Spowiedź i miara dobra

Prof. Leszek Kołakowski gotów jest głosić umiarkowane uznanie dla spowiedzi i pisze, że chętnie posłuchałby dyskusji na jej temat. Jeśli miałbym zabrać głos w takiej debacie, powiedziałbym, że sakrament pokuty jest wielkim dorobkiem Kościoła. Ma on swoją burzliwą i arcyciekawą historię, której nie będę tu opowiadał.

07.08.2005

Czyta się kilka minut

Do spowiedzi przystępuje człowiek nękany poczuciem winy. W przypadku winy oczywistej, czynu ewidentnie złego - sprawa jest prosta. Często jednak prosta nie jest: poczuciu winy towarzyszy trudność nazwania tej winy po imieniu. Opuszczona niedzielna Msza, naruszenie piątkowego postu, złość na kogoś, kłamstwa (zwykle dodajemy: drobne), przekleństwa, danie folgi grzesznym myślom czy odruchom cielesności i koniec, “więcej grzechów nie pamiętam". Jeszcze nazbyt w tym kontekście solenne zapewnienie o żalu i postanowieniu poprawy, rozgrzeszenie i... niedosyt. Poczucie, że to wszystko nie jest prawdą o mnie. Nie wystarczy bowiem poczucie winy. Nazwanie popełnionego przez siebie zła jest trudniejsze, niż się to wydaje. Nawet przy spowiedzi czyha na nas przemożny odruch chowania się (przed kim?) za zasłonę konwencjonalnych sformułowań. By i tu jakoś możliwie wypaść.

Nie wiem, czy dziś jeszcze spowiednicy straszą ogniem piekielnym, ja sam nigdy na takiego nie trafiłem. Zresztą chyba spowiednicy mają dziś świadomość, że nie po to są. Bo są po to (między innymi), żeby pomóc w przezwyciężeniu subtelnego zakłamania, czyli w przejściu od formułki do rzeczywistości. Kwestia kłamstw np. może naprowadzić na to, o co rzeczywiście chodzi: kłamię, bo uciekam od odpowiedzialności, kłamię, bo jestem tchórzem albo egoistą, albo robię coś, do czego nie mam odwagi się przyznać, albo dlatego, że jestem skąpy... i tak dalej.

Z Ewangelii wynika, że podstawową miarą dobra są uczynki dobre, zła - ich zaniechanie. Przyjście z pomocą głodnym, spragnionym, chorym, więźniom i w ogóle potrzebującym, albo przejście obok nich obojętnie. Z zaniedbania dobra spowiadamy się rzadko, jakby wystarczyło, że nikomu nic złego nie czynimy. Tym sposobem rośnie plemię chrześcijańskich egoistów, którzy pilnie uczęszczają na niedzielną Mszę i co jakiś czas, owszem, przystępują do spowiedzi. A przecież odstraszają od Kościoła. Patrząc na nich mówi się niekiedy: “I pomyśleć, że ten człowiek chodzi do spowiedzi!". Chodzi, wyznaje opuszczone paciorki i ewentualnie, że “nie wypełnił pewnych zobowiązań", nigdy, że fałszuje zeznania podatkowe czy że zalega z zapłatą firmie budowlanej.

Sakrament pokuty (wyznanie grzechów jest jego składnikiem) określa się dziś zwykle jako “sakrament przebaczenia". Przebaczenie jednak wymaga naprawienia zła, które wcześniej trzeba było nazwać po imieniu; naprawienia, zadośćuczynienia, a w każdym razie żalu, i to nie: “jak ja mogłem coś takiego zrobić?!", ale żalu, który w jakiś sposób musi mieć odniesienie do Boga. Bez tego odniesienia indywidualna spowiedź pozostaje czasem lepszą, a zwykle gorszą terapią. Chodzi o to, by przekroczyć wrodzoną skłonność do koncentrowania uwagi na sobie (np. na okropności własnych przewinień) i przenieść ją na kochającego mnie Boga. Człowiek może robić różne straszne rzeczy i tylko początkowo będzie odczuwał je jako straszne, granicę straszności jednak dość szybko przesunie. Do tego, co jeszcze niedawno wydawało mu się straszne, po prostu przywyknie.

Chyba tylko do deptania miłości przywyknąć się nie da. Zło zaś, tak jak je rozumiemy na spowiedzi, zawsze oznacza odrzucenie, oznacza brak zaufania do miłości Boga. Dlatego żal bynajmniej nie oznacza wmawiania w siebie, że w czynie, z którego się spowiadam, nie było np. nic przyjemnego.

Spowiedź jest czynnością par excellence religijną. Dlatego niepokoją mnie błyskawiczne “postanowienia poprawy": kłamałem - nie będę kłamał, złościłem się - będę dobry jak miód, zdradzałem - nie będę zdradzał itd., z których zwykle niewiele, w miarę upływu czasu, wynika. Rozpoznanie i uznanie własnego zła ma kierować myśli do Boga. Żal (ewentualnie poczucie winy) ma prowadzić do zachwytu Jego nieskończenie cierpliwym miłosierdziem. Energia ma być skupiona na odbudowaniu duchowej, żywej więzi z Nim, a jeśli to nastąpi, wszystkie problemy (pokusy) odzyskują właściwe proporcje - wszystko w życiu wygląda inaczej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2005