Smak Masłowskiej

Wpuściłem raz do kuchni ekipę z kolorowego pisma.

04.04.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. latanadelconiglio
/ Fot. latanadelconiglio

Troje ich było, więc mieli zdecydowaną przewagę. Fotograf, stylistka, asystentka, ach tak, zjawiła się jeszcze pani dziennikarka, ale człowiek od tekstu najmniej się w tym biznesie liczy. Kuchnię mam sporą, służy za przystań dla czworga ludzi i zmiennej liczby kotów, ale i tak nie starczyło miejsca. Najgorzej poszło ze stylistką, która przytargała kilka skrzyń badziewia, aby dostosować moje ognisko do obowiązującej estetyki kulinarnej oraz potocznych wyobrażeń, „co Włoch ma w kuchni” (wiadomo: gęstą jak Amazonia plantację bazylii na parapecie albo fikuśne butle z oliwą napchane po korek dziwacznymi ingrediencjami, które wyglądają równie ciekawie, lecz niejadalnie, co słoje z wężami w formalinie, jakie pamiętam z pracowni przyrodniczej mojej babci). Chcąc to wszystko mieć już za sobą, zgodziłem się po krótkim spięciu na najbardziej purnonsensowe ze wszystkich upiększeń: pękate pojemniki z niezdatnymi w codziennym gotowaniu kolorowymi makaronami w wielkich rozmiarach i kształtach, które już dawno wyparłem z pamięci.

I tak miałem szczęście, bo ówczesny styl lubił klimaty z lekka rustykalne i mój pożółkły sosnowy stół jakoś pasował do wizji. Gdyby rzecz wydarzyła się niedawno, to by mi kazali go wyheblować do żywego słoja i pociągnąć pokostem dającym efekt zszarzałej od deszczu dechy wyjętej z drzwi stodoły. Taki jest dzisiaj trend prezentacji jedzenia w przekazie dla elit: minimalistycznie zaaranżowane porcyjki fotografowane prostopadle z góry, jakby to były okazy motyli na planszy, na tle wyblakłych, szorstkich desek, gdzieniegdzie mogą wystawać fragmenty rzuconych niedbale sztućców nie do pary z pchlego targu. Ostre, zimne, często wręcz niebieskie światło, wskazane efekty lekkiego prześwietlenia i przetarcia emulsji na brzegach kadru. Okruchy, smugi mąki czy kapki sosu na blacie – te akcenty werystyczne zazwyczaj wymagają najwięcej pracy i po nich się poznaje robotę zawodowca. Lenin jak żywy.

Estetyka ze świata nowych mieszczan (o ile istnieją... Cezary Michalski na oczy nie widział, ale wyczytał u Ledera i ogłosił w „Tygodniku”, co więc nam szkodzi uwierzyć) powoli spływa na niższą półkę, np. do reklam masowych produktów spożywczych, jak zupki Knorra. Ciekawe, kiedy zadomowi się w plebejskiej ikonosferze, która funkcjonuje jakby na innej planecie, choć obsługujące ją pisemka na cieńszym papierze leżą w kiosku tuż obok błyszczących magazynów. O czołowym w tym segmencie miesięczniku „Przyślij przepis” dowiedziałem się od Doroty Masłowskiej, gdy w internetowym szkicu opisała niezdrową fascynację obcowania ze szpetotą i koślawością zamieszczanych tam przez „naturszczyków” zdjęć potraw.

Zdjęć naznaczonych horror vacui, przypominających w swym niezgrabnym naśladownictwie kościół farny w Kazimierzu Dolnym – to kluchowate, ale przecież jakże kochane wcielenie rzymskiego baroku. Zdjęć emanujących jeszcze resztkami chłopskiej kultury głodu, a więc pełnych „sytego” jedzenia. Jest w nich, owszem, szpetota, ale również arcyludzka ambicja, by zrobić coś wyjątkowego i się tym przed światem pochwalić (w autokomentarzach pojawia się lejtmotyw, że „mąż wcina, aż się uszy trzęsą” albo „moje dzieci zawsze proszą o dokładkę”).

Dziś, czytając felietony okołokuchenne Masłowskiej z tomu „Więcej niż możesz zjeść”, przypominam sobie tamten tekst i wiem dokładnie, na czym polega wyjątkowość obserwacyjnego zmysłu autorki. Potrafi wgryźć się, z tym swoim absolutnym słuchem językowym, w świat ludzi społecznie i kulturowo odległych, opisać ze swadą wszystkie odcienie szoku na widok cudzego sposobu życia, podmalować to wszystko ciepłym żartem, ale uniknąć protekcjonalizmu i kolonialnego pobłażania. We wszystkich obyczajach konsumpcyjnych tkwi, jak sama pisze, powaga człowieczeństwa. Od talentu i klasy piszącego zależy, czy umie ją wydobyć bez popadania w łzawy humanistyczny patos.

Nie zwykłem taplać się w oszukańczej sielance „z szlachtą polską polski lud”. Ale kiedy w zeszłym roku duża sieć dyskontów opłaciła w czołowej firmie badawczej szerokie studium etnograficzne plemienia zwykłych Polaków – był to sygnał, że rozjeżdżamy się zbyt daleko. Eksploratorzy ruszyli w głąb blokowisk niczym na Trobriandy, zamieszkali pod meblościanką, podpatrując rytuały, notując rozmowy, fotografując półki w lodówce, podpytując o wspomnienia i marzenia. Szkoda, że ta wiedza, zamknięta w szufladzie zleceniodawcy, nie posłuży do tego, żeby się lepiej zrozumieć. Ale tak to już nieraz bywało, że w czasach marnych, kiedy wodzowie tracą kierunek, a mędrcy budzą swój umysł tylko za brzęczącą monetę, jakąś prawdę o nas przechowują poeci. Także wtedy, gdy jak Masłowska parają się akurat felietonem w kobiecym piśmie. ©

Kilka tekstów Masłowska oddaje w pacht nostalgii „za zgrzebnością dziecięcych dni”. Tam właśnie pojawia się „blok czekoladowy o matczynym posmaku mleka w proszku”. Ja też za nim tęsknię, mam wciąż w głowie przepis, w którym mocna herbata dawała ciemny kolor, częściowo zastępując cenne, deficytowe kakao. Ale mam też blok na czasy dobrobytu – deser, zwany salame al cioccolato, je się m.in. w Emilii na Wielkanoc. Kruszymy dość drobno 250 g herbatników typu petit-beurre, 150 g miękkiego masła wyrabiamy cierpliwie ze 100 g cukru i 2 jajkami, po czym dodajemy stopniowo 200 g stopionej i przestudzonej czekolady deserowej i łyżeczkę rumu (grappy itp.). Po dokładnym wymieszaniu łączymy z herbatnikami; masę dzielimy na dwie porcje, zawijamy w arkusz papieru do pieczenia i rolujemy aż do uzyskania równych wałków o średnicy ok. 3 cm. Owinięte ściśle w folię aluminiową wałki schładzamy kilka godzin, a po wyjęciu z lodówki kroimy na grube plasterki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2015