogą dalej się uczyć, a kobiety wrócić do pracy. Mają jedynie zakrywać się burką. Jednak od zmiany władzy pracownice organizacji pozarządowej, dla której pracuje Rahnaward, nie pojawiły się w biurze.

Bamjan został zajęty bez walk. Znaczna część jego mieszkańców uciekła do Kabulu i okolicznych wiosek. Podobnie jak w innych miastach, na wszelki wypadek woleli usunąć się z pola widzenia nowych władz. Dotąd wielu nie wróciło, bojąc się, że represje wciąż mogą nadejść.

Prowincje Bamjan i Daikundi są zamieszkiwane głównie przez Hazarów. To trzecia największa mniejszość etniczna, stanowiącą 10-20 proc. populacji kraju. Hazarowie w większości są szyitami, przez co byli regularnie atakowani przez talibów (sunnitów) i lokalną filię Państwa Islamskiego (także sunnicką).

Tuż po powrocie do Bamjanu, gdzie dwie dekady temu zniszczyli posągi Buddy z VI w., talibowie wysadzili pomnik hazarskiego komendanta polowego Abdula Alego Mazariego. Walczył on z talibami i został przez nich zabity w 1995 r.

Rahnaward pracuje w jednej z organizacji pozarządowych, dostarczającej zaopatrzenie do szpitali. Początkowo jej pracownicy uciekli z miasta, ale część wróciła po tym, jak talibowie wezwali pracowników służby zdrowia do natychmiastowego powrotu do pracy.

To prawdopodobnie jedno z największych wyzwań, przed którymi stoją nowe talibskie władze. Część urzędników ukrywa się lub opuściła kraj – dzięki ewakuacji prowadzonej przez zagraniczne wojska, do czwartku 26 sierpnia drogą lotniczą wyjechało już ponad 100 tys. ludzi. Wśród nich wielu urzędników, bez których sprawne zarządzanie nie będzie możliwe.

Rahnaward także wrócił do pracy. Jak do tej pory nic się u niego nie zmieniło, poza tym, że przed budynkiem mają talibskiego strażnika. Mimo to nie może wyzbyć się trosk. – Ludzie jeszcze bardziej obawiają się o swoją przyszłość niż dotychczas. Nie wiedzą, jak będzie ostatecznie wyglądał rząd i jakie prawa będzie stosować – mówi.

Jakby zniknęła chęć do życia

Szamsuddin (to imię zmienione) jest dziennikarzem z Pol-e Chomri, stolicy prowincji Baghlan w północnej części kraju. W Afganistanie to zawód ogromnego ryzyka. Dziennikarze byli brani na cel przez wszystkie możliwe grupy mające dostęp do broni: talibów, Państwo Islamskie, przestępców, skorumpowanych urzędników. Wykonywanie tego zawodu w prowincjach położonych z dala od największych miast było wyjątkowo niebezpieczne.

Szamsuddin wraz z rodziną musiał regularnie zmieniać miejsce zamieszkania, zdarzało się im ukrywać nawet na pustyni lub w górach. Kilka miesięcy temu Afgański Komitet ds. Bezpieczeństwa Dziennikarzy wywiózł go do Kabulu po tym, jak służby bezpieczeństwa poinformowały, że ktoś czyha na jego życie. Z tego powodu Szamsuddin prosi, by nie podawać jego prawdziwego imienia.

Gdy z Pol-e Chomri wycofały się rządowe wojsko, policja i władze, a talibowie wkroczyli do miasta bez walki, dziennikarz myślał, że już po nim. Mając w pamięci ich dotychczasową przemoc, brutalne ataki i zamachy, trudno było się nie bać. Szczególnie że talibowie od dawna publikowali listę osób – mówiąc eufemistycznie – niepożądanych. Strach zajrzał w oczy wielu mieszkańcom Pol-e Chomri. Jak w innych prowincjach, kto mógł, wyjechał do okolicznych wiosek albo do Kabulu (a stamtąd znowu do Baghlanu) – z nadzieją, że nowy ład prędko tam nie dotrze.


Wojciech Jagielski: Pożegnanie z Afganistanem


 

W Pol-e Chomri talibowie jak do tej pory nie wprowadzili wielu zmian – głównie dotyczyły one ubioru kobiet. Ukryły się pod burkami i unikają wychodzenia na zewnątrz. Także mężczyźni zmienili swój wygląd. Ci, którzy chodzili w dżinsach i marynarkach, teraz założyli tradycyjne afgańskie stroje. Przestali codziennie golić zarost, żeby jak najszybciej wyrosły im brody. Nie chcieli, by ktoś pomyślał, że mieli coś wspólnego z byłymi władzami.

Na ulicach Pol-e Chomri zmniejszył się ruch, bo wciąż wiele osób woli przebywać w zaciszu domowym, gdzie nie są narażeni na nieprzewidywalne incydenty.

– Jakby zniknęła chęć do życia – mówi nam Szamsuddin. – Każdy myśli tylko o tym, aby przetrwać.

Powojenny kryzys

Mówiąc o przetrwaniu, dziennikarz ma na myśli nie tylko obawę przed represjami, ale także pogarszającą się sytuację ekonomiczną.

Banki pozostają zamknięte, a o pracę jest jeszcze trudniej niż dotychczas. Afgani, krajowa waluta, słabnie w stosunku do dolara, a ceny produktów spożywczych gwałtownie rosną, m.in. za sprawą utrudnień na granicach (żywność to istotna część importu). Szamsuddin podaje przykład: przed przyjściem talibów litr gazu opałowego kosztował 50 afgani (równowartość 2,25 zł), a obecnie 110 afgani (niemal 5 zł).

O drożyźnie w wiadomości na jednym z komunikatorów internetowych pisze nam też Omar z Heratu. To trzecie największe miasto w Afganistanie, znajduje się w pobliżu granicy z Iranem. Omar za chleb musi zapłacić dwa razy więcej niż jeszcze dwa tygodnie temu. O kilkadziesiąt procent wzrosły też ceny paliwa, a o ponad 100 proc. oleju słonecznikowego.

– To wszystko dzieje się w czasie pandemii, od początku której znacznie trudniej o pracę, a budżety domowe się skurczyły – mówi Omar.

Jeszcze na początku 2021 r. ONZ alarmowała, że co czwarty Afgańczyk cierpi z powodu głodu, że w ciągu roku niemal podwoiła się liczba osób w potrzebie i wynosi teraz łącznie 18,4 mln (na ok. 38 mln mieszkańców kraju); prawie połowa afgańskich dzieci była zagrożona niedożywieniem.

To właśnie kolejna odsłona kryzysu gospodarczego i paraliż instytucji państwowych są najbardziej widocznymi zmianami w Heracie po przejęciu władzy przez talibów. Do tego część przedsiębiorców wolała wyjechać za granicę.

Cisza przed burzą

W trakcie konferencji prasowej Zabihullah Mudżahid zapowiedział po raz kolejny, że ludzi powiązanych z byłą władzą, wspieraną przez Stany Zjednoczone, nie spotkają żadne represje. Zagwarantował im amnestię. „Chcielibyśmy zapewnić, że nikt nie zapuka do ich drzwi, aby ich skontrolować, zapytać lub przesłuchać, by dowiedzieć się, dla kogo pracowali lub dla kogo tłumaczyli. Chciałbym więc zapewnić, że nie stanie im się żadna krzywda. Będą bezpieczni” – mówił.

Dowodem tego ma być pozostanie w Afganistanie wpływowych polityków – takich jak Abdullah Abdullah, polityczny oponent Aszrafa Ghaniego, który odpowiadał za proces pokojowy na poziomie krajowym, albo były prezydent Hamid Karzaj.


Marta Zdzieborska: Wycofanie wojsk do końca sierpnia miało być symbolicznym domknięciem 20 lat operacji USA w Afganistanie. Stało się wizerunkową kompromitacją prezydenta.


 

Soghra Mohammadi mówi, że trudno jej uwierzyć, iż represje nie obejmą szerszych grup społecznych, po tym, jak w mediach społecznościowych natknęła się na wideo, które miało pokazywać egzekucję piętnastu członków antytalibskiego ruchu oporu w jej prowincji.

Do Omara docierają plotki, że talibowie chodzą po domach w poszukiwaniu broni i młodych niezamężnych kobiet. Możliwe, że to nieprawda, ale Omar na wszelki wypadek woli zamknąć się w domu i nie kusić losu. Najlepiej, jakby po prostu o nim zapomnieli.

– Możliwe, że dzisiejsi talibowie mają niewiele wspólnego z tymi sprzed lat, ale bardziej jestem skłonny uwierzyć, że to cisza przed burzą. Teraz obsadzają stanowiska i organizują władzę. Jak to zrobią, przyjrzą się sporządzonym już dawno temu listom osób, z którymi chcą się rozprawić – uważa Szamsuddin.

Afgańczycy czekają na to, co się wydarzy i kim okażą się nowi-starzy władcy. Dopóki ich rządy nie zostaną na dobre ustanowione, pozostaje im czekać i trzymać się nadziei, że słowa wypowiadane w Kabulu przez rzecznika Mudżahida znajdą odbicie na ulicach całego kraju. ©℗

Tekst ukończono 27 sierpnia

PAŃSTWO ISLAMSKIE ATAKUJE KABULSKIE LOTNISKO

Kabulem, miastem już wcześniej dotkniętym zamachami jak mało które miasto na świecie, znowu wstrząsnęły eksplozje. Doszło do nich przed bramami lotniska wojskowego, gdzie od wielu dni zdesperowani Afgańczycy próbowali wydostać się z kraju. Zginęło może nawet 200 afgańskich cywilów i 13 amerykańskich żołnierzy (na zdjęciu: afgańskie ofiary zamachu).

Odpowiedzialność za zamachy wziął na siebie odłam Państwa Islamskiego Prowincja Chorasan. Powstał on na początku 2015 r. – pół roku po tym, jak organizacja-matka ogłosiła powstanie kalifatu (państwa bożego) w Iraku i Syrii. Jej trzon stanowili Pakistańczycy z organizacji Tehrik-i-Taliban, którzy zadomowili się w przygranicznej afgańskiej prowincji Nangarhar. Bojownicy Państwa Islamskiego Prowincji Chorasan walczyli zarówno z wojskami rządowymi, jak i talibami, jednych i drugich uważając za odstępców od wiary i sługusów obcych państw. Przy aktywnym udziale amerykańskiego lotnictwa i dronów, tutejsze Państwo Islamskie miało zostać pokonane pod koniec 2019 r.

Jednak wbrew deklaracjom ich przeciwników, organizacja wciąż funkcjonowała. Choć dżihadyści spod czarnej flagi rzeczywiście zostali osłabieni i unikali otwartych starć, to przeprowadzali liczne zamachy, których głównym celem był stołeczny Kabul, a przede wszystkim zamieszkujący go także szyici.

W natłoku ostatnich wydarzeń w Afganistanie, o Państwie Islamskim Prowincji Chorasan zapomniano. Talibowie uspokajali, że nie pozwolą działać na terenie kraju żadnej organizacji, która mogłaby zagrażać innym państwom. Tymczasem w przededniu wycofania zagranicznych wojsk, armia USA poniosła jedną z najwyższych strat zadanych w ciągu jednego dnia podczas 20-letniej operacji, której celem była wojna z terrorem. © (P)


Wojciech Jagielski: Bracia w wierze, czyli co łączy a co dzieli talibów

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2021