Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Oczywiście, wielu protestujących zapewne szczerze wyraża oburzenie tym, że w dalekim kraju pewna prywatna gazeta obraziła ich uczucia, naigrywając się z proroka Mahometa. Muzułmanie, także ci będący obywatelami Europy (w samej Danii 200 tys.) mają - konstatacja banalna - prawo do swych uczuć religijnych. A publikując dwanaście antyislamskich karykatur, dziennik "Jyllands-Posten" postąpił nieprzyzwoicie. Z prawnego punktu widzenia - w Danii bluźnierstwo jest karalne - można się spierać, czy przekroczył granicę wolności słowa. Niemniej dotknięci mogli poczuć się także ci, którzy w Mahometa nie wierzą, ale wywodzą się z kręgu kultury islamskiej. Bo rysunki sugerowały, że "każdy muzułmanin to terrorysta".
Wszelako trudno puścić mimo uszu sugestie, że ten ogólnoświatowy spór nie jest do końca spontaniczny, a jego dynamika podlega nie tylko mechanizmom "globalnego społeczeństwa informacyjnego". Trudno ocenić, na ile niektóre rządy (Syria, Arabia Saudyjska) inspirują protesty. Za to pokusa, by upiec polityczną pieczeń jest najwyraźniej zbyt wielka, aby nie uległy jej nawet władze Iraku czy Afganistanu, dla których to okazja, by dowieść swej wiarygodności.
Religia, polityka - to jedno. Inna sprawa, że jak na dłoni widać tu nierównoczesność dwóch światów, upraszczając: "Zachodu" i "islamu". Islam nie przeszedł - jak świat judeo-chrześcijański - swojej fazy samokrytycyzmu. A chodzi nie tylko o wolność słowa czy rozdział państwa od religii, ale też o uznanie, że państwo i społeczeństwo obywatelskie to nie byty tożsame. Nawet jeśli więc jedna i druga "strona" mówią o tym samym, np. o uczuciach religijnych, to różny kontekst kulturowy sprawia, że rozmowa jest bardzo trudna.