Jak nie obrzydzić sobie wiary

Ks. STANISŁAW TOKARSKI, psychoterapeuta: Jeśli człowiek nauczy się samego siebie kochać i nie poniżać, to już przez to samo będzie bliżej Boga.

17.06.2019

Czyta się kilka minut

 / MAREK MALISZEWSKI / REPORTER
/ MAREK MALISZEWSKI / REPORTER

MAGDA FIJOŁEK: W naszych dorosłych relacjach często powielamy to, czego jeszcze jako dzieci doświadczyliśmy w kontakcie z rodzicami. Dlatego nasi partnerzy często są podobni do naszych ojców czy matek. Czy z Panem Bogiem jest podobnie?

KS. STANISŁAW TOKARSKI: Można powiedzieć, że bardzo podobnie, a może nawet w relacji z Bogiem jest to jeszcze bardziej widoczne niż w relacjach damsko-męskich. Z tym że w tej chwili już odchodzi się od mówienia o ojcu jako tym, który determinuje obraz Boga, a coraz częściej zwraca się uwagę na rolę matki.

Skąd wynika ta zmiana perspektywy?

Według wczesnej psychoanalizy obraz Boga kształtuje się w człowieku mniej więcej od pierwszego roku życia. Dziecko zaczyna obserwować rzeczywistość, a rodzice pokazują mu różne symbole i gesty religijne: znak krzyża, złożone ręce, padają pierwsze wzmianki o „Bozi”. Już wtedy dziecko, głównie przez naśladownictwo i identyfikację, zaczyna budować sobie koncepcję Boga. Natomiast późniejsze badania, z połowy ubiegłego wieku i te nowsze, opierające się na koncepcjach psycho­dynamicznych, przesunęły ten okres kształtowania się obrazu Boga jeszcze wcześniej.

Jeszcze wcześniej niż wiek niemowlęcy?

Kluczowy jest już okres prenatalny, a zatem moment nawiązania kontaktu człowieka ze światem. I tu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie, dlaczego to matka jest tak ważną figurą w tworzeniu się obrazu Boga. Dziecko, tworząc koncepcje na temat rzeczywistości, „czerpie dane” przede wszystkim z emocji, a nie z racjonalnych informacji. Z racji tego, że to z matką ma pierwszy kontakt, w znacznym stopniu właśnie od tego kontaktu zależy jego późniejsze przeżywanie relacji do Boga. Klimat emocjonalny między mamą a dzieckiem tworzy już pewną koncepcję widzenia świata i rzeczywistości: czy są one bezpieczne, czy zagrażające? Akceptujące czy dyskryminujące?

Czy osoby, które miały zaburzoną relację z rodzicami, są „skazane” na zafałszowany obraz Boga?

W żadnym wypadku – Pan Bóg stworzył nas tak świetnie wyposażonymi, że możemy sobie z tym spokojnie poradzić. W okresie wczesnodziecięcym, od początku naszego życia, tworzy się tzw. więź podstawowa. W psychologii mówi się o trzech rodzajach tej więzi, inaczej typach przywiązania. Ta więź może być bezpieczna, unikająca albo lękowo-ambiwalentna. Jeśli jest bezpieczna, to łatwo przyjmujemy to, co rodzice nam przekazują, ponieważ im ufamy. Na tej bazie powstaje też zaufanie do Boga. Jeśli mama czy tata pokażą mi Boga, który jest bezpieczny i kochający, a jednocześnie ja sam z nimi się tak czuję, to zachodzi coś, co w psychologii religii nazywamy „hipotezą odpowiedniości”. Syntonia tego, co słyszę, z tym, czego doświadczam, rodzi ufność i zaangażowanie. Potem oczywiście przychodzi okres nastoletni, w którym trzeba temu zaprzeczyć, podważyć to, aby zweryfikować, czy jest rzeczywiście prawdziwe, ale jeśli nasza relacja z rodzicami jest bliska i bezpieczna, to po okresie tzw. buntu przyjmujemy Go niejako na nowo, staje się dla nas ważny, potrzebny i sprawdzony.

A co z pozostałymi dwoma stylami przywiązania?

Style te nie są od siebie zupełnie rozłączne, na ogół jest tak, że któryś z nich po prostu dominuje. Jeśli pomimo prób dziecku nie udaje się nawiązać bezpiecznej relacji, zaczyna wytwarzać się więź unikająca. Charakterystyczne dla osoby o takim stylu przywiązania są komunikaty typu „poradzę sobie sam/a”, „nie interesuje mnie to”, „nieważne”. To taki asceta – siedzi w kącie, w swoim własnym świecie, niemal nic nie jest dla niego ważne.

Obrona przed potencjalnym zranieniem.

Dokładnie tak. Kiedy jednak takie „unikowe” dziecko zweryfikuje swoją wiedzę o świecie i dojdzie do wniosku, że jednak nie jest on taki zły i może warto opuścić ten swój ochronny pancerz, by nawiązywać kontakty, to wtedy rodzi się przestrzeń na poznawanie rzeczywistości i uczenie się jej „od nowa”, również w relacji do Boga. I tu, trochę podobnie jak w fazie wczesnodziecięcej, istotne staje się to, kto mi o tym Bogu mówi. Czy to jest ktoś przyjazny, czy nieprzyjazny? Od takiej „pozytywnej figury” zależy, czy będę w stanie przełamać się i komuś zaufać.

A osoby lękowe?

Ludziom o lękowo-ambiwalentnym stylu przywiązania jest bardzo trudno, ponieważ bardzo zależy im na bliskości i jednocześnie bardzo się jej boją. Chcą się zbliżyć, ale to zbliżenie jest źródłem cierpienia.

Jak więc mają zbliżyć się do Boga?

Tak jak w przypadku stylu bezpiecznego mieliśmy do czynienia z hipotezą odpowiedniości, tak w tym przypadku sprawdza się, co wykazały również moje własne badania, tzw. hipoteza kompensacji. Jeśli nie znajduję w swoich rodzicach bezpiecznego przywiązania, to szukam innych obiektów przywiązaniowych. Na początku mogą to być misie, kocyki, przytulanki, to są tzw. obiekty przejściowe, które podnoszą nasze poczucie bezpieczeństwa. Takim „obiektem” może być też Pan Bóg, na którym najpierw można się trochę powyżywać, a później go zawołać po to, by się do Niego przytulić.

Ale czy to nie powoduje, że relacja z Nim jest skazana na niedojrzałość?

Nie, na tę dojrzałość przyjdzie jeszcze czas. Jeśli ten lękowy układ nie zostanie zweryfikowany i przetworzony w kierunku bezpiecznego, to konsekwencją może być wytworzenie się obrazu Boga jako surowego sędzi, uzurpatora, któremu należy oddawać cześć i być posłusznym, podporządkowanym jego niezrozumiałym roszczeniom, bo inaczej strąci nas do piekła, albo w inny sposób nas ukarze lub zniszczy. To rzeczywiście jest patologiczny obraz Boga, w którym staje się On buchalterem wyliczającym wszystkie nasze grzechy. I tu znowu, w zależności od tego, jak zaczniemy rozwijać relację z innymi, głównie wierzącymi osobami, ten negatywny obraz może się potwierdzać lub ewoluować w kierunku obrazu bezpiecznego, bliskiego.

Czyli istotna wydaje się tu rola wspólnoty.

Wspólnoty, liderów religijnych, spowiedników, animatorów – kogoś, kto budzi w nas zaufanie i pozytywne emocje. Z czasem zaczniemy się zastanawiać: skąd on to ma? A to już dobry krok w poznaniu wizerunku Boga innego niż ten, do którego przywykliśmy.

Z jakimi problemami dotyczącymi fałszywych obrazów Pana Boga spotyka się Ksiądz najczęściej jako psycho­terapeuta?

Często przychodzą do mnie osoby o lękowym podejściu do Boga. Bóg jest dla nich nieprzyjazny, okrutny, rozliczający... Na tym obrazie Boga tworzą się dosyć silne – wynikające z funkcji psychologicznych – zaburzenia kompulsywne, czyli natręctwa. To podłoże psychologiczne, ale ono zwykle bazuje na tym, co dla nas ważne: dla jednych jest to higiena, dla innych bezpieczeństwo, a dla jeszcze innych właśnie religia.

Jak przebiega praca z takimi osobami?

Ważne, by dystansować się od zajmowania się religijnością. Wszystko po to, by zacząć uwalniać się – czasem z pomocą farmakologiczną – od błędnego koła napięć i redukcji. Dopiero gdy uda nam się obniżyć poziom lęku i podnieść nastrój, przymierzamy się do obrazu Boga. Niestety, spowiednicy często, mając dobrą wolę, swoją postawą tylko pogłębiają objawy nerwicy. Hasło „ja ci to wyjaśnię” powoduje u penitenta z natręctwami chwilową ulgę, ale potem jego wątpliwości i napięcia wracają z podwójną mocą.

Czy terapia jest wtedy konieczna?

Psychoterapia jest narzędziem, które zbiera doświadczenia wielu ludzi i pokoleń. Czy pomaga? Z pewnością. Ideą Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich jest pomóc człowiekowi być człowiekiem, a później poprzez to może on, jeśli zechce, otwierać się i na Boga. Jeśli on będzie samego siebie kochał, nie poniżał, to już przez to samo będzie bliżej Boga.


Czytaj także: Ks. Adam Boniecki: Spowiedź i psychoterapia


Psychoterapia nie jest zawsze konieczna. Zwłaszcza jeśli żyjemy w sprzyjającym środowisku, mamy wokół siebie przyjaciół, wspierającą rodzinę. To my sami decydujemy, czy potrzebujemy terapii. Jeśli objawy nie destabilizują nam codziennego funkcjonowania, „da się z nimi żyć”, to możemy sobie radzić bez terapii. Ale jeśli objawy, jak np. w przypadku natręctw, są na tyle silne, że stają się uciążliwe, warto skorzystać z pomocy, bo terapia nie jest magią, tylko czymś, co w sposób odczuwalny może zwiększyć nasz dobrostan.

Co z osobami, które nie miały szansy wytworzyć więzi z rodzicem, bo np. dorastały w domu dziecka?

Wśród takich osób pojawia się najczęściej postawa agnostyczna, czasem nawet ateistyczna, na zasadzie pewnego „odwetu”. Według Johna Bowlby’ego, autora koncepcji przywiązania, na szczęście pojawia się coś takiego, czy raczej ktoś taki jak obiekt zastępczy. Bardzo często dzieci, które doznają opuszczenia przez rodziców – czy to emocjonalnego, czy fizycznego, intuicyjnie czują, jaki ten dobry rodzic powinien być, i szukają takich osób wokół siebie. To może być niania, ciocia, dobry wychowawca. Choć, skoro ustaliliśmy, że pewien „ekwipunek” emocjonalny wytwarza się już w okresie prenatalnym, oczywiste jest, że to ten pierwszy rodzic będzie mieć na początku największe znaczenie.

A co w przypadku, gdy rodzic świadomie krzywdził dziecko? Osobie maltretowanej w przeszłości przez własnego tatę może być trudno wypowiedzieć słowa modlitwy „Ojcze nasz”.

To prawda. Wówczas trzeba szukać zastępstwa dla tego słowa. Bo to przywołuje traumę, na nowo ją odtwarza. Wspomniała pani o ojcu, a jeśli taką postawę prezentowała mama, to mimo maryjnego kultu, jaki mamy w Polsce, pojawia się wrogość i ostrożność, które pociągają za sobą brak zaufania. Jest tak, że nawet jeśli rodzice są niewierzący, a troskliwie opiekują się dzieckiem, to ma ono większą szansę na rozwój religijny niż dziecko z rodziny wierzącej, ale dysfunkcyjnej.

Znam kobiety, którym trudno modlić się do Matki Bożej, bo dla nich matka kojarzy się z kimś surowym, wymagającym. Mam wrażenie, że kult maryjny w Polsce, o którym Ksiądz wspomniał, paradoksalnie może od Maryi oddalać.

To pokłosie pewnej mentalności, na którą należy spojrzeć w szerszym kontekście. Pod wpływem wojen, rozbiorów i okupacji przekaz Kościoła mocno koncentrował się wokół „kary boskiej”. Niewola, podobnie jak w Starym Testamencie, była „karą za grzechy”. Chcąc odejść od takiego myślenia kard. Stefan Wyszyński zaproponował drogę „przez Maryję”, kobietę kojarzącą się z dobrem, ciepłem i kimś, kto zaprowadzi nas do Jezusa. W ten sposób rozwinął się kult maryjny. Ale pojawili się też oponenci mówiący o tym, że Maryja bez roli matki Jezusa jest zwykłą kobietą, nikim więcej. Pojawiły się ruchy, które wskazywały kierunek odwrotny: do Maryi przez Jezusa. Może warto spróbować pomyśleć o Matce Bożej w ten sposób? Na pewno, gdy mamy kłopot z Maryją poprzez naznaczenie relacji z własną mamą, to tego nie należy przełamywać „na siłę” i zmuszać się do odmawiania różańca. Można wtedy spojrzeć na Maryję w jej biblijnym wymiarze, jako na tę, która przynosi Chrystusa.

Jakim rodzicem jest Pan Bóg?

Świetnym. Można opowiadać truizmy o tym, że jest kochający, czuły, troskliwy... Ale gdy na horyzoncie jest mnóstwo „ale”, to trudno to przyjąć. Warto spojrzeć przez klucz biblijny, ewangeliczny. Jeden z apostołów mówił kiedyś do Jezusa: „Pokaż mi ojca”. Jezus odpowiedział: „Tyle już jesteś ze mną i jeszcze Go nie zobaczyłeś?”. Ojca możemy poznać przez Syna – tego, który uzdrawia, karmi, jest wyrozumiały i gwarantuje sobą to, jaki jest Bóg. Który strasznie wyklinał i wrzeszczał na faryzeuszy chcących widzieć w Ojcu kogoś groźnego, surowego, któremu trzeba wszystko oddawać.

Ale była też scena w świątyni z kupcami. A od bicza już całkiem blisko do pasa jako symbolu ojcowskiej kary.

Ależ oczywiście! Tyle że ci kupcy to nie były dzieci. To byli ci, którzy na Panu Bogu chcieli zarabiać. Proszę zauważyć, że w tym opisie Jezus nie używa przemocy względem człowieka. Porozwalał stoły, kazał wynieść gołębie, niektórych wypędził. Nam się czasem wydaje, że każdy powinien być zawsze miły. Jakaś pani mówiła mi ostatnio, że nie potrafi odmawiać, bo „trzeba być miłym”. Zapytałem ją, czy idąc tym tokiem myślenia, nie podałaby choremu dziecku gorzkiego lekarstwa? Czy nie da się zoperować, bo to niemiłe? Ojciec pokazany przez Jezusa w tej scenie jest kimś zdecydowanym, silnym. Jest kimś, kto – jak mówi Ewangelia – nie dogasza knotka, ale jednocześnie bardzo konkretnie nazywa i piętnuje zło.

Stawia granice jak dobry rodzic. Czego jeszcze my sami – rodzice, duszpasterze – możemy nauczyć się od Boga, superrodzica?

Słuchania i wsparcia. Najpiękniejszą przypowieścią obrazującą relację Boga do nas jest opowieść o miłosiernym ojcu i marnotrawnym synu. Co z tego, że jedna czy druga rzecz nie należała się synowi? Ojciec wiedział, że on to wszystko zniszczy, rozhula, zmarnuje – i co z tego? Relacja była ważniejsza niż przekonanie o posiadaniu racji. Ojciec płakał, czekał, ale gdy syn przymierał głodem, ten nie posyłał mu kolejnych pieniędzy, tylko czekał. Syn wrócił, niekoniecznie z najbardziej szlachetnych pobudek, tylko z powodu głodu. Ale wrócił. Ojciec wtedy przytula, nie robi wymówek, nie ma żadnego odwetu. Co znamienne, to ten syn próbował projektować odwet ojca – „żeby chociaż mnie zrobił służącym”. A ojciec na to: Nie! Natychmiast – suknia, pierścień, sandały, jesteś moim synem i nic tego nie zmieni, żadne świństwo. To dobry przykład postawy wobec zbuntowanego nastolatka: syn próbuje wszystko zniszczyć, a ojciec mówi: i tak cię kocham.

Ale dla drugiego syna to było trudne.

Trudności uczą nas najwięcej. To piękna i wspaniała szansa – nam się wydaje, że to, co przyjemne i łatwe, jest dobre. Trudności rodzą więź, zdolność do rozumienia, empatię. Rzeczywiście jest czasem tak, że dziecko niepełnosprawne czy chorowite angażuje całą uwagę rodziców. I to jest błąd. Wszyscy mają prawo do miłości. Przypomina mi się pewna scenka, którą opowiedziała mi znajoma kobieta: jest przyjęcie, wszyscy goście są zaaferowani solenizantem. W tym chaosie i gwarze jest trzyipółletnia dziewczynka, która czuje się zdezorientowana, zagubiona, ale potrzebuje być zauważona. Ta dziewczynka wzięła mamę za rękę i powiedziała: „Idziemy na herbatę, mamo”. I ta mądra mama odpowiedziała na tę potrzebę. Przeprosiła towarzystwo, poszły, wróciły za godzinę, obie szczęśliwe.

Jeśli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Jak nauczyć się postawy dziecka?

Nie trzeba się tego wcale uczyć. Jako dzieci jesteśmy obciążeni wymaganiami, obowiązkami, odrabianiem często bzdurnych lekcji. Nam się wydaje, że nauczyć się to oznacza coś usilnie ćwiczyć. Przeczytać Pismo Święte osiem razy, tyle i tyle się modlić... Takim podejściem można Pana Boga sobie tylko obrzydzić.

To jak Go odnaleźć?

Najlepszą metodą uczenia się jest spontaniczne eksperymentowanie, zabawa. Dlatego wierzę, gdy ktoś mówi, że czuje się znużony, „wymęczony” kazaniami i jedzie szukać Boga w góry, nad morze czy do lasu. Nie chodzi o to, że tylko tam jest Bóg, ale w tej naturze można odnaleźć Jego ślady. Oczywiście tam nie będzie Eucharystii, która jest pełnią spotkania z Chrystusem, ale żeby nauczyć się ją przeżywać, trzeba najpierw nauczyć się przeżywać siebie. Dlatego tak ważne jest pokazywanie dziecku w pierwszej kolejności piękna wiatru, słońca, lasu, a nie systemu nakazowego. Jak zachwyci się słońcem, to zapyta: kto za tym stoi? Już starożytni mówili, że umysł ludzki potrafi odkryć Boga przez piękno stworzenia, tylko musi oczyścić się z naleciałości.

Proste i trudne jednocześnie.

Bo my chcemy wszystko wiedzieć, i to najlepiej od razu. Jak odnajdziemy siebie w relacji z sobą, to będziemy szukać dalej, bo to nas frapuje. Ludzie są fascynujący – każdy inny, każdy ma swoje bogactwo i niesamowitą przestrzeń. A odkrywanie tych bogactw to nic innego jak odkrywanie głębi Boga, na którego obraz i podobieństwo jesteśmy przecież stworzeni. ©

 

KS. STANISŁAW TOKARSKI jest saletynem, doktorem nauk humanistycznych i certyfikowanym psychoterapeutą. Dyrektor Studium Psychoterapii Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich w Warszawie. Bada m.in. zależności między rozwojem osobowości a rodzajem religijności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2019