Między wolnością słowa a świętością symbolu

Karykatury Proroka Mahometa, publikowane w prasie europejskiej, są czymś wyjątkowym w historii najnowszych kontaktów Zachodu ze światem islamu. Historii specyficznej, bo odnoszącej się do obszaru wartości i symboli.

13.02.2006

Czyta się kilka minut

(fot. KNA-Bild) /
(fot. KNA-Bild) /

Wydarzenie to porównywano z fatwą imama Chomeiniego, rzuconą na Salmana Rushdiego, autora "Szatańskich wersetów", czy z relacjami tygodnika "Time" o znieważeniu Koranu przez żołnierzy amerykańskich. Ale porównania te nie są trafne. Salman Rushdie urodził się w Indiach w rodzinie

o tradycji islamskiej i uważany był wówczas, nominalnie przynajmniej, za muzułmanina. Z kolei rewelacje "Time'a" uznano ostatecznie za niesprawdzone, sam incydent zaś za niebyły.

Tym razem autorami rysunków, określanych przez wyznawców islamu jako bluźnierstwo, byli Europejczycy, a więc przedstawiciele cywilizacji opisywanej jako chrześcijańska (czasami z przedrostkiem "post"), ale też liberalna i świecka. Nikt nie wypierał się publikacji karykatur, przeciwnie - przedrukowano je solidarnie na całym niemal kontynencie, wzmacniając tym samym przekaz kierowany pośrednio do muzułmanów: tak, będziemy bluźnić, bo nie obowiązują nas wasze normy, wolność słowa zaś to wartość naczelna naszego świata. W późniejszych komentarzach - np. Andrew Sullivana

z tygodnika "Time" - dodawano, że przecież w cywilizacji islamu ośmieszanie bądź prześladowanie wyznawców chrześcijaństwa i judaizmu jest na porządku dziennym.

Globalny kontekst

Oczywiście incydent nie spotkał się wśród Europejczyków z powszechną aprobatą. Niektórzy uznali, że przekroczono granicę dobrych obyczajów lub też że cena płacona za tak rozumianą wolność słowa jest zbyt duża.

Karen Armstrong, dawna zakonnica katolicka i jedna z najbardziej cenionych w świecie specjalistek w dziedzinie religioznawstwa, pisała ze zrozumieniem o oburzeniu muzułmanów, wyjaśniając przy tym konsekwencje globalnych wydarzeń: "Karykatury stały się doskonałym prezentem dla ekstremistów; niemal dowodem na to, że Zachód jest nieuleczalnie skażony islamofobią. (...) Z drugiej strony, w świeckiej Europie wolność słowa uznawana jest za jedną z naszych świętych wartości. Trzeba jednak pamiętać, że owa wolność jest dla nas uświęconą wartością, podobnie jak dla muzułmanów Prorok Mahomet. Jesteśmy zatem świadkami zderzenia dwóch różnych koncepcji świętości, a to z kolei jest częścią procesu modernizacji. Modernizacja i sekularyzacja są obecnie na bardzo wyboistej drodze, zwłaszcza wtedy, gdy ludzie znajdujący się na dwóch różnych poziomach modernizacji stykają się ze sobą".

Spór o interpretację tego, co fundamentalne dla każdej z kultur, nie jest wyłącznie zderzeniem tego, co świeckie, zachodnie i modernistyczne, z tym, co religijne, muzułmańskie i tradycyjne. Globalny spór o istotę bluźnierstwa i granice wolności słowa ma miejsce w sytuacji dość odmiennej od tej sprzed pięciu czy dziesięciu lat.

W świecie muzułmańskim jesteśmy bowiem świadkami czegoś, co można określić jako "drugą rewolucję islamską" (jeżeli za pierwszą uznać tę irańską

w 1979 r.) lub też - patrząc z perspektywy zachodniej - jako polityczny renesans fundamentalizmu na coraz większą skalę. Wolne lub częściowo wolne wybory pokazały, jak ewoluują preferencje ideologiczne i polityczne wyznawców islamu: zwycięstwo Hamasu w Palestynie, znaczący sukces Braci Muzułmańskich w wyborach parlamentarnych w Egipcie, porażka w miarę umiarkowanego Rafsandżaniego na rzecz radykalnego Ahmedineżada w wyborach prezydenckich w Iranie, stopniowe tworzenie państwa wyznaniowego w Iraku czy rosnąca pozycja partii religijnych w Indonezji - wszystko to jest zarówno symptomem powolnego pękania dotychczasowych struktur państw autorytarnych (w większości o świeckim obliczu), jak i znakiem przyspieszonego procesu szukania rozwiązań, najczęściej znajdowanych w przesłaniu religijnym, mocno spolityzowanym.

Linie podziałów

Do niedawna dane empiryczne dotyczące wyznawanych wartości w poszczególnych kręgach kulturowych pochodziły z analizy cząstkowych badań, interpretacji modeli osobowych pojawiających się w literaturze i przekazie religijnym, indywidualnych obserwacji prezentowanych w rozmaitych raportach bądź oficjalnych deklaracji ideologicznych, przygotowanych przez rządy lub organizacje pozarządowe.

Bez wątpienia przełomem w procesie poznawania odmienności były zbiorcze wyniki dwóch najnowszych badań WVS, przy czym ostatnie z nich przeprowadzono na początku XXI wieku. Wyjaśnijmy, że WVS (World Values Survey - Ogólnoświatowe Badanie Wartości) to oparte na ankietach narzędzie, które pozwala monitorować przemiany społeczno-kulturalne i polityczne, obejmujące ponad 80 proc. ludności świata.

Wyniki badań w dużym stopniu potwierdzają wcześniejsze wnioski, wysuwane chociażby przez niemałą grupę orientalistów czy badaczy kręgu kulturowego islamu. Pojawiają się jednak kwestie, które z kolei podważają tezę "o zderzeniu cywilizacji". Obraz światów, pozornie całkowicie do siebie nieprzystających, wcale nie jest tak jednoznaczny, jak chcieliby to widzieć ci, którzy prorokują konflikt na globalną skalę.

Naturalnie, ogromna różnica wśród respondentów - reprezentujących cywilizacje zachodnią i muzułmańską - występuje przy ocenie roli religii w życiu politycznym. Stwierdzenie, że "politycy nie wierzący w Boga nie nadają się na publiczne stanowiska", zyskało przykładowo akceptację 88 proc. mieszkańców Egiptu, 83 proc. obywateli Iranu i 71 proc. Bangladeszu, podczas gdy wśród mieszkańców krajów zachodnich odsetek ten wynosił poniżej 40 proc. Podobne proporcje występowały przy ocenie sformułowania: "Byłoby lepiej dla mojego kraju, gdyby więcej ludzi pobożnych piastowało publiczne stanowiska".

Wyjaśnijmy tu, że przywiązanie do autorytetów religijnych niekoniecznie musi być wyrazem różnicy wyłącznie między Zachodem a światem muzułmańskim. Rzecz raczej w odmienności cywilizacji euroatlantyckiej (poprawniej: Europy Zachodniej) w stosunku do wielu społeczeństw Bliskiego Wschodu, subsaharyjskiej Afryki czy nawet Ameryki Łacińskiej. Na marginesie dodajmy, że z tezą "o związku między wiarą polityka a jego prawem do rządzenia" zgadza się 71 proc. Filipińczyków, 60 proc. Ugandyjczyków i 52 proc. Wenezuelczyków. Nawet dwie piąte społeczeństwa USA uważa, że ateiści nie nadają się do pełnienia funkcji publicznych.

Linie podziału kulturowego widoczne są także, a może przede wszystkim, w obrębie postaw i wartości charakteryzujących przywiązanie do rozmaicie rozumianej tradycji bądź symbolizujących to, co uznaje się w Europie czy w USA za "postępową politykę i postępowe zachowania społeczne". Tutaj, jak stwierdzają komentatorzy badań, "kulturowe pęknięcie między światem islamskim a Zachodem przeradza się w prawdziwą przepaść".

Kwestią, która chyba najbardziej utrwala istniejące stereotypy, jest akceptacja bądź odrzucenie zasady równości płci. Na pytania, czy wobec braku miejsc pracy pierwszeństwo w zatrudnieniu powinni mieć mężczyźni, lub czy studia wyższe są ważniejsze dla chłopca niż dla dziewczyny, i czy kobieta, aby czuć się spełniona, musi mieć dziecko, albo czy mężczyźni są lepszymi przywódcami niż kobiety - zdecydowana większość mieszkańców Europy i USA (82 proc.) odpowiada w sposób politycznie poprawny, podkreślając przywiązanie do idei absolutnej równości płci. W świecie islamu zaledwie połowa respondentów zgadza się z tą tezą.

Co jednak intrygujące, deklaracje nierzadko odbiegają od rzeczywistości. Przykładowo w Republice Islamskiej Iranu - a więc w kraju, który wzbudza obecnie na świecie największą grozę - zdecydowaną większość studiujących stanowią kobiety (60 proc.). Wzrasta też, wbrew zaleceniom wielu duchownych szyickich, wiek zamążpójścia, maleje natomiast wskaźnik dzietności, co oznacza, że coraz więcej młodych Iranek myśli o karierze zawodowej, a nie wyłącznie o tradycyjnej roli pozostającej w domu matki i żony.

Ogromne różnice poglądów, co znów wpisuje się w schemat popularnej wiedzy o islamie, dotyczą homoseksualizmu, rozwodów bądź aborcji. Jednak niemała grupa Europejczyków czy Amerykanów podziela konserwatywne poglądy wyznawców islamu, przy czym należy pamiętać, że obszar zgody nie musi dotyczyć chociażby sprawy penalizacji osób o mniejszościowej orientacji seksualnej.

Co najbardziej ciekawe, ogromna większość muzułmanów (87 proc.) w zasadzie akceptuje ideały demokratyczne, uznając demokrację za "najlepszą formę rządzenia". Dodatkowo jeszcze przyznaje, że system demokratyczny jest sprawny i umie utrzymać ład i porządek. Wniosek byłby zatem zaskakujący: trudno uznać, że w jakimkolwiek kraju muzułmańskim funkcjonuje idealna demokracja, tak więc postulowane wzorce dobrego systemu politycznego znajdują się na Zachodzie, który wydaje się wobec tego wart naśladowania.

Tu jednak sprawa komplikuje się, albowiem ustroje polityczne w Europie bądź Ameryce zakładają istnienie niepodważalnych wartości, bez których demokracja nie jest demokracją, a które są trudne lub wręcz niemożliwe do zaakceptowania przez muzułmanów. Chodzi głównie o wolność wyznania i, co dziś oczywiste dla europejskich dziennikarzy, wolność słowa. W pierwszym przypadku islam w ogóle nie przewiduje apostazji, karalnej w wielu krajach śmiercią. Trudno zatem zakładać, że w wymiarze politycznym państwo muzułmańskie, niechby nawet wprowadzające zasady swobodnej elekcji władz czy kontroli rządów, mogłoby uznać zasadę zmiany wyznania za rzecz prywatną, czyli w pełni dozwoloną.

Kłopot istnieje także w przypadku wolności słowa. Rzecz nie w tym, że wśród muzułmanów nie ma dyskusji o interpretacji wielu kwestii teologicznych, ale w zakazie krytykowania podstaw wiary, nie mówiąc już o swobodzie publikowania materiałów uznawanych za bluźniercze (jak w przypadku nieszczęsnych karykatur). Nie ma zrozumienia co do zasady, że skoro religia chce być obecna w sferze politycznej, to naraża się na zdecydowaną krytykę, również krytykę spraw uznawanych za święte.

Poza tym zawsze będzie istnieć niebezpieczeństwo rozciągnięcia owej niedającej się krytykować sfery religijnej na rozmaite obszary: najpierw zakaz prezentacji wizerunków Proroka, potem zakaz dyskutowania o zasadach moralności, następnie zakaz analizy postępowania tych, którzy stoją na "straży poprawnej teologii i moralności", wreszcie zakaz krytykowania rządu, który przecież postępuje "zgodnie z nakazami islamu".

Demokracja islamska

Nie można zatem wykluczyć tezy, że konsekwencją owej "drugiej rewolucji islamskiej" będzie stopniowe tworzenie systemów politycznych łączących elementy demokracji parlamentarnej (było nie było z pochodzenia europejskiej) z postulatami islamu. Cały proces przemian można uznać za wyjątkowo paradoksalny, przynajmniej z perspektywy zachodniej.

Pierwszym paradoksem byłoby to, że jego twórcami są zwolennicy partii fundamentalistycznych, zyskujący coraz większe poparcie i niekojarzeni bynajmniej z czymkolwiek wywodzącym się z kultury euroatlantyckiej. Drugi, nie mniej ważny, to fakt, że biorą w nim istotny udział Amerykanie i Europejczycy, niekoniecznie świadomi konsekwencji swoich działań.

Niezwykle ważnym elementem całej tej układanki jest bowiem Irak, intrygujące laboratorium, w którym wykluwa się postać specyficznej muzułmańskiej demokracji. Demokracji, dodajmy, dość dalekiej od marzeń rządu USA, postulującego demokratyzację Bliskiego Wschodu.

Swój kamyczek dorzucili Europejczycy, poruszając za pomocą karykatur wyjątkowo czułą strunę muzułmańskiej wrażliwości. Publikacje prasy zostały w znakomity sposób wykorzystane przez ugrupowania fundamentalistyczne, umiejętnie budujące swoje poparcie na negacji wobec zastanej rzeczywistości. To, co świeckie i zbyt liberalne, może śmiało zostać przedstawione jako "bluźniercze", a zatem nieskończenie odległe od cywilizacji islamu. Taki punkt widzenia wydaje się przyjmować ogromna liczba muzułmanów; z jednej strony nieufnych wobec świata Zachodu, ale z drugiej świadomych, że ów Zachód jest nadal "wyspą szczęśliwości", gdzie można zrobić karierę, zdobyć świetne wykształcenie, a nawet głosić poglądy, za które u siebie trafia się do więzienia.

Właśnie to niezwykle złożone uczucie - coraz bardziej rosnącej niechęci i nadal istniejącego podziwu i zazdrości - będzie kształtować relacje świata muzułmańskiego z Europą i Ameryką. Niestety, mur kulturowy pomiędzy Zachodem a muzułmańskim Wschodem wygląda na wyższy niż kiedykolwiek.

Rozum: największy dar Boga

Problemem jest, naturalnie, odpowiedź na pytanie, co dalej? Jak nadal dyskutować, prowadzić politykę, robić interesy, wymieniać poglądy?

Po pełnych złych emocji protestach nadchodzi czas refleksji i planowania działań. W prasie arabskiej - czy szerzej: muzułmańskiej - na całym świecie pojawiały się nie tylko artykuły nawołujące do surowego ukarania "sprawców bluźnierstwa" czy totalnego bojkotu zachodnich towarów. Były też takie, które próbowały tonować, wyjaśniać i temperować gwałtowne reakcje.

Ahmad ar-Rabi w swoim niezwykle rozważnym artykule-apelu, który ukazał się w gazecie "Asz-Szark al-Ausat", powiada: "Najgorsze, co może spotkać człowieka, to mieć słuszną rację w danej sprawie i przekazać tę sprawę złym obrońcom. To, co robią niektórzy Arabowie i muzułmanie w odpowiedzi na przestępcze karykatury obrażające szlachetnego Proroka, przypomina raczej widowisko, a nie obronę słusznej sprawy na miarę obrazy naszego Proroka.

Co ma znaczyć spalenie flag Danii na Zachodnim Brzegu? Czy Duńczycy na okupowanych terytoriach palestyńskich nie zajmują się leczeniem chorych, pomocą potrzebującym dzieciom? Co mają wspólnego duńscy ochotnicy, którzy opuścili swoje domy, aby nam pomagać, z idiotycznymi karykaturami propagującymi rasizm i nienawiść?

Umysł arabski generalizuje i uogólnia. Wielu nie wie, że nie ma żadnego związku między rządem a narodem duńskim w tym, co może napisać jakikolwiek szaleniec czy dewiant. Wielu nie wie, że gdyby premier Danii zażądał, aby gazeta nie publikowała czegokolwiek, mógłby wylądować na ulicy. Wielu myśli, że rządzący w kraju demokratycznym trzyma gruby kij, którym pogania ludzi, a gdy tylko podnosi słuchawkę telefonu, prasa jest mu posłuszna.

(...) Proszę sobie wyobrazić, jak wspólnota muzułmańska bojkotuje Boeinga, Airbusa, Microsoft i firmy produkujące samochody, a następnie z konieczności przestaje sprzedawać światu ropę naftową, oliwki i bawełnę. Naród ubiera się w to, co szyją inni, konsumuje to, co produkują inni, i je to, co uprawiają inni, a następnie grozi bojkotem świata. Poszkodowanym jest producent czy konsument? Czy panem własnego losu jest ten, który uprawia, produkuje i wprowadza nowe wynalazki, czy też konsument?

Prorok pozostanie większy i szlachetniejszy po tym bezczelnym ataku. Oby Bóg otworzył serca wspólnoty Muhammada, aby wrócił jej rozsądek i by przemówiła swoim rozumem, który jest największym darem Boga dla człowieka".

***

Słowa Ar-Rabiego o rozsądku i widzeniu świata we właściwych proporcjach powinny dawać do myślenia nie tylko wyznawcom islamu. W XXI wieku jesteśmy skazani na współpracę w dużo większym stopniu aniżeli jeszcze 50 czy 30 lat temu.

Tak się jednak składa, że obecnie, częściej niż kiedykolwiek, redukujemy obraz drugiej strony w sposób niemal absurdalny. Mamy zatem "nietolerancję, fanatyzm, przemoc i ignorancję", którymi to terminami posługujemy się, myśląc i mówiąc bardziej lub mniej otwarcie o świecie islamu, następnie zaś "bluźnierców, bezbożników i kolonizatorów", za których zaczęli uchodzić w oczach muzułmanów Europejczycy.

Rzecz jasna, niemal w każdym tak zredukowanym wizerunku jest część prawdy. Kłopot w tym, że takie przedstawienie "Innego" jest dobre wyłącznie na użytek propagandy wojennej.

Wołajmy zatem o rozsądny dialog, ale od razu zastanówmy się, jak go teraz prowadzić.

No właśnie, jak?

Dr Piotr Kłodkowski (ur. 1964) jest orientalistą, wykładowcą Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie i Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Tischnera w Krakowie. Dyrektor Instytutu Badań nad Cywilizacjami WSIiZ i WSE. Laureat nagrody im. Beaty Pawlak za teksty poświęcone kulturze Orientu, zamieszczane w miesięczniku "Znak". Wydał: "Homo mysticus hinduizmu i islamu" (1998), "Jak modlą się hindusi" (red. i oprac., 2000), "Wojna światów? O iluzji wartości uniwersalnych" (2002), "O pęknięciu wewnątrz cywilizacji" (2005).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2006