Niekochana miłość

Ks. Adam Boniecki: „Ja odpuszczam tobie grzechy” – chyba nigdy nie wymówiłem tych słów automatycznie. Zawsze czuję jakąś niestosowność: ja odpuszczam?

14.03.2016

Czyta się kilka minut

Ks. Adam Boniecki, kościół św. Floriana w Krakowie, marzec 2016 r. / Fot. Grażyna Makara
Ks. Adam Boniecki, kościół św. Floriana w Krakowie, marzec 2016 r. / Fot. Grażyna Makara

ANNA GOC: Ks. Tomáš Halík mówił, że w konfesjonałach przybywa ludzkich tragedii. Czy rzeczywiście? 

KS. ADAM BONIECKI: Jest ich sporo, ale nie wiem, czy przybywa. Mam raczej wrażenie, że im starszym jestem księdzem, tym więcej ludzi przychodzi do mnie z trudnymi sprawami.

Bo wie Ksiądz więcej?

Więcej przeżyłem, może dlatego. Ostatnio pewna starsza pani powiedziała mi, że u młodych się nie spowiada, bo co oni tam mogą wiedzieć o życiu. A starszy ksiądz zrozumie, nie przestraszy się, nie zdziwi, nie spyta: „Jak mogłaś?”.

Nie zrani?

Trudno powiedzieć. Może dzięki doświadczeniu, które już ma, mniej.

Ks. Jacek Prusak w tekście poprzedzającym naszą rozmowę pisze, jak spowiednik może skrzywdzić. Wymienia próby kontrolowania sumienia, wymuszanie skruchy, ale też zapewnianie sobie gratyfikacji pod pozorem pomagania. 

Dodałbym jeszcze dwie możliwości. Pierwsza polega na przejmowaniu ciężaru czyichś decyzji.

Dotyczących tego, co dobre, a co złe?

Nie, chodzi raczej o decyzje życiowe, ale osadzone w kontekście moralnym. Spowiadający się pytają czasami: „Powinnam wyjść za mąż za tego człowieka?”, „Mam wyprowadzić się od rodziców, których nie znoszę?”, „Co ksiądz o tym sądzi?”. Nie mam upoważnienia do podejmowania za kogoś decyzji, nie ja będę ponosił ich konsekwencje. Mogę jedynie pomóc zobaczyć elementy, które w każdej z tych sytuacji wchodzą w grę.

Druga możliwość skrzywdzenia – kiedy spowiednik przywiązuje do siebie penitenta czy penitentkę.

Jak?

Niepostrzeżenie, np. sugerując, że tylko on jest w stanie go zrozumieć. Dzięki temu może czuć, iż jest potrzebny. Ale istnieje ryzyko, że w ten sposób spowiadający się czuje więź nie z Bogiem, tylko z księdzem. Że przestaje myśleć o tym, jaki jest w oczach Boga, zamiast tego martwi się, co myśli o nim spowiednik.

Odpuszczanie grzechów daje władzę? 

W jakimś sensie tak, zwłaszcza w Kościele rzymskokatolickim, kiedy ksiądz mówi: „Ja odpuszczam tobie grzechy”. To jest przerażające. Muszę przyznać, że chyba nigdy tych słów nie wymówiłem automatycznie. Zawsze czuję jakąś niestosowność. Myślę sobie: co ja, grzesznik, mogę odpuszczać? Nawet jako ksiądz, jako narzędzie sakramentu.

Nie odpuszcza Ksiądz czasem?

Tak. I wtedy zawsze się boję, że krzywdzę. Znam ludzi, których brak rozgrzeszenia odepchnął od Kościoła. Najczęściej dotyka to osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Jeśli nie chcą zmienić swojej sytuacji, to ja – spowiadający nie jako Adam Boniecki, ale jako przedstawiciel Kościoła – nie mam władzy, by ich rozgrzeszyć. To byłaby magia, a nie spowiedź. Na szczęście nie zdarza się to często. Ale kiedy już się zdarza, czuję się z tym bardzo źle.

W sercu spowiadających krzywdzi Ksiądz czy Bóg? 

Nie wiem. Ale tego, że oni poczują się skrzywdzeni nie przez księdza, tylko przez Boga – boję się najbardziej.


CZYTAJ TAKŻE:

Ks. Jacek Prusak SJ: Trudność z pójściem do konfesjonału jest zrozumiała. Istnieje przepis, jak ją pokonać.


Grzechy związane ze sferą czystości, jak mówił mi kiedyś jeden z krakowskich spowiedników, przeważają. 

Tak, choć nie zawsze idą na pierwszy ogień. Zwykle są upychane gdzieś w środku spowiedzi, wypowiadane przyciszonym głosem. Czasem jest ich za dużo, aż do przesady. A przecież nie wszystko, co dotyczy seksualności, jest nieczyste.

Drugą stałą kategorią są grzechy związane z naruszaniem „kodeksu przyzwoitego katolika”, czyli opuszczanie niedzielnej mszy, nieodmawianie pacierza, przeklinanie, jedzenie mięsa w piątek itd. Lecą z automatu. Podejrzewam, że często bez poczucia winy, na zasadzie: są przepisy i ja je naruszam.

Może przepisy są zbędne? 

Ludzie wolą je mieć. To łatwiejsze niż sprostanie wyzwaniu – ktoś mnie kocha i oczekuje. Zwłaszcza że Chrystus oczekuje od nas świętości. A to dla wielu ludzi jest za mało konkretne.

Która potrzeba – oczyszczenia czy przebaczenia – jest silniejsza? 

Oczyszczenie wynika z przebaczenia. Więc z teologicznego punktu widzenia te kategorie się nie wykluczają. W ludziach dominuje jednak chyba potrzeba oczyszczenia.

Czyli m.in. wypowiedzenia grzechów? 

Nie zawsze o to chodzi. Czasem obserwuję ludzi, którzy przychodzą do spowiedzi. Zdarza się, że w pustym kościele siedzą dwie osoby, w tym ja w konfesjonale. Widzę, jak bardzo ten człowiek w ławce jest skoncentrowany, spięty, jak się wczytuje w książeczkę z rachunkiem sumienia. Obaj wiemy o swojej obecności. Droga, którą on później pokonuje między ławką a konfesjonałem, jest często jego drogą nawrócenia. Nie musi wiele mówić. A ja, widząc tę drogę, nie muszę zadawać drobiazgowych pytań, typu: ile mszy opuściłeś?

Czy ludzie mówią o grzechach jak o swojej klęsce?

Ci nawróceni – tak. Ale nie to jest najważniejsze. Istotą spowiedzi jest otwarcie się na Boże miłosierdzie, a nie koncentrowanie się na trudzie nazywania rzeczy po imieniu, kombinowaniu, jak wyznać grzechy i nie wypaść najgorzej.

A co z tymi, którzy powtarzają te same grzechy, automatycznie, bez zastanowienia? Też zasługują na rozgrzeszenie?

Żeby nie udzielić rozgrzeszenia, trzeba mieć pewność, że w człowieku nie ma ani odrobiny chęci nawrócenia się. Ale są dwa typy spowiedzi, których szczerze mówiąc nie lubię, właśnie ze względu na automatyczne, bezrefleksyjne wyznawanie grzechów: spowiedź wielkanocna i – to nieco inna sprawa – spowiedź rodziców przed pierwszą komunią dzieci.

To chyba te ważne. 

Wcale nie najważniejsze. Może dziś, w środę, ktoś przystąpił do najważniejszej w swoim życiu spowiedzi. W przypadku spowiedzi wielkanocnej jestem szczególnie zły na księży, którzy mówią, że jej termin mija w niedzielę Trójcy Świętej. Dziś już nie ma czegoś takiego jak termin spowiedzi wielkanocnej. I nie ma spowiedzi wielkanocnej. Na szczęście. Przykazanie kościelne mówi, by co najmniej raz w roku się wyspowiadać i w okresie Wielkanocy przystąpić do komunii.

Na czym polega bezrefleksyjność w spowiedzi? 

Np. na powtarzaniu grzechów według dziecinnego rachunku sumienia. Niektórzy zaczynają od formułki: „Przystępuję do spowiedzi...”. Długo się zastanawiałem, skąd to się wzięło. I odkryłem – z formuły wyuczonej przy pierwszej spowiedzi: „Przystępuję do spowiedzi po raz pierwszy”.

A w tych przed pierwszą komunią? 

Spowiadałem kiedyś w parafii, gdzie wymagano, by każde dziecko przystępowało do komunii w towarzystwie rodziców. Nigdy nie miałem do czynienia z tyloma świętokradzkimi spowiedziami. Nieszczęśni rodzice, nieraz uwikłani w trudne, skomplikowane sytuacje, obiecywali poprawę natychmiastową. By dostać rozgrzeszenie, ochoczo zobowiązywali się do wszystkiego. No bo jak to będzie wyglądało: ich dziecko ma przyjąć komunię samo? Widziałem, że ci ludzie kłamią. Że nie postanawiają poprawy. Musiałem jednak rozgrzeszać, bo spowiedź opiera się na tym, co człowiek mówi. W konfesjonale nie jestem śledczym, ale świadkiem nawrócenia.

Czy takie spowiedzi obciążają? 

Jestem po nich dobity. W ogóle myślę, że kapłanom przydałyby się jakieś superwizje, coś takiego, co mają psychoterapeuci.

Rozgrzeszyłem raz, aprobując w ten sposób sytuację, której chyba nie miałem prawa rozgrzeszyć. Ciążyło mi to na sumieniu. Poszedłem z tym do spowiedzi do mądrego, świątobliwego księdza. Wysłuchał i stwierdził, że on by nie udzielił rozgrzeszenia. Zdarza się też, iż podczas spowiedzi przedślubnej ona spowiadała się z ich wspólnego grzechu, a on nie. Nie mogę wtedy dopytywać, bo między jedną a drugą spowiedzią jest ściana nie do przebicia zwana tajemnicą spowiedzi.

Co wtedy Ksiądz robi? 

Próbuję stworzyć dobry klimat rozmowy, atmosferę zaufania. Ale nie zawsze to coś daje. Ja oczywiście nie mogę odmówić rozgrzeszenia. Czym dla tego człowieka będzie ta spowiedź z zatajonym grzechem? Komunia święta? A może jest całkiem nieświadomy... Nie wiem. Bogu to polecam.

Dopytuje Ksiądz w konfesjonale? 

Rzadko. Zadawanie pytań podczas spowiedzi wymaga dużego wyczucia. Robię to tylko wtedy, kiedy czuję, że ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia, ale nie wie, jak to zrobić. W tyle głowy mam zawsze udrękę ludzi, którzy zataili grzech. Zdarza się, że ktoś po latach przychodzi i mówi, iż wszystkie jego spowiedzi dotąd były świętokradzkie, bo kiedyś, jako chłopiec, nie powiedział księdzu, że się masturbował.

Co Ksiądz odpowiada? 

Że jeśli chodził do spowiedzi, modlił się, żył po chrześcijańsku, żałował tego, to miłosierny Jezus nie zostawił go bez swej łaski. Dlatego dziś może się z tego wyspowiadać. Może wtedy w oczach Boga to był moment strachu, a nie cyniczna chęć zatajenia grzechu.

Albo wstydu. Jak więc pytać? 

Nie należy wchodzić w szczegóły. Ja np. pytam czasem o ogólną sytuację. Nie pytam, gdy widzę, że ktoś ma przemyślane swoje życie. Także wtedy, kiedy nie wiem, jak spytać.

Niepytanie jest lepsze?

Nie wiem. Ja tak robię. Nachalne, niefortunne pytania potrafią wyrządzić wiele krzywdy. Ktoś może się poczuć obrażony, poniżony.

Spowiadał Ksiądz w wielu miejscach na świecie. Są różnice? 

Jest ich dużo. Do tego stopnia, że w innych krajach wymiguję się, jak tylko mogę, od spowiadania. Np. we Włoszech ludzie podchodzą tak entuzjastycznie do postanowień, że na wszystko się zgadzają. Miałem czasem wrażenie, że nie ma w nich głębokiego zrozumienia tego, co się dzieje. W Paryżu, gdzie – nawiasem mówiąc – księża na ogół nie siedzą w konfesjonałach, ale są indywidualnie proszeni, byłem pod wrażeniem dojrzałości tych spowiedzi.

Kontakt poza konfesjonałem pomaga? 

W moim życiu sprawdza się zasada polskiej tradycji, która mówi, że ksiądz ma siedzieć w konfesjonale i czekać. Jednak spowiadałem już na ulicy, nawet w pobliżu naszej redakcji, w pociągu, w samochodzie, w marszu na wycieczce, w mieszkaniu, nie mówiąc o szpitalu.

O to, by księża czekali w konfesjonałach, apelował kilka tygodni temu kard. Beniamino Stella, prefekt watykańskiej Kongregacji ds. Duchowieństwa.

Mnie nauczył tego biskup Jan Pietraszko. Kiedy rozmawialiśmy o dyżurach w duszpasterstwie akademickim, dziwiłem się: po co mam tam siedzieć i czekać? Myślałem, że nikt nie przyjdzie. Biskup powiedział: „Bądź. Niech oni wiedzą, że ciebie tam zastaną”.

Przychodzili?

Tak, o dziwo, przez cały czas.

Kto do Księdza dziś przychodzi? 

Ludzie. Jedni z poczuciem winy, inni z żalem za grzechy. Tacy, którzy czują, że coś złego zrobili, z nadzieją, że rozgrzeszenie zdejmie z nich ciężar winy. To już coś, nawet jeśli nie jest to jeszcze żal za grzechy w sensie religijnym. Często jest to niewypowiedziana, nie w pełni świadoma tęsknota za łącznością z Bogiem. Bywają też formaliści.

I co mówią? 

Na przykład: „Nie byłem na mszy w niedzielę, bo zostałem w domu z chorą mamą”. Więc pytam: „W takiego Boga wierzysz? Takiego, który każe ci zostawić chorą matkę i lecieć do kościoła?”. To brzmi nieco zjadliwie, ale czasem tak trzeba, by ktoś się zastanowił, zobaczył, że bredzi. Podobnie jest z przeklinaniem. Komuś spadnie odważnik na nogę i krzyknie „o k...a!”. A później się z tego spowiada. Więc pytam, dlaczego uważa to za grzech, co to ma wspólnego z Panem Bogiem?

Przekleństwa są w rachunku sumienia. 

Tak, ale grzechem są wtedy, gdy się kogoś oklina, albo, jak w niektórych językach, przekleństwa są jednocześnie bluźnierstwami. Ale nasze „k…a” jest właściwie niewinne.

Przeklina Ksiądz? 

Miałem kiedyś taki czas. Aż w końcu któryś ze studentów spytał, czy mógłbym tak nie mówić, bo gdyby jego ojciec tak mówił, to byłoby mu przykro. Od tej pory przestałem, jak ręką odjął.

Kto jeszcze do Księdza przychodzi? 

Ludzie starzy, którzy mają wielką potrzebę porozmawiania o swoich myślach, lękach, popełnionych winach, problemach wiary, które pojawiają się przed śmiercią. Są wreszcie ci, których poniekąd zmusiliśmy do spowiedzi: przychodzący do konfesjonału przed ślubem albo chrzcinami dziecka. „Spowiedzi na kartki” – tak je nazywam. Kiedy widzę, że chodzi o czystą formalność, mówię takiemu człowiekowi: „Daj tę kartkę, podpiszę, i nie zawracajmy sobie głowy”.

Zgadzają się na to?

Nie, ani razu nie zdarzyło mi się podpisać tak po prostu. Na ogół, czasem po wielu latach, się spowiadają. Niektórzy mówią, że są niewierzący, ale mogą porozmawiać. Są też tacy, którzy praktykują coś, co nazywam spowiedzią magiczną.

Na czym ona polega? 

To najtrudniejsza dla mnie forma. Tych, którzy ją wybierają, można porównać do pasażerów pociągu. Kiedy po drodze się zatrzymuje, oni wyskakują do bufetu, wypijają kieliszek czystej wyborowej albo szklankę herbaty, i jadą dalej. Spowiadający się w ten sposób zwykle nie wiążą spowiedzi z wewnętrzną chęcią nawrócenia, często nawet tego nie pragną. Spowiedź jest dla nich jednorazowym biletem do komunii świętej. Bo pogrzeb babci, bo ślub kolegi itp.

Jak odróżnić sztuczną skruchę od prawdziwej? 

Mogę co najwyżej mieć nadzieję, że odróżniam. Co nie oznacza, że tak jest. Czasem bywa taki moment jak błysk autentycznej skruchy. Łaska dotarła. Wtedy szybko udzielam rozgrzeszenia. Potem, już beze mnie, łaska zrobi swoje. Po kilkudziesięciu latach w konfesjonale to się wyczuwa, niemal słyszy.

Co się jeszcze słyszy?

To, jak ktoś rozumie grzech. To, czy odnosi go do Boga, czy traktuje go jako sprawienie zawodu Temu, który mnie kocha. Kiedyś mieszkańcy Umbrii zobaczyli brata Franciszka biegnącego przez pola i wołającego we francuskiej mowie głosem wielkim i płaczącym: „L’amour n’est pas aimé! L’amour n’est pas aimé!” (Miłość nie jest kochana). I wielu myślało, że oszalał. To ze starych kronik franciszkańskich.

Podobnie jest z zaniedbaniem?

Zaniedbanie bywa gorsze w skutkach niż czyny popełnione. Kiedy byłem w Paryżu, niedaleko mojego mieszkania, na stacji metra, kobieta rzuciła się pod pociąg, zostawiając na ławce swoje dziecko i list. Wyliczyła w nim miejsca, w których daremnie zwracała się o pomoc. Pomyślałem: „Boże, nie daj mi znaleźć się na takiej liście...”. Może u kogoś na niej jestem. Kogoś, kto przyszedł i ani na pierwszy, ani nawet na drugi rzut oka nie był podobny do Jezusa.

Co Ksiądz mówi tym, którzy przychodzą ciągle z tą samą sprawą? 

To ludzie pokorni, którzy się borykają. Tydzień wytrwają, potem ulegają i znów zaczynają od nowa. Mówię im, że Bóg nigdy się nie znudzi przebaczaniem. Próbuję być z nimi, towarzyszyć, podtrzymywać ich. Rąbnąłeś? Nie mówmy więcej o tym, idź dalej.

Są też tacy, którzy spowiadają się ciągle z odpuszczonego już grzechu. 

Np. kobiety, które przerwały ciążę. I choć się z tego spowiadały, żałowały, to myśl o dziecku je prześladuje. Muszą z tym żyć. Nie wypierać tego, a raczej odkryć Boże miłosierdzie i się nim ucieszyć. Ale jeśli chcą mówić o tym kolejny raz, nie przeszkadzam im.

Odsyła Ksiądz czasami do psychologa? 

Tak. Bywa, że ktoś ma natrętne myśli: zaczyna się modlić i pojawiają mu się przed oczami obsceniczne myśli, w dodatku dotyczące świętych. Mówię wtedy, że to nie grzech, że to można leczyć. Daję adres i uprzedzam zaprzyjaźnionego psychologa czy psychiatrę, że ktoś ode mnie się zgłosi.

Rozmawia Ksiądz ze spowiadającymi się o zadośćuczynieniu? 

Czasami pytają, jak mają coś naprawić. Np. ktoś okradł miejsce pracy i sugeruje, że sumę, którą ukradł, może dać na Kościół. Wtedy mówię, że to pomylone. Co Kościół ma z tymi pieniędzmi wspólnego? Oddać trzeba temu, któremu się ukradło, albo kiedy to niemożliwe – biednym. Oddać wszystko.

W Roku Miłosierdzia w konfesjonałach czekają księży nadgodziny – zapowiada Franciszek. 

Kiedy papież mówi o spowiedzi, widać, że wie, o czym mówi. Franciszek wyznaje, że chętnie spowiadał i spowiada. Przyznam, że ja też. Konfesjonał to miejsce, w którym wiem, że jestem potrzebny, i mam wrażenie, że dotykam działania Boga.

Polityka zagląda do konfesjonału? 

Zdarzają się wyznania typu: „Plułem na telewizor, kiedy pokazywali w nim Donalda Tuska”.

Zachowuje wtedy Ksiądz powagę? 

Tak, bo to ważne, że w kimś jest tyle nienawiści. Tłumaczę, że nie warto tak się denerwować, że i tak to, co pokazują media, to zaledwie wierzchołek góry lodowej i co my tak naprawdę o tych politykach – ludziach – wiemy.

Często się Ksiądz spowiada? 

Zwykle raz w miesiącu. Staję z innymi w kolejce w kościele księży misjonarzy. Jak nie ma kolejki, to się cieszę. Miałem dawniej stałego spowiednika, ale zmarł. Jakoś nie poszukałem nowego.

Jak się Ksiądz przygotowuje?

Jest praktyka zakonna, że codziennie robi się rachunek sumienia, więc człowiek jest mniej więcej świadom swoich win. Są tacy, którzy mi o nich przypominają. Kiedyś poproszono mnie, bym napisał o swoich niespełnionych marzeniach. Uświadomiłem sobie, że na pewno miałem dwa takie niespełnione. Jako mały chłopiec chciałem być panem z laską. Uważałem, że to wielki szyk chodzić z laską. Jedna ciotka mi obiecała, że mi taką laskę przywiezie z Warszawy. Ale zamiast niej przywiozła samochodzik. A moje drugie niespełnione marzenie to żeby być świętym księdzem. I to nie bardzo wyszło... ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2016