Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeden z jego elfów, oddelegowany na stanowisko ministra finansów (na zdjęciu), zapowiedział właśnie, że rząd zachęci Polaków do zakupu obligacji państwowych z ok. 220 mld zł, które trzymają w domach w gotówce, ewentualnie także z 1,5 bln zł leżących bezproduktywnie w bankach. Oprócz papierów, które rząd będzie musiał wykupić już za trzy, pięć i dziesięć lat, na chętnych mają czekać także obligacje stuletnie.
Z punktu widzenia każdego rządu odwleczenie spłaty o cały wiek ma wyłącznie zalety. Budżetowi pożyczka od obywateli zapewni z kolei większą niezależność od rynków finansowych; podobnie kredytuje się od lat np. Japonia. Za to nabywcy, pozostając przy świątecznej metaforyce, mogą wyjść na renifery. Obligacje stuletnie nie są wprawdzie nowością (ostatnio wypuściła je m.in. Argentyna, Meksyk, Belgia i Irlandia), ale ich zakup zawsze stanowi rodzaj geopolitycznego zakładu z Bogiem, którego niebywale śmieszą długofalowe plany śmiertelników.
Zwłaszcza tych, którym przyszło zamieszkiwać dorzecze Wisły. ©℗