Tenisowe fale. Czy Polacy rzucą się do rakiet?

Mirosław Żukowski, znawca tenisa: Popularność tenisa rośnie, ale ważne jest, by sukcesy polskich sportowców wpływały na warunki rozwoju uzdolnionej młodzieży.

04.07.2022

Czyta się kilka minut

Iga Świątek na kortach Wimbledonu. Londyn, 29 czerwca 2022 r. / ANTOINE COUVERCELLE / PANORAMIC / PAP
Iga Świątek na kortach Wimbledonu. Londyn, 29 czerwca 2022 r. / ANTOINE COUVERCELLE / PANORAMIC / PAP

EWELINA BURDA: Tenis to sport dla elit i bogatych – dalej tak myślimy?

MIROSŁAW ŻUKOWSKI, DZIENNIKARZ SPORTOWY, ZNAWCA TENISA: Moim zdaniem coraz mniej. Grupa ludzi, którzy mecze tenisowe oglądają i w tenisa grają, zmienia się i rozszerza. Jednak przekonanie, że tenis jest sportem elitarnym, ma głębokie korzenie.

Skąd się wzięło?

Między innymi z tego, że nie jest to sport tani i prosty. Nie jest jak piłka, którą się rzuci chłopcom i oni będą grali gdziekolwiek: na chodniku, na łące. Tu trzeba zaangażować pewne środki, potrzeba więcej sprzętu. Ale ważne jest, by wyraźnie oddzielić tenis profesjonalny od rekreacyjnego. Bo ten drugi, szczególnie latem, nie jest już dziś u nas sportem wybitnie drogim. Problem elitarności pojawia się w momencie, kiedy okazuje się, że młody człowiek ma talent i może grać zawodniczo, robić karierę. Wtedy faktycznie zaczynają się finansowe schody: trenerzy, wynajem kortów, wyjazdy, to wszystko kosztuje. Obsługa młodego utalentowanego zawodnika pochłania duże pieniądze.

To jak w Polsce zrobić tenisową karierę?

U nas ciągle kariera młodego tenisisty, a zwłaszcza jej początek, zależy od zaangażowania rodziców: ich pracy, pieniędzy i ryzyka, które podejmą. To – na starcie – ich wybór. Taka inwestycja często determinuje codzienny byt rodziny. Wsparcie systemowe Polskiego Związku Tenisowego nie jest wystarczające, na szczęście coraz aktywniejsi są prywatni sponsorzy. Kolejni prezesi PZT obiecywali, że to się zmieni, ale związek ten był przez lata chorym elementem polskiego sportu, to trzeba wyraźnie powiedzieć. Działacze ciągnęli każdy w swoją stronę, gdy pojawiały się państwowe pieniądze, to największym zmartwieniem było to, kto zbuduje tę nową halę i kto w niej położy nawierzchnię, a nie to, gdzie fundusze będą ulokowane i czy będzie to miało sens.

Teraz mieliśmy kolejne poruszenie, gdy w Wimbledonie pięć Polek awansowało do drugiej rundy rozgrywek: Maja Chwalińska, Magdalena Fręch, Katarzyna Kawa, Magda Linette i Iga Świątek.

To zawsze się w ten sposób nakręcało, więc Iga Świątek to kolejna postać, za której sukcesami idzie fala popularności tenisa. Ale czy Polacy rzucą się teraz do rakiet, bo Polka zdobywa kolejne tytuły? Zobaczymy, tego nie jestem pewny.

A kiedy była ta pierwsza tenisowa fala w Polsce?

To były sukcesy Wojciecha Fibaka. Sam jestem z pokolenia, które zachwyciło się wtedy tenisem. Ale ze sportowego punktu widzenia uchodził on wówczas za zabawę drugorzędną, nie było tenisa na igrzyskach olimpijskich. Władze niespecjalnie go wspierały, bo wciąż ciągnął się za nim ten ogon sportu arystokratycznego. Warunki do uprawiania tenisa w Polsce socjalistycznej były siermiężne.

Tenis amatorski, jaki on wtedy był?

Pamiętam, jak z kolegami w małym miasteczku na Lubelszczyźnie budowaliśmy kort samodzielnie, wbijaliśmy słupki w ziemię. Szukaliśmy też kawałka asfaltu, czasem gdzieś przy szkole się znalazł. Wielu z mojego pokolenia, z tej Polski powiatowej, tak zaczynało, bo chcieliśmy zagrać w tę samą grę, co Wojciech Fibak. Ale zimą nie można było grać amatorsko wcale, bo nie było gdzie tego robić. W Warszawie miejscem, w którym dało się zagrać pod dachem, był przez długi czas tunel Stadionu Dziesięciolecia.

A latem?

Było o wiele lepiej z miejscem, ale wciąż nie było sprzętu, nie było rakiet. Kiedy zaczynałem grać, to właśnie na fali Fibakowego boomu zaczęto produkować polskie metalowe rakiety Polonez, a fabryka Stomil wytwarzała piłki. Nazywaliśmy je „misiami”, bo po godzinie gry robiły się całe puchate. Jeden z moich kolegów wpadł kiedyś na pomysł, że będzie taką piłkę strzygł maszynką fryzjerską. Najbardziej snobistycznym dźwiękiem, jaki można było wtedy usłyszeć na kortach, był odgłos otwieranej ciśnieniowej zachodniej puszki z kompletem piłek. Wtedy przez korty przechodził pomruk uznania.

Coś się jeszcze zmieniało na tej fali Fibaka?

Boom tenisowy był niewątpliwy, nawet nieszczególnie wtedy tłumiony przez władzę, bo to był czas małych fiatów i propagandy sukcesu. Zaczęto budować nowe korty, pojawiły się transmisje telewizyjne. Faktycznie niezwykle istotna była w tym wszystkim osobowość Wojciecha Fibaka, który mimo tego, że wyszedł z siermiężnego socjalizmu, to szybko stał się obywatelem świata, kimś więcej niż tenisistą. To imponowało, może nawet bardziej niż jego wyniki. Za Gierka, w latach 70., powstała pierwsza hala tenisowa w Warszawie – Mera, gdzie można było prawdziwie grać zimą. Ale nie ma co udawać: kiedy ten boom minął, kiedy skończyła się dekada lat 70., wiele z tych kortów ziemnych, które wówczas wybudowano, zarosło krzakami.

Czy do tenisa przyciągnął Pana właśnie Wojciech Fibak?

Przyciągnęły mnie trzy rzeczy. Po pierwsze, fantastyczna zabawa, kiedy już nauczysz się grać i masz kontrolę nad piłką. Po drugie, Fibak, który zawsze będzie najważniejszym sportowcem w moim życiu, bo chociaż nie zdobył żadnego medalu olimpijskiego, nie wygrał Wielkiego Szlema, to głównie z jego powodu przyjeżdżałem na mecze Pucharu Davisa, które były zresztą jedyną okazją, żeby zobaczyć czołowych tenisistów świata. A po trzecie: Bohdan Tomaszewski i jego pisanie o tenisie, literatura sportowa. Czytając jego książki, od razu poczułem, że to sport wyjątkowy. Może nie dla wszystkich, ale dla mnie na pewno. Bohdan Tomaszewski zresztą przeniósł w czasy PRL wiedzę o całym przedwojennym polskim sporcie, nazwiska wielkich polskich tenisistów sprzed wojny stały się nam bliskie dzięki jego pisaniu.

A grać, jak się Pan nauczył?

Niestety, nie miałem trenera, zawsze uczyłem się sam, popełniając masę błędów, dlatego do dziś gram bardzo przeciętnie. Kiedy przyjechałem do Warszawy, poznałem kolegów dziennikarzy, którzy byli szkoleni w klubach tenisowych. Jeden z nich, Andrzej Karczewski, nauczył mnie grać. Wszystko, co umiem dzisiaj, zawdzięczam jemu.

Kolejna tenisowa fala w Polsce, za kim przyszła?

Druga wznosząca fala była tuż po upadku komunizmu, kiedy pojawili się dobrzy tenisiści, tacy jak Wojciech Kowalski czy Katarzyna Nowak. Wraz z otwarciem na Zachód pojawiła się tamtejsza technologia, zimowe balony nad kortami ziemnymi, wybudowano więcej hal, profesjonalne piłki i rakiety stały się łatwiej dostępne. Wtedy przyszły sukcesy Magdaleny Grzybowskiej i Aleksandry Olszy, które wygrywały wielkoszlemowe turnieje juniorskie. Później kariera Magdy nie rozwinęła się tak, jak się zapowiadała, ale w latach 90. krakowianka była trzydziestą tenisistką na świecie.

A potem?

Potem było szaro i byle jak. Pamiętam turnieje wielkoszlemowe, na których nie tylko nie było osiągnięć, ale praktycznie w ogóle nie było Polaków, bo byli za słabi. Do momentu pojawienia się Agnieszki Radwańskiej.

Kolejna fala tenisowego zainteresowania przyszła z jej sukcesami?

To już czasy, kiedy był tak powszechny dostęp do wszystkiego, że o żadnej ­fascynacji tenisem w stylu lizania cukierka przez papierek nie mogło być mowy. ­Powszechnie śledziło się rozgrywki, a kto bardzo chciał, mógł grać. Zmieniła się wtedy jeszcze jedna rzecz i to również wpłynęło na postrzeganie tenisa w Polsce: pojawiły się u nas znakomite ­turnieje i mogliśmy zobaczyć na żywo najlepszych tenisistów świata.

Jakie to były turnieje?

W Warszawie w turnieju J&S Cup w pierwszej dekadzie XXI wieku grały wszystkie najlepsze tenisistki, nie licząc Sereny Williams. W Sopocie był turniej Prokomu, organizowany przez Ryszarda Krauzego, gdzie pierwszy raz w życiu wygrywał Rafael Nadal. Coraz mniej musieliśmy nadrabiać, stawaliśmy się częścią tego samego tenisowego świata, co reszta. Tym, co nas różniło, i wciąż jeszcze różni, jest to, że są kraje, które zdecydowanie lepiej szkolą młodych tenisistów i wyłapują talenty.

Czym charakteryzowało się tenisowe pokolenie Radwańskiej?

Wtedy pojawił się pierwszy poważny program stypendiów, z którego wyszło całe pokolenie tenisistów. Był to program Prokomu, który pomógł przede wszystkim siostrom Radwańskim, Mariuszowi Fyrstenbergowi, Marcinowi Matkowskiemu i Łukaszowi Kubotowi. To było pierwsze pokolenie, które mogło wyjeżdżać na Zachód i nie myśleć, ile kosztuje naciąg do rakiety, nie mieszkać kątem na poddaszu, nie gotować makaronu na przenośnej kuchence, tylko normalnie żyć i grać.

A kolejne pokolenia?

Tamci mieli już lepiej, ale dopiero Iga Świątek dzięki sponsorom już od juniorskich lat miała duży komfort, jak żadna polska nastolatka przed nią.

Teraz mamy wielkie nadzieje na kolejne sukcesy na Wimbledonie.

Z Wimbledonu mamy też piękne wspomnienia. Pamiętam ten polski Wimbledon w 2013 r., kiedy Jerzy Janowicz z Łukaszem Kubotem grali w ćwierćfinale, Agnieszka Radwańska była w półfinale. Mówiło się wtedy dużo: polski Wimbledon, polski boom tenisowy. Ale te sukcesy w kwestiach organizacyjnych nie popchnęły polskiego tenisa do przodu. Po zachwycie nie przyszły działania. Nadal nie ma ośrodka tenisowego, w którym mogliby się szkolić młodzi ludzie, nie ma Narodowego Centrum Tenisa, o którym wszyscy mówią. Podobno coś takiego rodzi się w Kozerkach pod Warszawą, ale co z tego będzie, zobaczymy.


Czytaj także: Iga Świątek. Wieczny gracz


 

Popularność rozumiana tak powszechnie, mierzona oglądalnością, stale rośnie, ale ważne, żeby wreszcie takie sukcesy wpływały na realnie lepsze warunki rozwoju uzdolnionej młodzieży. Żeby to powodowało puszczenie w ruch takiej machiny, jak w Czechach, na Słowacji, w Hiszpanii czy we Francji, która będzie dostarczać bardzo dobrych tenisistów z pokolenia na pokolenie, a ich kariery nie będą oparte na rodzicach.

Stawka, o którą się dziś gra, jest coraz większa?

Sukces w tenisie, zwycięstwo w turnieju Wielkiego Szlema, to są pieniądze, prestiż i sława, o których w wielu dyscyplinach można tylko pomarzyć, nawet będąc najlepszym. Nigdy nie wierzę tenisistom, którzy mówią, że nie grają dla pieniędzy. Nie ma co udawać: one są ważne, o nie się gra. I jest ich coraz więcej, na korcie i obok niego. Cała tenisowa industria generuje wielkie zyski.

Iga Świątek już jako juniorka mówiła szczerze, że tenis to wybór, który pozwoli zarobić dużo pieniędzy, zmieniających jakość życia jej i jej rodziny. Gra się wyłącznie dla prestiżu i przyjemności, ale chyba wtedy, jak już się zarobi pierwsze miliony. Podczas turnieju w Szczecinie rozmawiałem kiedyś z wybitnym czeskim tenisistą. Zapytałem go, ile zostaje z pierwszego zarobionego miliona dolarów. On mi wtedy odpowiedział: a chcesz, żeby to był pierwszy i ostatni milion czy masz nadzieję na następne? Bo jeśli mają być kolejne, to musisz oddać połowę: na trenerów, wyjazdy. Na inwestycję w siebie.

Napisał Pan kiedyś, że zawodowy tenis to „splendor i ciężar".

Żeby odnieść sukces w sporcie i go znieść, trzeba mieć coraz grubszą skórę. A tenis dziś jest zjawiskiem z pogranicza popkultury, tenisowa sława czołowych graczy porównywalna jest ze sławą gwiazdorów rocka czy Hollywood.

Ten blichtr jest jednym z magnesów, który przyciąga do zawodowego tenisa, a nas przyciąga na mecze czy przed ekrany. Ale też chwyta nas za serce, jeśli w tym blichtrze widzimy ciężką pracę oraz szczerość, gdy dwudziestojednoletnia dziewczyna mówi na temat sportu i jego zależności z polityką czy wojną dużo więcej i mądrzej niż sporo starsi i bardziej doświadczeni wybitni sportowcy. ©℗

MIROSŁAW ŻUKOWSKI jest dziennikarzem, znawcą tenisa. Szef działu sportowego „Rzeczpospolitej”, laureat Nagrody im. Bohdana Tomaszewskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2022