Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To, jak się modlił, widziałam kilka razy w życiu. Czasami, gdy wbiegałam niefrasobliwie do jego pokoju, zastawałam go na modlitwie. Zwykle klęczał. Brodę opierał na dłoniach. Na twarzy nie rysowała się ani udręka, ani nieznośny rodzaj przymusu. Przynajmniej tak to wtedy, jako pięciolatka, odbierałam. To dzięki ojcu mojego taty odkryłam domową modlitwę. I kiedy z moją bywało słabiej, przypominałam sobie tamten obraz.
Dziś Franciszek życzy tego każdej rodzinie. Wydaje się to ważne nie tylko w kontekście rodzinnym – wzajemnego zrozumienia i przebaczania – ale także staje się istotą religijności młodych ludzi.
Ci, którzy dziś odchodzą z Kościoła, przyznają, że nie chcą powielać schematów narzucanych im w domu czy w szkole. Nie chcą jedynie chodzić co niedzielę do kościoła, ale chcą o tym, co usłyszeli podczas kazania, rozmawiać w domu. Nie chcą słuchać od rodziców czy katechetów, że „coś trzeba”, a „czegoś nie wolno”, ale chcą widzieć, że ci, którzy tego od nich wymagają, również tak żyją. Zamiast instrukcji, potrzebują przykładu.
„Wiary nie da się nikomu wpoić” – pisał ks. Adam Boniecki w edytorialu numeru, którego temat poświęcony był rodzicom niewierzących dzieci. I przywołał opowieść swojego przyjaciela, który wiary nauczył się od ojca, kiedy zobaczył, jak ojciec idąc za pługiem, odmawia różaniec.
Z ojcem mojego taty o modlitwie nigdy nie rozmawialiśmy. Nie potrzebowałam usłyszeć od niego, jak bardzo jest ważna. Wystarczyło, że widziałam, jak się modli.