Ekstremiści wokół nas

NIKLAS ORRENIUS, autor książki „Strzały w Kopenhadze”: Opowieść o artyście, który stworzył karykatury Mahometa, jest jak soczewka: pozwala przyjrzeć się zarówno islamistom, którzy chcieli go zabić, jak też antyislamskim nacjonalistom.

12.11.2018

Czyta się kilka minut

Akcja ratunkowa po zamachu w stolicy Danii, którego celem byli uczestnicy debaty o islamie. Kopenhaga, 14 lutego 2015 r. / LARS RONBOG / GETTY IMAGES
Akcja ratunkowa po zamachu w stolicy Danii, którego celem byli uczestnicy debaty o islamie. Kopenhaga, 14 lutego 2015 r. / LARS RONBOG / GETTY IMAGES

SZYMON ŁUCYK: Od momentu, gdy pisał Pan „Strzały w Kopenhadze”, minęły trzy lata. Co dzieje się dziś z Larsem Vilksem, szwedzkim artystą ściganym przez ekstremistów ­islamskich za narysowanie karykatur Mahometa?

NIKLAS ORRENIUS: Jest nadal więźniem we własnym kraju. Ciąży nad nim wyrok śmierci wydany przez islamistów. Do tej pory trzykrotnie próbowano go zabić. Jego bezpieczeństwa strzeże w ciągu doby 12 policjantów, pracujących w systemie zmianowym. Choć ma już 72 lata, jest w dobrej formie jak na swój wiek. Stara się dbać o zdrowie, biega. Ale odczuwa samotność, żyje w izolacji. Gdy spotkaliśmy się w 2015 r., rozmowa trwała trzy godziny. Byłem już zmęczony, a on chciał jeszcze mówić i mówić. Sam mi powiedział, że rzadko spotyka ludzi, i że źle to znosi. Od razu zauważyłem, jak bardzo odżywał w czasie naszych rozmów.

Od ośmiu lat prawie nie wychodzi z domu, a na każdy spacer musi mieć zgodę ochrony. Z czego się utrzymuje?

Dostaje dziś podstawową państwową emeryturę. Państwo płaci mu też za wynajem kolejnych mieszkań [trzeba je zmieniać ze względów bezpieczeństwa – red.]. Poza tym Vilks ciągle pracuje, tworzy dzieła plastyczne i je sprzedaje. Jest coraz więcej ludzi, którzy chcą mieć jego prace. Z różnych powodów: jedni kupują je dlatego, że cenią sobie wolność słowa, a inni, bo po prostu nienawidzą muzułmanów. Ci ostatni „wielbiciele” artysty przechowują w swoich domach jego rysunek Mahometa jako psa niczym trofeum.

Jak to się stało, że postanowił Pan przez rok towarzyszyć Vilksowi, aby napisać o nim książkę?

Najpierw zafascynował mnie jako człowiek. Różnił się od innych artystów. Miał łagodne, ironiczne poczucie humoru. Po raz pierwszy spotkałem go w 2007 r. – po tym, jak w jednej z lokalnych szwedzkich gazet ukazała się jego karykatura Mahometa. W odpowiedzi Al-Kaida zaczęła mu grozić śmiercią. Rysownik zareagował na to spokojnie, mówiąc, że jest bardzo zadowolony z tych gróźb, bo niewielu artystom udaje się zaangażować takie światowe organizacje do swoich działań.

Pan od dawna interesuje się jako dziennikarz ekstremizmami.

Tak, zarówno tym islamistycznym, jak też tym prawicowym. Temat ten powrócił właśnie w związku z karykaturami Mahometa – najpierw po zamachu w Paryżu w styczniu 2015 r. na redakcję pisma „Charlie Hebdo”, a w kilka tygodni później pod postacią ataku terrorystycznego w Kopenhadze, którego celem był Lars Vilks. Rysownik uszedł napastnikowi, ale zginęło dwoje ludzi. Opowieść o Vilksie jest dla mnie soczewką, która pozwala przyjrzeć się zarówno tym, którzy chcieli go zabić, czyli islamistom, jak i antyislamskim nacjonalistom. Pragnąłem skłonić czytelników do myślenia, aby przyjrzeli się naraz obu tym skrajnościom i dostrzegli, że mają ze sobą wiele wspólnego.

Jak czytam w książce, część Szwedów, nawet jeśli tego publicznie nie mówi, obarcza samego Vilksa współwiną za zamachy, którymi ekstremiści islamscy zareagowali na rysunki ­Mahometa.

Uznawanie Vilksa odpowiedzialnym za śmierć ludzi, w zamachu w Kopenhadze, to całkowicie błędna logika. Za przemoc nie można obwiniać nikogo innego poza tym, kto trzyma broń. Nie ma żadnej równowagi między twórcą obraźliwego dla jakiejś grupy ludzi rysunku a człowiekiem, który chce go zamordować. Ci, którzy tak twierdzą, rozumują jak ludzie, według których to kobiety noszące mini spódniczki ponoszą winę za dokonany na nich gwałt.

Mocne porównanie, ale czy trafne? Szwedzki artysta pojmuje sztukę w szczególny sposób: jako permanentną prowokację. Twierdzi wprost: „Sztuka to znieważanie”. Pytanie jednak, czy artystyczna prowokacja jest właściwym środkiem także wtedy, gdy społeczne i religijne konflikty są już rozpalone i grożą wybuchem, jak po publikacji duńskich karykatur Mahometa na rok przed tymi szwedzkimi?

Niebezpieczne jest myślenie, że sztuka ma zawsze przynosić korzyść społeczeństwu. Jest ona podstawowym sposobem wyrażania się człowieka – i nie może istnieć bez wolności. W rozumieniu Vilksa dziełem sztuki nie jest sam rysunek z Mahometem, ale wszystkie reakcje, które po nim nastąpiły. Interesuje go, jak sam mówi, „sztuka w procesie”. Oczywiście, jeśli artysta jest prowokatorem, tak jak on, to musi się przygotować na ostrą, także prowokacyjną ripostę. Tyle tylko że powinna być ona proporcjonalna do jego dzieła. W tym przypadku zrozumiałe byłoby, gdyby ktoś z jego przeciwników narysował w odpowiedzi dosadną karykaturę szwedzkiego rysownika. Proporcjonalną ripostą nie jest próba jego zamordowania.

Odpowiedzialność artysty za dzieło widzę gdzieś indziej. Dlaczego pozwala on teraz, aby jego prace były wykorzystywane przez ekstremistów, pełnych nienawiści do wszystkich muzułmanów? Tej kwestii poświęcam w książce wiele miejsca. Dla prawicowych nacjonalistów w Szwecji Vilks stał się ikoną, choć on sam nie należy do żadnej organizacji. Zdarza mu się jednak przyjmować zaproszenia na spotkania skrajnej prawicy, przez co ­mainstream wykluczył go i zaszufladkował jako osobę „podejrzaną”. Chciałem się dowiedzieć, jaki jest naprawdę stosunek Vilksa do tych prawicowych ruchów.

Ciekawy jest sposób, w jaki rząd Szwecji zareagował na falę oburzenia w krajach muzułmańskich, wywołaną w 2007 r. szwedzkimi karykaturami Mahometa. Ówczesny premier Fredrik Reinfeldt nie ugiął się wobec tych krajów, żądających przeprosin władz za „bluźniercze” rysunki. Ale jednocześnie potrafił uspokoić wzburzenie szwedzkich muzułmanów.

Przypomnijmy, że rok wcześniej podobny kryzys dyplomatyczny wybuchł w Kopenhadze [po tym, jak duńska gazeta „Jyllands-Posten” opublikowała 12 satyrycznych rysunków Mahometa – red.]. Władze Danii mówiły wtedy o „wojnie kultur” i przeciwstawiły sobie cywilizację Zachodu i islamu. Duński premier Anders Rasmussen wypowiadał się w taki sposób, jakby stanął po stronie gazety publikującej karykatury. Nie zgodził się też na oficjalne spotkanie z przedstawicielami ambasad oburzonych państw muzułmańskich. To wszystko rozsierdziło duńskich muzułmanów. Tamtejsi imamowie podróżowali ­potem po świecie, pokazywali te karykatury i podburzali swoich współwyznawców do nienawiści przeciw Danii. I na świecie zaczęły płonąć duńskie ambasady.

Reinfeldt postąpił więc inaczej...

Rok później szwedzki premier Reinfeldt dostał radę od duńskich sąsiadów, żeby nie postępował tak jak oni wcześniej. Posłuchał jej. Reinfeldt zawsze uważał, że muzułmanie są oczywistą, integralną częścią Szwecji. Dlatego po publikacji karykatur Vilksa premier poszedł do wielkiego meczetu w Sztokholmie i powiedział muzułmanom mniej więcej coś takiego: wszyscy jesteśmy Szwedami i mamy wspólny problem, bo o naszym kraju mówi się źle na świecie. W rezultacie tej wizyty szwedzcy imamowie, w odróżnieniu od duńskich, mówili arabskim mediom, że dobrze jest być muzułmaninem w ich kraju. I że karykatury Mahometa nie są w Szwecji czymś typowym. To zakończyło protesty przeciw Szwecji na świecie. Ale Vilks jest do dziś na celowniku islamistów.

W krajach zachodnich, gdzie mieszkają liczni muzułmanie, np. we Francji, toczy się wewnętrzna walka o wpływy w środowisku islamskim, o ­kontrolę nad meczetami. To walka między fundamentalistami a ­zwolennikami umiaru. O tych drugich słyszymy w mediach rzadko.

Muzułmanie stanowią dziś około 8 proc. szwedzkiego społeczeństwa. Absolutna ich większość to ciężko pracujący obywatele, którzy pragną żyć w pokoju. Dodam, że jako dziennikarz otrzymywałem informacje o imamach nawołujących do dżihadu – dostawałem je zwykle od innych muzułmanów, zaniepokojonych tą radykalizacją.

Na pewno część muzułmanów, którzy przybyli teraz do Europy z Bliskiego Wschodu, przywozi ze sobą uprzedzenia, np. antysemityzm, powszechny w mediach krajów arabskich. To rodzi napięcia ze wspólnotami żydowskimi w Szwecji. Osobiście odczuwam nadzieję, kiedy spotykam się z młodymi muzułmanami – wychowanymi w Szwecji i chodzącymi tam do szkół, którzy mają demokratyczne poglądy. Moje dzieci chodzą w wielokulturowym Malmö do szkoły, gdzie są uczniowie chyba ze stu krajów! Jeżeli chodzi się do takiej multikulturowej klasy, to trudno zachować przekonanie, że ci „inni” są tacy odmienni od nas.

Jest też druga strona medalu: młodzi szwedzcy muzułmanie, którzy wstępują w szeregi tzw. Państwa Islamskiego. Opisuje Pan np. miejscowość Vivalla, z której 20 mieszkańców wyjechało do Syrii i Iraku, by walczyć w szeregach ekstremistów. ­Dlaczego to zrobili? Dlaczego tych młodych pociąga przemoc?

Zacznijmy od tego, że Vivalla jest pod tym względem czymś wyjątkowym w Szwecji. Powodem dla którego tak wielu dżihadystów wyjechało z jednej małej miejscowości, jest to, że osoba zajmująca się tam werbunkiem była nadzwyczaj skuteczna, przekonała tych młodych ludzi, że Szwecja ich nienawidzi i nigdy nie uzna za swoich obywateli. W sumie w ostatnich latach z całej Szwecji wyjechało na Bliski Wschód, aby walczyć po stronie tzw. Państwa Islamskiego, ok. 300 osób.

Zresztą wpływ radykalizmów na młodych nie ogranicza się do islamizmu. Jest też inna siła, która do nich trafia – nacjonalizm. Dlatego piszę w książce, że dwa ekstrema wzajemnie się napędzają, czerpią od siebie siłę. Ci, którzy rekrutują do Państwa Islamskiego, wskazują właśnie na nacjonalistów: „Szwedzi nienawidzą wszystkich muzułmanów, oni nigdy was nie zaakceptują, przyjedźcie do nas i będziemy razem budować kalifat”. W podobny sposób działa skrajna prawica, mówiąc: „Wszyscy muzułmanie to terroryści, to oni chcą zabić Larsa Vilksa, trzeba ich co do jednego wyrzucić ze Szwecji”.

W tegorocznych wyborach skrajna prawica, Szwedzcy Demokraci, weszła do parlamentu jako trzecia siła, po konserwatystach i socjaldemokratach. Osiągnęła ponad 17 proc. poparcia. Dużo, ale jednak mniej, niż obawiała się część komentatorów.

Szwedzka skrajna prawica jest silniejsza niż kiedykolwiek. Choć duża część jej działaczy jest zawiedziona, bo liczyli nawet na zwycięstwo w tych wyborach. Ale i tak urośli: z 13 do 17 proc. To wszystko stało się po kryzysie uchodźczym. Tylko w 2015 r. przyjechało do Szwecji 163 tys. uchodźców. Także inne umiarkowane partie zmieniły swoją politykę, co sprawiło, że dziś dużo trudniej niż kiedyś jest dostać w Szwecji azyl. Napływ imigrantów był falą, która uniosła Szwedzkich Demokratów.

Czy Pana zdaniem Szwecja znajdzie pośrednią drogę między skrajnościami?

Taką mam nadzieję. Choć trzeba sobie zdać sprawę, że siły radykalne są bardzo silne. Nie wolno zamiatać pod dywan różnych problemów, jak długo się to działo w Szwecji. Wielu ludzi nadal woli np. nie zauważać, że wolność Larsa Vilksa została drastycznie ograniczona.

Uważam, że bardzo niebezpieczne jest skrajne myślenie tożsamościowe typu: „Najważniejsze dla mnie jest to, że jestem etnicznym Szwedem” albo, z drugiej strony: „najważniejsze, że jestem wyznawcą islamu”. Z tego wyrastają radykalne ruchy. Nie chcę przez to powiedzieć, że tożsamości nie są ważne, ani że nie należy ich pielęgnować. Ale w społeczeństwie najistotniejsze jest poczucie obywatelskie.

W czasach ogromnych podziałów – widocznych tak w Szwecji, jak i pewnie w Polsce – chciałbym, aby moja książka poszerzała przestrzeń środka. Bo w centrum jest wielu podobnych do siebie ludzi – bez względu na to, czy są chrześcijanami, muzułmanami; czy ateistami. ©

FOT. ÅSA SJÖSTRÖM / MATERIAŁY PRASOWE

Niklas Orrenius jest dziennikarzem „Dagens Nyheter”, najbardziej opiniotwórczego dziennika Szwecji. Od lat specjalizuje się w pisaniu o politycznych i religijnych ruchach radykalnych. Za „Strzały w Kopenhadze” otrzymał szwedzką Wielką Nagrodę Dziennikarską oraz nominację do najbardziej prestiżowej szwedzkiej nagrody literackiej – Nagrody Augusta w kategorii literatury faktu.

Dziękuję Katarzynie Tubylewicz, autorce polskiego przekładu „Strzałów w Kopenhadze”, za przetłumaczenie rozmowy z języka szwedzkiego.

Karykatury Mahometa a wolność słowa

Głównym bohaterem wydanej właśnie po polsku książki „Strzały w Kopenhadze” Niklasa Orreniusa (w tłumaczeniu Katarzyny Tubylewicz) jest szwedzki artysta i aktywista Lars Vilks. Zyskał rozgłos na świecie w 2007 r., kiedy narysował opublikowaną w lokalnym szwedzkim dzienniku „Nerikes Allehanda” karykaturę Mahometa jako psa. Te satyryczne rysunki – podobnie jak rok wcześniej karykatury proroka islamu w duńskim „Jyllands-Posten” – wywołały oburzenie w świecie islamu. Ekstremiści z Al-Kaidy wydali na Vilksa wyrok śmierci.

Terroryści islamscy próbowali kilkakrotnie zabić artystę. Do jednej z tych prób – zamachu w Kopenhadze, w lutym 2015 r. – nawiązuje tytuł książki. Terrorysta, obywatel Danii pochodzenia palestyńskiego, najpierw otworzył ogień do uczestników debaty o islamie, bluźnierstwie i wolności słowa, a następnie zaatakował ludzi przed miejscową synagogą. Vilks, jeden z gości kopenhaskiej debaty i główny cel terrorysty, wyszedł z ataku cało, ale z rąk zamachowca zginęły dwie inne osoby, a kilka zostało rannych. Do zamachu doszło w miesiąc po tym, jak w Paryżu islamscy ekstremiści zaatakowali redakcję pisma „Charlie Hebdo” (także ono publikowało karykatury Mahometa) i żydowski supermarket.

„Strzały w Kopenhadze” to reportaż śledczy, który przenosi czytelników nie tylko do Szwecji, ale też do Paryża, Kopenhagi i Oslo. Wychodząc od historii Vilksa, autor analizuje zagrożenie współczesnej Szwecji i całej Europy ze strony dwóch skrajnych ruchów – islamskiego radykalizmu i nacjonalizmu. Stawia także pytanie, jak społeczeństwo otwarte, takie jak szwedzkie, może się bronić przed wrogami wolności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2018