Słowa za małe

Ks. Grzegorz Ryś, rektor krakowskiego seminarium, historyk Kościoła: Nie chodzi o schematy reagowania, tylko o pewną wrażliwość na cierpienie, której trzeba uczyć przyszłych księży. Rozmawiał Artur Sporniak

14.10.2008

Czyta się kilka minut

Artur Sporniak: Skąd bierze się nasza niewrażliwość na problem poronień?

Ks. Grzegorz Ryś: Z każdym przypadkiem jest pewnie inaczej. Chciałbym myśleć, że to nie tyle niewrażliwość, co nieporadność. Cierpienie drugiego człowieka zawsze onieśmiela. W takiej sytuacji nie wiadomo, co powiedzieć - każde słowo wydaje się za małe. Ta nieporadność ujawnia się chyba przede wszystkim w pośpiechu naszych reakcji. Tymczasem z osobą przeżywającą dramat poronienia trzeba najpierw - jak myślę - pobyć bez słowa. U przyjaciół Hioba denerwuje najbardziej wielomówstwo, a przecież trudno ich podejrzewać o złą wolę. Ciekawe, że początkowo zachowali się bardzo przyzwoicie: przyszli do cierpiącego przyjaciela i siedzieli z nim bez słowa przez kilka dni. W chrześcijaństwie jest ta cudowna możliwość - kilka razy w życiu mi się to zdarzyło - że można przyjść do kogoś, kto utracił bliską osobę, i zmówić z nim różaniec. Nasza obecność może być otwarciem na obecność i miłość Pana Boga, ale bez okrągłych tekstów. W reportażu Elżbiety Isakiewicz jest moment, w którym ktoś mówi: "Bóg dał, Bóg wziął - taka jest Jego wola". Łatwo powiedzieć, zwłaszcza gdy się samemu tego nie przeżyło.

W innym momencie spowiednik żałuje, że dziecko nie zostało ochrzczone, po chwili jednak reflektuje się i pyta, jak można pomóc matkom w ich sytuacji. Czy w seminariach przygotowuje się kleryków do takich rozmów?

Mam nadzieję. Teraz w seminariach uczy się teologii w sposób porządny, np. mówi się o chrzcie pragnienia. Przecież każdy chrzest dzieci udzielany jest w oparciu o wiarę rodziców; w zwykłym porządku jest to chrzest z wody, ale może to być także chrzest pragnienia. W żalu owego spowiednika można dostrzec resztki dawnej teologii, która bardzo ciasno rozumiała chrzest i tworzyła w związku z tym rozmaite konstrukcje, nijak mające się do Słowa Bożego. Jeśli chodzi o zbawienie takich dzieci, jest absolutnie słuszne i prawdziwe ukazane w reportażu rozeznanie ich rodzeństwa: dla nich jest oczywiste, że ich braciszek czy siostrzyczka są w niebie!

Przyznaję, że tekst Elżbiety Isakiewicz poruszył mnie. Rozmawiałem na jego temat z kolegami-księżmi. Jeden z nich opowiedział o rozmowie z matką, która utraciła dziecko. Znalazł w niej - jak się wydaje, odpowiednie słowo: pokazał osobę i doświadczenie Maryi, która trzymała na rękach swoje martwe dziecko.

Ale to nie są tematy teoretyczne - każda taka sytuacja jest inna. Nie o schematy reagowania więc chodzi, tylko o pewną wrażliwość na cierpienie, której trzeba uczyć przyszłych księży.

Często chcąc pomóc, ranimy, pocieszając np.: urodzisz następne. Czy w programie seminaryjnym mówi się o konieczności przeżycia żałoby?

Sytuacji poronień nie omawia się osobno na jakichś specjalnych wykładach. Może się pojawić w różnych miejscach formacji. Nie jestem przekonany, że formacja seminaryjna musi przygotować przyszłego kapłana na wszystkie możliwe sytuacje, przed jakimi w przyszłości stanie. To zresztą nie jest możliwe, bo życie jest bogatsze od naszej wyobraźni. Raczej chodzi o to, aby ukształtować na tyle dojrzałego człowieka, na tyle żyjącego Słowem Bożym i obecnością Chrystusa w sakramentach, aby potrafił się tym dzielić w każdej sytuacji. Choć oczywiście należy pokazywać, czego w takich sytuacjach nie wolno zrobić.

To nie znaczy, że ksiądz musi mieć gotowe odpowiedzi. O wiele ważniejsze jest, by otwierał cierpiącego człowieka na obecność Pana Boga. Odpowiedź Boga na cierpienie nie jest odpowiedzią teoretyczną. Jest odpowiedzią współobecności i cierpienia, które Syn Boży wziął w Siebie - w rzeczywistość Boską. Ostateczne odpowiedzi nie są w ludziach.

Wspomniał Ksiądz o wspólnie odmawianym różańcu. Czy dla matek po poronieniach nie można byłoby wprowadzić w kościołach specjalnej modlitwy?

Na pewno warto budzić w Kościele powszechną wrażliwość i pokazywać, że takie osoby potrzebują współobecności i pomocy. Moim zdaniem wszakże ideałem wcale nie byłoby tworzenie osobnego "duszpasterstwa" dla matek po stracie dziecka. Chodzi raczej o tworzenie takich wspólnot w Kościele (na poziomie parafii), w których człowiek znajdzie zrozumienie i wsparcie w każdej życiowej sytuacji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kardynał, arcybiskup metropolita łódzki, wcześniej biskup pomocniczy krakowski, autor rubryki „Okruchy Słowa”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Doktor habilitowany nauk humanistycznych, specjalizuje się w historii Kościoła. W latach 2007-11… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2008