Poszukiwanie śladów dziecka

Rodzice cały czas szukają potwierdzenia, że ich utracone dzieci żyją. To ich trzyma przy życiu.

09.10.2016

Czyta się kilka minut

Instalacja Władysława Hasiora  / Fot. Karol Piechocki / REPORTER
Instalacja Władysława Hasiora / Fot. Karol Piechocki / REPORTER

Jedną z pierwszych spraw, którymi rodzice po stracie dziecka w ogóle zaczynają się interesować, jest kwestia chrztu. – Pytają: „Co się z naszymi dziećmi dzieje?”. Kiedyś mówiło się o jakimś bliżej niesprecyzowanym miejscu o nazwie limbus puerorum (otchłań). Kilka lat temu to się zmieniło. Teraz się mówi, że dzięki miłosierdziu Pana Boga nasze dzieci idą do nieba. Taką mamy nadzieję, tak wierzymy – mówi Anna Suchomska ze Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka przy gdańskiej parafii Matki Bożej Fatimskiej.

Specjalny dzień

15 października obchodzony jest Dzień Dziecka Utraconego. Pierwsze obchody zorganizowano w 1988 r. w Stanach Zjednoczonych, w Polsce odbywają się od 2004 r. Jaki jest ich sens? „Wynika on z potrzeby uwrażliwiania społeczeństwa na wielki ból, jaki przeżywają rodzice tracący dziecko. Jest też okazją do przywoływania pamięci o tych, którzy tak szybko odeszli” – wyjaśnia na swojej stronie internetowej diecezja gliwicka, która w ubiegłym roku powołała Duszpasterstwo Rodzin po Stracie Dziecka.

– To jest taki specjalny dzień dla rodziców, pozwala nam powspominać dzieci, które często nie mają swoich grobów, bo najtrudniejsze jest zaakceptowanie tego, że miało się nadzieję, marzenia, plany... a tu nagle nie ma dziecka – mówi Suchomska, jedna z założycielek gdańskiej Wspólnoty. Jej powstanie jest inicjatywą trzech kobiet. To było siedem lat temu. Każda z nich straciła dziecko w różnym czasie i odmiennych okolicznościach. Anna poroniła w siódmym tygodniu ciąży, dziecko jej koleżanki urodziło się martwe. Trzecia z kobiet przeżywała śmierć kilkunastoletniego syna, który chorował na nowotwór.

– Kiedy się spotkałyśmy, doszłyśmy do wniosku, że Bóg chyba chciał nas połączyć. Powołałyśmy do życia wspólnotę i zaczęłyśmy się uczyć, żeby móc pomagać innym – mówi Suchomska.

Imię ułatwia

„Nie ma stópki tak małej, by nie mogła zostawić śladu” – to motto nie tylko gliwickiego duszpasterstwa, ale także innych inicjatyw i stowarzyszeń w kraju. Duszpasterz Rodzin po Stracie Dziecka oraz proboszcz parafii w Koszęcinie ks. Sławomir Madajewski podkreśla, że jest taka potrzeba, by towarzyszyć rodzinom w przeżywaniu straty. – To dość specyficzne duszpasterstwo, wymaga wielkiej delikatności. Naszym głównym zadaniem jest towarzyszenie w bólu. Zdarza się, że bliscy chcą porozmawiać, a może raczej opowiedzieć o stracie, jednak my nie mamy zamiaru nikogo pouczać. Nie o to tu chodzi – podkreśla.

Na stronie internetowej duszpasterstwa zamieszczona jest tabela z kilkudziesięcioma imionami dzieci i datami ich straty: „Wiktoria, odeszła w 6. miesiącu ciąży; 26.10.2000”, „Józef/Maria. Odszedł/Odeszła w 3. miesiącu ciąży; 29.03.1991”.

– Imiona dzieci rodzice przysyłają mailowo. Chodzi o to, żeby pozostał po nich jakikolwiek ślad. Dzięki temu jesteśmy w stanie objąć modlitwą rodziny przeżywające śmierć dziecka. To bardzo ważne, bo przez wiele lat temat dziecka utraconego był tematem tabu. Straty bywają różne: nagle kończy się życie w łonie matki, dziesięcioletnie dziecko ginie potrącone na pasach dla pieszych, kilkunastoletni chłopak traci życie w wyniku samobójstwa – mówi duszpasterz.

Tabela, strona internetowa, możliwość kontaktu mailowego i telefonicznego pozwalają, jak zaznacza ks. Madajewski, zbudować przeświadczenie, że nawet dziecko, które nie zdążyło przyjść na świat, należy do konkretnej rodziny. – To wiele ułatwia. Dlatego zachęcamy rodziców, żeby nadawali swoim utraconym dzieciom imiona. Jeżeli to chłopiec, niech będzie na przykład Wojtek, a nie Maluszek – mówi.

Żadnych banałów

Wspólnoty powstają najczęściej spontanicznie. – Rodzice potrzebują tego wsparcia. Nie chodzi jednak o to, żeby lamentować. Oni nie chcą słuchać banałów w stylu: „nic się nie martw”, „będziesz mieć kolejne dzieci”, „będzie dobrze, masz jeszcze inne dzieci”, „czas leczy rany”. Ci, którzy nieświadomie próbują w ten sposób ich pocieszać, nie zdają sobie sprawy, że to może ranić. Tymczasem wystarczy, że wyciągnie się do kogoś rękę po sąsiedzku i na przykład zaproponuje: „Słuchaj, to ja ci odbiorę Zosię z przedszkola” – mówi duszpasterz.

Ks. Madajewski dodaje, że zdarza się i tak, iż rodzice napotykają na niezrozumienie ze strony otaczających ich ludzi. – Nagła utrata, poronienie dziecka jest utratą członka rodziny. To jest tak jak w wypadku samochodowym, w którym nagle ginie ktoś bliski i nie wraca już do domu – podkreśla i dodaje, że uświadamianie społeczeństwa jest jednym z celów powołanego do życia gliwickiego duszpasterstwa.

Annie Suchomskiej trudno jest po latach zliczyć wszystkich rodziców, którzy prosili o rozmowę i rady. – Spotykamy się raz na dwa miesiące, dwa razy do roku organizujemy rekolekcje dla rodziców z całej Polski, a poza tym odpowiadamy na wiele maili. Dzwonią do nas ludzie z różnych zakątków kraju, bo takich miejsc nie ma zbyt wiele – mówi.

Rodzice po stracie najczęściej szukają osób o podobnych doświadczeniach. – Wolą, jeśli jest to ktoś obcy. Łatwiej im się rozmawia niż z rodziną. Sama również prowadzę takie rozmowy. Z niektórymi matkami rozmawiałam miesiącami. Na początku kontaktowałyśmy się co kilka dni, ale po paru miesiącach, kiedy matka zaczyna powoli dochodzić do siebie, przerwy w kontaktach się wydłużają – mówi Suchomska. – Uporałam się ze swoją żałobą, mogę pomagać innym – dodaje.

Kontaktujący się ze Wspólnotą rodzice po prostu chcą być wysłuchani. – Czasami oczekują odpowiedzi na pytanie: „jak dalej żyć?”, czasami chcą opowiedzieć swoją historię, czasami pytają: „dlaczego?”. Rodzice, których dzieci popełniły samobójstwo, często proszą o rozmowę z rodzicem, który stracił dziecko w podobny sposób. Analogicznie jest w innych sytuacjach – mówi gdańszczanka.

W minionych siedmiu latach funkcjonowania Wspólnoty przewinęły się przez nią setki, obecnie liczy ok. 200 osób.

Trzyletnia żałoba

Liczba dzieci utraconych w Polsce w skali roku sięga kilkudziesięciu tysięcy – informuje gliwickie duszpasterstwo rodzin. Te bliżej niesprecyzowane dane dotyczą dzieci w różnym wieku.

Skalę problemów, na które napotykają rodzice, pozwalają zrozumieć między innymi ich świadectwa, które gdańska Wspólnota zamieściła na stronie stratadziecka.pl.

„Maciuś, bo takie imię nadaliśmy naszemu dziecku, pozostanie na zawsze w naszej pamięci, choć nigdy się nie urodził. I choć nie mamy po nim żadnych fizycznych pamiątek, czujemy jego obecność wśród nas. Proszę wszystkich, którzy w swojej rodzinie lub wśród znajomych zetkną się z taką sytuacją, nie ignorujcie naszego cierpienia, nie chowajcie się pod płaszczem milczenia. Czasami wystarczy tak mało: dobre słowo (współczuję ci, tak mi przykro), wysłuchanie czy chociażby wspólne milczenie” – pisze Anna.

Eliza miała osiem lat. Pewnego niedzielnego poranka poraził ją prąd. „Dorota: Chciałam, żeby ktoś mnie obudził, myślałam, że to tylko sen. Dzień wcześniej bawiła się, śmiała, rozmawiała, tuliła”.

Ignacy zmarł niespełna 12 godzin po swoim narodzeniu. „Czas nie leczy ran. Nie jest »łatwiej«, ale aktywnie walczymy o jego obecność każdego dnia pokonując tęsknotę, pustkę, żal, niezrozumienie” – pisze jego matka.

Łukasz: „7 kwietnia 2009 r. już do końca życia zapadnie w mojej pamięci. Nie, nie wygrałem tego dnia na loterii... Tego dnia urodził się martwy nasz syn Dominik Franciszek. Musimy z tym żyć”.

Anna straciła synka Maciusia 11 lat temu. Grobu nie mają. Podkreśla jednak, że otrzymała zarówno pomoc w szpitalu, spotkała też księdza, który wszystko tłumaczył. Pomogło. – Rodzice, którzy z nami się kontaktują, pytają mnie, jak funkcjonować. To, co możemy, to tłumaczyć im, że da się przez to przejść, że da się dalej żyć – zaznacza Suchomska.

Żałoba po stracie dziecka, jak wynika z obserwacji Wspólnoty, trwa średnio trzy lata. Jest to proces wieloetapowy, a doświadczany ból, jak tłumaczą, nieustannie ewoluuje.

– Przez ten czas uczymy się na nowo rzeczywistości. Po tych paru latach inaczej patrzy się na świat. Nie znaczy to wcale, że zapominamy, po prostu nie myślimy już o tym codziennie. Akceptujemy, że świat idzie do przodu – opowiada Suchomska. We Wspólnocie mówi się, że przepracowana żałoba zaczyna się wtedy, kiedy rodzice na powrót zaczynają funkcjonować w społeczeństwie. – To jest tak, jakbyśmy po przebytym paraliżu na nowo uczyli się chodzić w zupełnie innej rzeczywistości, która już nigdy nie będzie taka sama – dodaje.

W obchodach Dnia Dziecka Utraconego z każdym rokiem uczestniczy coraz więcej rodziców, najwięcej jest kobiet. Niektóre obchody trwają kilka dni. – Kiedy zorganizowano pierwszy taki dzień w USA, rzeczywiście dotyczył wyłącznie dzieci utraconych w wyniku poronienia, potem rozszerzono obchody o wszystkie straty. Obecnie na msze przychodzą także osoby, które utraciły swoje dzieci 40 lat temu. Wówczas może nie było takiej świadomości, niewiele mówiło się na ten temat – przypomina ks. Madajewski.

W różnych parafiach w kraju odbywają się msze, spotkania z terapeutami, rekolekcje, pogrzeby, wypuszczane są w niebo niebieskie i różowe balony, rodzice palą świece przy wspólnych grobach dzieci utraconych, zmarłych przed narodzinami (jest tych grobów coraz więcej, np. ten w Łomży, symbolizujący rozłożone ramiona matki obejmujące dzieci, których szczątki są pochowane w krypcie). Tradycją stało się również odczytywanie imion dzieci. W niektórych parafiach odczytuje się wszystkie imiona, w Gdańsku tylko tych dzieci, których rodzice pojawili się na mszy. – Inaczej uroczystość trwałaby wiele godzin, tak wiele osób się przewinęło przez naszą Wspólnotę – mówią.

Gdańska Wspólnota organizuje również symboliczną ceremonię. – Przygotowujemy tzw. chrzest pragnienia. Uczestniczą w nim rodzice tych dzieci, które zmarły bez chrztu. Ma to znaczenie symboliczne, ale w przypadku rodzin, które straciły dzieci w wyniku poronienia czy w wyniku powikłań okołoporodowych i nie było ich jak ochrzcić, jest to jakieś pocieszenie – mówi Suchomska.

– Rodzice cały czas szukają potwierdzenia, że ich dzieci żyją. To ich trzyma przy życiu, chroni przed samobójstwem – dodaje Suchomska. – Dzięki obecności w Kościele i dołączeniu do naszej Wspólnoty nie muszą szukać pomocy u jasnowidza, bo i o takich przypadkach słyszeliśmy.

Ceremonia odbywa się w kościele. „Rodzice otrzymują świece chrzcielne, które zanurzają w święconej wodzie. Później zabierają je na pamiątkę pragnienia chrztu. Czasami chrzczą jedno dziecko, czasami pięcioro, bo tyle było poronień. Ten obrzęd pozwala im zamknąć pewien etap żałoby” – informuje Wspólnota.

Otchłań

Według teologa ks. Grzegorza Strzelczyka istota chrztu pragnienia polega na tym, że dana osoba pragnie chrztu, ale nie może go przyjąć sakramentalnie. – Rozumiem tych rodziców, którzy bardzo chcą coś zrobić dla zbawienia swojego dziecka. To jest psychologicznie ważne. Tylko – w perspektywie zbawienia – to nie jest konieczne. Bóg naprawdę sam sobie poradzi z przyjęciem dziecka. Trzeba mu dać szansę w zaufaniu, że to jego miłosierdzie jest potężniejsze od czegokolwiek, co my zrobimy – mówi ks. Strzelczyk. Dodaje, iż w jego ocenie jest to wytwarzanie praktyki, która z biegiem czasu może rozpowszechnić przekonanie, że to ryt konieczny dla zbawienia dziecka.

Odnosząc się do tzw. limbus puerorum, gdzie jakoby miały trafiać dusze nieochrzczonych dzieci, ks. Strzelczyk dodaje, że pomysł ten wziął się stąd, iż wcześniej teologia bardzo silnie akcentowała konieczność chrztu do zbawienia. – To było momentami splątane. Usiłowano zachować konsekwencję: jeśli chrzest jest konieczny do zbawienia, to nieochrzczeni nie mogą być zbawieni. Ale też – jako że osobiście nie zgrzeszyli – nie mogą być potępieni. Stąd wynalazek jakiegoś stanu pośredniego – właśnie limbus puerorum. Jego rozpowszechnienie w teologii łacińskiej związane jest zwłaszcza z autorytetem św. Augustyna (IV/V w.). Jednak z czasem wykazywano coraz bardziej brak biblijnych podstaw tej hipotezy i postępowało odchodzenie od niej.

Przez wieki nieco głębiej zrozumieliśmy wzajemne związki pomiędzy sakramentem, działaniem Boga i działaniem człowieka – mówi teolog. W 2007 r. Międzynarodowa Komisja Teologiczna ogłosiła dokument zatytułowany „Nadzieja zbawienia dla dzieci, które umierają bez chrztu”, w którym wskazano, że idea „otchłani” była wyrazem zbyt zawężonej i rygorystycznej wizji zbawienia.

Zdaniem teologa w Kościele nie można już mówić o „problemie zbawienia” dzieci utraconych. – Mamy już także jasność co do tego, że może być odprawiona pełna liturgia pogrzebowa, oczywiście trudnością jest nieraz to, że ciało nie jest dostępne. Sytuacje są bardzo różne, a kwestia niezwykle delikatna. Z jednej strony księdzu czasem trudno jest dopytywać o szczegóły wobec traumy rodziców, z drugiej – zdarza się jeszcze niestety pewne niedoinformowanie ze strony księży, że praktyka się zmieniła i że oni mogą taki pogrzeb odprawić w pełnym wymiarze liturgicznym – mówi ks. Strzelczyk.

Ks. Madajewski: – Należy dążyć do tego, by pogrzeby utraconych dzieci, także noworodków czy dzieci utraconych w łonie matki, odbywały się w sposób zwyczajowy z mszą świętą w intencji rodziny. Są przecież przepisy liturgiczne Kościoła, które taką sytuację zakładają. To jest mój apel zarówno do księży, jak i do rodziców, bo różnie to wygląda. Rozpocznijmy taki zwyczaj. Ludzie nie powinni być pozbawiani takiego obrzędu dlatego, że ich dziecko zmarło w szóstym miesiącu ciąży. Potraktujmy te dzieci jak każdego w parafii. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2016