Śladami de Jesusa

Przepiękna pogoda skłania do sportowej aktywności, czyli pogrążenia się w fotelu przed odbiornikiem i smakowania kolejnych etapów przygotowań naszych Euro-orłów. A po co te podnoszące oglądalność etapy? To właściwie nie etapy, tylko pytania. Ważkie pytania, pozwalające udzielić wiążących odpowiedzi.

03.06.2008

Czyta się kilka minut

Skąd przychodzimy, dokąd zmierzamy, a przede wszystkim - na czym stoimy. Na czym? Na dwoje babka wróżyła, i to z pewną taką nieśmiałością, skrywaną przez obłok niewiedzy. Może to zasłona dymna, a może goryle we mgle. Cóż, trzy nagie mecze przed nami. Przed nami, jeśli wygrane, przed nimi, jeśli katastrofa, czyli bielik wylądował. Nasz reprezentacyjnie polski coach mówi o podwładnych dobrze, co zawodnicy odwzajemniają zapewnieniami, że nie zawiodą. Obie strony potwierdzają publicznie, że kto jak kto, ale oni to na pewno nie.

Rzecz jasna, musimy uczynić wszystko, co w naszej mocy, aby wesprzeć naszych championów, a odeprzeć tamtych, wrażych, stymulując jednocześnie nasz PKB. Aby stawić czoła teutońskiej nawale, można nabyć ręczniczek, czapeczkę, szaliczek (na te upały jak znalazł), koszulkę, klawiaturkę, podkładkę, myszkę, majteczki oraz na ciałko farbeczki - wszystko to w celu biało-czerwonego dopingu, w barwach adekwatnych, a jedynie słusznych. Dobrze, że nie gramy z Maltą, i to nie tylko ze względów kolorystycznej konfuzji, ale także ze strachu, bo przecież "we współczesnym futbolu nie ma już słabych przeciwników" - więc gdyby przyszło nam zmierzyć się z Maltą, której już nie ma, zapanowałby kompletny zamęt ontologiczny, który przerósłby naszych biało-czerwonych galacticos, którzy są, jacy są. A jacy są Niemcy? A Niemcy są jak koń, niestety. Każdy kibic to widzi.

Zmieńmy dyscyplinę, zmieńmy kontynent. Nie denerwujmy się na zaś, nie siejmy defetyzmu na szacownych łamach. W każdym razie zawsze możemy być moralnymi zwycięzcami. Musimy tylko pójść w ślady José de Jesusa - tenisisty reprezentującego Timor Wschodni na Igrzyskach Azji Południowo-Wschodniej w Tajlandii. W efekcie głębokiego kryzysu gnębiącego jego ojczyznę, zdeterminowany De Jesus przybył na zagraniczne zawody bez rakiety. Jednak już po kilku dniach znalazł wsparcie finansowe i dał sobie radę. Przed meczem z Veeraphatem Domaiklee (numerem 2 reprezentacji Tajlandii), champion z Timoru mówił tak: "Byłem bardzo zdenerwowany, bo jestem tu już od sześciu dni, a nie miałem szansy trenowania. Mieszkam daleko od kortu, w wiosce sportowej. Nie wiedziałem nawet, gdzie kupić rakietę, więc kupiłem ją w sklepie obok kortu".

A co mówił José de Jesus po meczu? "Przepraszam, że tak szybko wypadłem z turnieju, ale przynajmniej zostałem dobrze przyjęty przez miejscowych kibiców".

Wynik: 0:6 i 1:6.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2008