Solidarność na opak

Nie ma lepszego momentu niż tydzień, w którym wypada 4 czerwca, by pomedytować nad sloganem założycielskim wolnej Polski: „Nie ma wolności bez solidarności”.

03.06.2019

Czyta się kilka minut

30 lat wystarczyło, by przekonać się, że o ile jako piękny postulat to hasło nadal pociąga siłą prawdy, o tyle na płaszczyźnie pragmatycznej da się je sfalsyfikować. Nikt przytomny nie zakwestionuje przecież tego, że żyjemy w wolnym kraju. A solidarność? Kto z Państwa ostatnio ją widział?

Nie mówię tu, rzecz jasna, o zredukowanym przez swoje kierownictwo do roli politycznej przystawki związku zawodowym, który nie wiedzieć czemu zachował historyczną nazwę – tę powinno się już dawno wycofać z bieżącego użycia jako narodową relikwię. Mówię o postawie, o opisującym ją pojęciu, którego etymologia sięga łacińskiego in solidum, oznaczającego dzielenie odpowiedzialności (np. przed sądem), owym: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Gdy za ojczyznę ma się język polski, nie da się chyba też uniknąć pokusy pofantazjowania wokół jeszcze jednego tropu: a co, jeśli solidarność wymaga od nas też „dawania soli” – dzielenia się tym, co niezbędne do przeżycia, bo wydobywa smak, konserwuje żywność? Ks. Tischner definiował solidarność jako „braterstwo dla porażonych”. „Wspólnota solidarności tym różni się od wielu innych wspólnot, że w niej pierwsze jest »dla niego«, a »my« przychodzi potem. Najpierw jest ranny i jego krzyk. Potem odzywa się sumienie, które potrafi słyszeć i rozumieć ten krzyk. Dopiero stąd rośnie wspólnota”. Wzorem solidarności jest więc miłosierny Samarytanin. „Jedni drugich brzemiona noście” – apeluje w Ewangelii Jezus. Ponawiam swoje pytanie: kto z Państwa ostatnio solidarność u nas widział?

Nie mówię o wymiarze jednostkowym, w nim ona – jasne – wcale często się zdarza: nad Wisłą nie brakuje dobrych ludzi, odsuwających na bok swój komfort, gdy w grę wchodzi dobro bliźniego. Pusty śmiech jednak ogarnia, gdy ktoś usiłuje mnie przekonać, że na solidarności zbudowane jest nasze życie publiczne, polityka, publicystyka. Ba – nawet to, jak układamy sobie wspólne sprawy w Kościele. Naprawdę ktoś chciałby przekonywać mnie, że polska demokracja ma solidarność w swoim DNA? Że ubiegającym się o zaszczyt reprezentowania nas w Sejmie czy w pałacach nie chodzi o obsesję siły, władzy, kompulsywne powtarzanie przymiotnika „mocny”, ale o budowanie bliskości opartej na świadomości, że wszyscy jesteśmy słabi, każdy z nas ma coś, ale nikt nie ma wszystkiego? O to, żeby między wyborcami PiS i KE było więcej braterstwa?

Komentarze po ostatnich wyborach. Ileż w nich było solidarnościowej troski! Szacunku dla bliźnich, stawania – mimo różnic – razem, pragnienia wspólnego brania odpowiedzialności. Jasne, że prymitywne kręcenie kiełbasy wyborczej przez totalne rozdawnictwo to nie żadna łaska, tylko po prostu odroczony wyrok śmierci, ale są przecież w tym wprowadzonym przez PiS systemie redystrybucji zdrowe i sensowne elementy. Co wspólnego z solidarnością, z której 30 lat temu byliśmy tak dumni, ma okropne poniżanie ludzi, którzy dzięki 500 plus mogą podnieść głowę, a nawet pozwolić sobie na drobną przyjemność? Dlaczego – skoro ja zjadłem dziś mój suty obiad – ma mnie uwierać w pupę to, że ktoś przy udziale moich i jego podatków mógł też sobie na obiad pozwolić?

Solidarność międzypokoleniowa? „Odłożyć na koncie swojego dziecka jak najwięcej talarów na szkołę, mieszkanie” – oto nasza definicja pojęcia. A to, że idiotyczne (i ekonomicznie, i ekologicznie) przywiązanie do węgla sprawi, że świat naszych dzieci (a na pewno wnuków) będzie dusznym, gorącym piekłem? Że moje trzy posiłki mięsne dziennie (z rolnictwa przemysłowego, wspieranego u nas przez silne lobby i ministra powolnego owemu lobby niczym pensjonarka swej madame) oznaczają, że moje dzieci (a na pewno wnuki) będą musiały płacić horrendalne pieniądze już nie za parówki, lecz za zwykłą wodę? Polska eksporterem solidarności? Wolne żarty.

Zaczynając od wątku ekologicznego: zmiana klimatyczna, do której jako kraj rozwinięty mocno się przykładamy, pochłania najwięcej ofiar w krajach, które przyłożyły się do niej najmniej. Co im proponujemy? Słynną „pomoc na miejscu”, bez cienia refleksji o konieczności samoograniczenia się Polaków?

Kościół? Kto z Państwa ma wrażenie, że jego biskup nosi jego ciężary? Kto z Państwa nosi ciężary biskupa? Dla kogo z nas parafia jest „punktem wymiany brzemion”? Nie niedzielnym sklepem z sakramentami, ale zarzewiem realnej, nie symbolicznej, wspólnoty z ludźmi z sąsiedniej ławki?

Jaka, pytam więc, solidarność? 4 czerwca będziemy zaklinać rzeczywistość, rozkładać kobierce tęsknoty, bajać o tym, jak to drzewiej bywało.

„Nie ma wolności bez solidarności – mówił w 1999 r. w Sopocie Jan Paweł II. – Ale dzisiaj wypada powiedzieć: nie ma solidarności bez miłości”. Czyli gdyby chcieć ułożyć z tego zbiorczy sylogizm: nie ma wolności bez miłości. Bez postawienia w centrum nie frakcyjnych walk, ale włączania do wspólnoty. Bez zluzowania ciśnienia, gdy 8 procent połowy Polaków (bo o takich wartościach przecież rozmawiamy) zagłosuje inaczej. Bez odkrycia, że tak jak chrześcijaństwo nie było u początków wielką, ideologiczną kołdrą, którą Jezus chciał przykryć jak największą połać świata, a raczej kolekcjonowaniem przez Niego wyjątków, budowaniem relacji z wykluczonymi, odrzuconymi, zaplątanymi – nie zrozumiemy nic z „chrześcijańskich wartości”, które ufundowawszy nas ponad tysiąc lat temu, i w 1989 r., także i dziś (podobno) nas formują.

Jeśli w końcu nie zapragniemy pokolenia polityków innego od mniej lub bardziej żałosnych socjoinżynierów, jeśli nie zrozumiemy, że po tych 30 latach najwyższy już czas na nową, bezkrwawą rewolucję solidarności, na wcielanie w życie genialnej myśli Franciszka mówiącego, że „jedność to nie jednolitość, to pojednana różnorodność” – 40. rocznica będzie jeszcze bardziej odklejona od naszych faktycznych emocji niż 30. Chciałoby się powiedzieć: „dałby Bóg”, ale przecież to wyłącznie od nas zależy, czy każda kolejna będzie weselem solidarności, czy poświęconą jej pamięci stypą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2019