Pasztet po brukselsku

Za sprawą pandemii europarlament przestał być ekologicznym szkodnikiem i nie spala już morza ropy na comiesięczne przejazdy z Brukseli do Strasburga. Ale nadal z powodu wysokich cen nieruchomości w belgijskiej stolicy spora jego część rezyduje na Księżycu.

26.10.2020

Czyta się kilka minut

 / RUSLAN MITIN
/ RUSLAN MITIN

Trzy. O tyle procent spadnie w tym roku globalne spożycie mięsa (od wielu lat stale rosło). Analitycy wiążą to bezpośrednio z zaburzeniami w produkcji wywołanymi pandemią. Pamiętacie przypadki masowych ognisk np. w zakładach Tonnies w Westfalii? Nieważne, że potem skala problemu okazała się mniejsza, niż głosiły media, łańcuch dostaw się jednak zaciął. Ale to także kwestia percepcji – jednocześnie znacznie podskoczyła sprzedaż wszelkich roślinnych zamienników mięsa. W pierwszej, wiosennej fazie panicznych zakupów na zapas w Ameryce – nawet dwuipółkrotnie.

I ten wzrost trwa do dzisiaj. Także dlatego, że zniechęcani do wyjścia z domu, częściej kupujemy przez internet. To szczególnie łatwe z produktami, które się nie psują. Sam doceniłem dzięki temu, jak łatwo teraz uwolnić się z niewoli Lavazzy i innych gigantów, i ściągam do paczkomatu kawy mniejszych marek (macie kawiarkę stawianą na gaz? Spróbujcie Vergnano Gran Aroma). Ale nie wyobrażam sobie, żebym zamawiał z dostawą świeże mięso, choćby nawet pakowane hiperpróżniowo w kosmiczną nanofolię z cząsteczkami srebra. Nie ten poziom zaufania. Mam powody sądzić, że znani mi rzeźnicy i sprzedawcy wędlin są ponadprzeciętnie często wyborcami Konfederacji, ale i tak nie odstąpię od kontaktu z nimi – a kiedy to niemożliwe z racji siły wyższej, zostaję chwilowo jaroszem.

Ale nikt o tym tąpnięciu rynku nie mógł wiedzieć wiosną zeszłego roku, kiedy Komisja Europejska do pakietu korekt wspólnej polityki rolnej dopisała wyżebraną przez lobby mięsne propozycję, by zakazać używania słów „stek, eskalopka, burger” itp. do nazywania produktów niezawierających mięsa. Wegeburger albo sojowa kiełbaska rzekomo wprowadzają klienta w błąd, budzą nieuprawnione skojarzenia. Takie nazewnictwo jest wręcz, jak napisał nadgorliwy piarowiec branży mięsnej, „aktem kulturowego zawłaszczenia” (oj, grubo, w słowniku akademickiej dyskusji to najcięższy możliwy zarzut).

Poprawek Komisja zgłosiła prawie trzysta. Przejrzałem na wyrywki tak z setkę. Na oko połowa była sensowna – czy w każdym razie odnosiła się do jakichś aspektów życia za szklaną ścianą biurowców – a druga połowa pozorna. To normalne, każdą bowiem legislację trzeba napchać słowną watą, paragrafami pisanymi dla samego pisania, żeby wyglądało poważniej, dając rację bytu urzędnikom i ich ciężko odchorowanym nadgodzinom. Z tego powodu właśnie czasami godzą się oni na propozycje, które na zdrowy rozum podważają w ogóle sens istnienia ich instytucji. Unijne młyny mielą powoli, ale jednak jesienią tego roku parlament dostał do przegłosowania pakiet zmian. Tyle że sytuacja się zmieniła i coś, co rok temu mogło się wydawać tylko zabawnym przykładem hiperregulacji, zaczęło w kontekście ogólnej zapaści budzić bardziej ponure, anarchistyczne myśli.

Za sprawą pandemii parlament przestał być co prawda ekologicznym szkodnikiem i hipokrytą, i nie spala już morza ropy na comiesięczne przejazdy z Brukseli do Strasburga. Ale nadal z powodu wysokich cen nieruchomości w belgijskiej stolicy spora jego część rezyduje na Księżycu. Sądząc po zawartości mojej skrzynki mailowej, przez drugą dekadę października posłanki, posłowie, aktywiści nie mieli na głowie innych problemów niż walka o wegeburgera. Jakbyśmy naprawdę nie mieli rozumu i rozeznania w języku, by zrozumieć sens słowa „warzywny”. Zwłaszcza słowo „burger” jest dla polszczyzny (niemczyzny, włoszczyzny itd.) na tyle świeże, że budzone przez nie przyjemne skojarzenia nie są w naszych mózgach tak ściśle powiązane z mięsem, jak np. poczciwe słowo „smalec”, na sam dźwięk którego tyję, a cholesterol mięciutko smaruje mi żyły.

Poprawka przepadła, można odłożyć gazetę, przetrzeć blat i zająć się obiadem. A ten niewczesny epizod urzędniczej nadgorliwości wpisać do kajetu z dowodami, że język stanowi parametr naszej głębokiej ekologii na równi z tlenem, węglem i energią słoneczną. Że oprócz sieci neuronów i połączeń białkowych o egzystencji decyduje gramatyka i semantyka. Zresztą nie trzeba nam tego tłumaczyć w tygodniu, w którym znów widzimy, do jakiego stopnia władza, zdolność tłamszenia i wzniecania buntu płynie z aktu definicji słów takich jak „człowiek”. Albo z nagiej siły bardzo grubych słów, czasem zapisanych w formie gwiazdek, które, mam wrażenie, definiują nowe pokolenie w naszej polityce. ©℗

Ofiarą obrony branży mięsnej przed natarciem wegetarian mogły paść tradycje dotyczące rozmaitych zastosowań słowa „kiełbasa” i jemu pokrewnych. Prym dla mnie w tej dziedzinie wiedzie salame al cioccolato znane w północnych Włoszech. Kilka lat temu wspominałem tu o nim, ale w nawiązaniu do dawnych peerelowskich ersatzów, jakimi były bloki czekoladowe (barwione herbatą, wzbogacane mlekiem w proszku). Warto je sobie przypomnieć jako pełnoprawny deser do zjadania np. z jakimś słodkim sosem typu zabaione. Topimy w kąpieli wodnej 2 tabliczki czekolady deserowej, odkładamy do ostudzenia. 150 g miękkiego masła pracowicie ucieramy drewnianą łyżką ze 120 g cukru. Następnie dodajemy po kolei 2 rozkłócone jajka, ciągle mieszając. Kiedy stworzą w miarę jednolitą masę, wlewamy ostudzoną czekoladę i dodajemy łyżkę rumu albo czegoś podobnego. Wsypujemy 250 g drobno pokruszonych herbatników. Masę dzielimy na pół, każdą część zawijamy w papier do pieczenia i rolujemy aż do uzyskania „kiełbaski”, którą porządnie schładzamy, a następnie podajemy w plasterkach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2020