Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedy przed laty w sondażu prezydenckim redakcja „Newsweeka”, trochę dla żartu, umieściła wśród kandydatów Tomasza Lisa, skończyło się to konfliktem szefów TVN z ówczesną gwiazdą tej stacji i jej odejściem. Lis ostatecznie ochłonął i politykiem nie został, ale kiedy pod koniec maja sam opuszczał fotel szefa „Newsweeka”, spekulacje od razu odżyły. Na listach PO widział go Paweł Kowal, gotowość do rozmów deklarował też Grzegorz Schetyna. Minęło zaledwie kilka tygodni, a nikt już takich ofert nie składa.
Zarzuty o mobbing, poniżanie podwładnych, wulgarne i seksistowskie odzywki są zbyt dobrze udokumentowane, by ktoś jeszcze widział Lisa w polityce. Jako człowiek, który nieustannie oskarżał obecną władzę o łamanie prawa i pogardę dla społeczeństwa, a dziś sam jest zwalniany z pracy za brak szacunku wobec osób od niego zależnych – byłby zbyt wielkim balastem dla partii, która odmienia na wszystkie sposoby hasło „nowoczesność”. Choć faktem jest też, że pojawiają się po opozycyjnej stronie głosy usprawiedliwiające Lisa, jako kombatanta walki z rządami PiS. Symetryzm w akceptacji mobbingu i seksistowskich zachowań bywa więc po obu stronach politycznego sporu uderzający.
Trudno sobie dziś wyobrazić funkcję publiczną, jaką mógłby pełnić Tomasz Lis. W ostatnim liście do kolegów publicystów z TOK FM pisze, że zawiesza działalność dziennikarską, gdyż lekarze kazali mu się oszczędzać (jest po trzech udarach). Nie pada ani jedno słowo na temat zarzutów o mobbing. Ten brak refleksji może być przesądzający.
Nasz raport o przemocy w pracy: Jeśli każda władza deprawuje, to władza pracodawcy w kraju bez bezrobocia może być największą szarą strefą przemocy. Oto mobbing, codzienna patologia polskiej pracy.