Skrwawiony Tygrys

Ilu ich zginęło? Może dwa, a może cztery tysiące. Mord na irackich rekrutach był największą zbrodnią wojenną dżihadystów. Dziś na odbitych terenach ekshumuje się masowe groby.

21.06.2015

Czyta się kilka minut

Szyiccy żołnierze z Haszd Szabi w mauzoleum wnuka Mahometa w Samarze, czerwiec 2015 r. / Fot. Witold Repetowicz dla „TP”
Szyiccy żołnierze z Haszd Szabi w mauzoleum wnuka Mahometa w Samarze, czerwiec 2015 r. / Fot. Witold Repetowicz dla „TP”

Słychać szum płynącej wody, odgłos fal rozbijających się o betonowe nabrzeże. W dole płynie błękitny Tygrys. W oddali widać zieleń krzewów porastających odległy, drugi brzeg tej największej – obok Eufratu – rzeki w Iraku.


To samo musiał widzieć i słyszeć Saddam Husajn, gdy opuszczał wznoszący się tu niewielki pałacyk – zresztą jeden z wielu, które dyktator wzniósł w tej okolicy, zwanej Al-Qusour Al-Re’asiya, czyli Pałace Prezydenckie.


To samo musieli też widzieć i słyszeć iraccy żołnierze, gdy rok temu, w czerwcu 2014 r., terroryści z tzw. Państwa Islamskiego prowadzili ich obok pałacyku i schodami w dół, na betonowe nabrzeże, aby tu strzałami pozbawiać ich życia. Ciała spadały do Tygrysu, nurt niósł je w dół biegu rzeki, wyrzucając na przestrzeni wielu kilometrów. Dotąd na brzegach znaleziono około 700 ciał. Kolejnych 1200, zabitych w innym miejscu, odkopano w masowych grobach.
Przypuszcza się jednak, że ofiar było znacznie więcej, a ten mord na irackich żołnierzach wziętych do niewoli był największą – choć nie najgłośniejszą – jednorazową zbrodnią popełnioną przez dżihadystów z Państwa Islamskiego.


Krajobraz po ofensywie


Pałace Prezydenckie to kompleks kilkudziesięciu wystawnych budowli, zbudowanych przez Husajna, ówczesnego dyktatora, na przedmieściach Tikritu. Z Bagdadu, oddalonego o 180 km, prowadzi tu główna iracka autostrada. Ciągnie się przez prowincję Salah ad-Din (jej stolicą jest Tikrit) i dalej na północ, aż do Mosulu.


W czerwcu ubiegłego roku tędy szła ofensywa dżihadystów – posuwając się na południe, chcieli błyskawicznym atakiem zdobyć iracką stolicę. 12 czerwca doszli do Tikritu i znajdującej się w pobliżu wojskowej bazy Speicher. Przebywało w niej 11 tys. irackich żołnierzy. Właściwie młodych rekrutów, dopiero co wcielonych do armii.

– Na zajętych przez siebie terenach terroryści prześladowali wszystkich tych, którzy nie byli sunnitami jak oni – mówi Raadal-Haideri, zastępca Amera al-Hakima, przywódcy jednej z głównych partii szyickich, Najwyższej Rady Islamskiej. Haideri jest też jednym z dowódców Haszd Szabi, szyickiego pospolitego ruszenia [o tej ochotniczej armii pisaliśmy w „TP” nr 24 – red.].
– Miejscowi sunnici musieli się im tylko podporządkować, za to los chrześcijan był gorszy – kontynuuje Haideri. – Mieli do wyboru trzy możliwości: albo uciekać, zostawiając domy i wszystko, co posiadali, albo zostać i płacić horrendalny haracz, albo zginąć. Szyici nie mieli nawet takiego wyboru, naszych terroryści od razu zabijali.

Minęliśmy właśnie miejscowość Balad, 80 km na północ od Bagdadu. Rok temu, w czerwcu, dżihadyści (w Iraku ludzie mówią zwykle: terroryści) doszli aż tutaj. Świadczą o tym zgliszcza domów, towarzyszące nam odtąd dalej na północ, aż do Tikritu – odbitego przez iracką armię rządową i szyickie pospolite ruszenie.


– W tej części Iraku mieszkają sunnici, ale wtedy wszyscy, także oni, uciekli do Bagdadu przed nacierającymi terrorystami – Haideri opowiada o wydarzeniach sprzed roku. – Ale już wkrótce potem mogli wrócić do domów, dzięki naszym oddziałom z Haszd Szabi.


W mateczniku Saddama


Tamtego 13 czerwca, w dzień po masakrze w bazie Speicher, najwyższy autorytet irackich szyitów ajatollah Ali Sistani wydał fatwę – religijny edykt. Wezwał do świętej wojny z samozwańczym Państwem Islamskim: w obronie Bagdadu i świętych miejsc szyickich (Samarry, Nadżafu i Karbali), i w ogóle do obrony Iraku przed terrorystami.


Tak powstała Haszd Szabi, ochotnicza armia, do której zaczęli masowo wstępować głównie ludzie młodzi. Również szyickie partie reaktywowały swe milicje, które stały się trzonem Haszd Szabi. Najwyższa Rada Islamska, partia rodziny al-Hakimów – jednej z najbardziej wpływowych pod względem politycznym i religijnym – stworzyła trzytysięczny oddział w sile brygady, nazwany Seraja Aszura.
Wkrótce potem dżihadyści zostali zatrzymani i odepchnięci od Bagdadu.


– Oni kontrolowali tylko główną drogę – opowiada Haideri, gdy mijamy Samarrę (50 km na południe od Tikritu). To zabytkowe miasto, dawna stolica kalifatu Abbasydów w IX w., zostało wpisane na listę dziedzictwa ludzkości UNESCO. Gdy przejeżdżamy przez samarską tamę na Tygrysie, widać z dala, jak spiralny minaret historycznego meczetu starej Samarry odbija się w błękitnej tafli rzeki niczym w lustrze.


Harmonię mąci huk. – Niedaleko... – mówi Haideri. To wybuchło auto-pułapka; wciąż codzienność w Salah ad-Din.
– Tu dawno nie było żadnego ataku – deklaruje jednak Abu Ahmed Adż Dżaburi, dowódca pododziału Seraja Aszura, który stacjonuje w al-Abbasiji. Miejscowość leży parę kilometrów od miejsca urodzenia Saddama Husajna. Niedaleko był też grób dyktatora – obalonego w 2003 r. przez zachodnią koalicję, ujętego przez Amerykanów, przekazanego władzom irackim, skazanego na śmierć przez sąd (iracki) za zbrodnie na cywilach i straconego w 2006 r.


W czasie marcowej ofensywy armii irackiej i Haszd Szabi na Tikrit grobowiec Husajna został zniszczony. Ponoć przez Irańczyków, ale według oficjalnej wersji przez Państwo Islamskie. Teoretycznie to możliwe: IS niszczy wszelkie mauzolea, uważając je za sprzeczne z islamem. Ale, z drugiej strony, w szeregach IS roi się od zwolenników dawnego dyktatora. Zwłaszcza tu, w jego rodzinnym Salah ad-Din. – Gdy zajęliśmy ich bazy w Tikricie, znaleźliśmy tam pełno zdjęć Saddama – mówi Haideri.


Do grobowca jednak nie dojedziemy, to niebezpiecznie. – Wczoraj niedaleko stąd zaatakowała nas grupa terrorystów, natknęliśmy się też na bomby – mówi Dżaburi. – To 7 km stąd – dodaje i wskazuje na swego zastępcę, śniadego mężczyznę w ogromnych okularach słonecznych i z wielkim wąsem. – Wtedy As-Sudani został ranny – dodaje dowódca, którego jowialność kontrastuje z posępnym milczeniem Sudaniego. – A to mój drugi zastępca, Al-Bagdadi – Dżaburi przedstawia mężczyznę o groźnym spojrzeniu. – Abu Szimeri al-Bagdadi – dodaje, po salwie śmiechu wywołanej podobieństwem do nazwiska samozwańczego kalifa, wodza Państwa Islamskiego. – Oczywiście to nie są nasze nazwiska, tylko pseudonimy.


Kto z kim przeciw komu


Choć władze Iraku twierdzą, że kłopoty związane z wzajemną niechęcią USA i Haszd Szabi to przeszłość, a dalsza kontrofensywa przeciw IS będzie prowadzona wspólnie, Dżaburi widzi to inaczej.


– Ta wojna toczy się między Iranem i USA, które wspierają IS – twierdzi. Brzmi to kuriozalnie, ale tutaj to częsta opinia, irańska propaganda cały czas trąbi o tym, jakoby celem nalotów USA byli nie dżihadyści, lecz milicje szyickie. – Nie będziemy nigdy współpracować z Amerykanami – mówi Dżaburi i dodaje, że irackim szyitom pomaga tylko Iran. – To znaczy Irańczycy tylko nam doradzali – szybko koryguje (nieoficjalnie usłyszę później, że udział Iranu w walkach z IS był znacznie większy).


Z kolei Haideri twierdzi, że szyicka Haszd Szabi nie będzie walczyć wspólnie z kurdyjską Peszmergą o Mosul. – My robimy swoje, niech oni robią swoje – stwierdza i też krytykuje Amerykanów: – Co to w ogóle za naloty, oni w 2003 r. zrzucali tysiące bomb ze stuprocentową skutecznością, a teraz zrzucą kilka, a i tak połowa nie trafia – narzeka. Kilka godzin później przyzna jednak, że udział Amerykanów w walce o Mosul będzie nieodzowny.


Siedzimy w opuszczonym domu przekształconym w sztab. Żołnierze wnoszą obiad. Na rozłożonej na dywanie ceracie pojawiają się ryż, chleb, fasola w sosie pomidorowym i jogurt. – Tu wszyscy jemy to samo, nieważne, dowódca czy żołnierz – po posiłku Dżaburi popija słodką herbatę. Wcześniej wszyscy zmówili modlitwę. – To za tych, którzy zginęli w bazie Speicher – powie potem Haideri.


– To nieprawda, że my walczymy tu przeciw sunnitom. Walczymy przeciw terrorystom, dla całego Iraku, nieważne, szyici czy sunnici – powie Dżaburi, gdy ruszymy w dalszą drogę do Tikritu. – Tikrit był w większości sunnicki, ale przyszliśmy, aby go wyzwolić, i żeby mieszkańcy mogli wrócić. Nasz przywódca Amer al-Hakim wydał nam wyraźny rozkaz, by humanitarnie traktować wszelką ludność cywilną. Jak wrócili tu teraz sunniccy uchodźcy, podzieliliśmy się naszym jedzeniem.


Pozostały groby


W dalszą drogę do miejsca mordu na szyickich rekrutach ruszamy w towarzystwie dodatkowej eskorty z brygady Seraja Aszura. Jako pierwszy jedzie opancerzony pick-up z uzbrojoną po zęby załogą. Od Samarry na drodze ruch cywilnych pojazdów jest niewielki, za to pełno tu obwarowanych checkpointów Haszd Szabi.
Im bliżej Tikritu, tym wkoło większe zgliszcza; na drodze nie ma już innych pojazdów jak tylko wojskowe. Ale na kolejnym checkpoincie – ciężarówka wypełniona kobietami i dziećmi.


– To uchodźcy z północnego Salah ad-Din wracają do domu, właśnie całkowicie wyzwoliliśmy Beidżi – mówi Haideri. Beidżi to miasto, w którym była największa iracka rafineria, dziś w ruinie. Walki o nią toczyły się ze zmiennym szczęściem od czerwca 2014 r.


Przejeżdżamy pod okazałą bramą zbudowaną nad drogą, która jeszcze niedawno była główną osią komunikacyjną Iraku. Dziś trudno w to uwierzyć. A zaraz potem skręcamy w stronę Tygrysu. Kręta droga wije się między zrujnowanymi budynkami przemysłowymi, wszędzie widać spalone wraki aut i ciężarówek.
W końcu wyłania się idylliczny krajobraz zielonego nadbrzeża rzeki, nad której wodami od kilku tysięcy lat wyrastały i upadały kolejne cywilizacje. Wkrótce pojawiają się też pałace – na rozkaz tyrana Iraku wznoszone nie tylko dla niego, ale też dla ludzi z jego kliki, często jak on pochodzącej z sunnickiego Tikritu i okolic.


Właśnie jeden z krewniaków Saddama miał zwabić żołnierzy w pułapkę dżihadystów. – To nie była zdrada, to był błąd dowódców – uważa wprawdzie Haideri, ale nie wszyscy się z nim zgadzają.


Wiadomo tyle, że 11 czerwca 2014 r. dowódcy w bazie Speicher nakazali rekrutom, którzy się tam szkolili, aby złożyli broń i rozeszli się do domów. Bezbronni żołnierze zostali otoczeni przez dżihadystów wyposażonych po zęby w amerykańską zresztą broń, zdobytą dopiero co w Mosulu na irackiej armii.


Jeńców spędzono na teren Pałaców Prezydenckich. Tu zadawano im jedno pytanie: szyita czy sunnita? Pierwsza odpowiedź oznaczała wyrok śmierci.
– Właśnie odkryto kolejny masowy grób, wydobyto 579 ciał – mówi Haideri. – Ale to nie koniec. Szacujemy, że ofiar może być może nawet 3-4 tysiące.


Dżihadyści nie ukrywali, że mordują jeńców – przeciwnie, sami udostępniali zdjęcia i nagrania z egzekucji w internecie, by zastraszyć irackich żołnierzy. Ta część masakry, która rozegrała się na brzegu Tygrysu, filmowana była z pałacowego balkonu. Dziś to miejsce obwieszone jest świeżymi kwiatami i szyickimi flagami.


Ale swój cel propagandowy dżihadyści osiągnęli tylko połowicznie: wtedy właśnie powstało Haszd Szabi, szyicka armia ochotnicza, dla której świadomość zbrodni dżihadystów okazała się dodatkową motywacją do walki.


Przypowieść o wrogach


W drodze powrotnej do Bagdadu zajeżdżamy do Samarry.


To nie tylko miasto zabytków; dla szyitów to jedno z ich najświętszych miejsc. Wznosi się tu mauzoleum 10. i 11. szyickiego imama, Alego al-Hadiego i Hasana al-Askariego. W podziemiach świątyni jest też nisza, w której, jak wierzą szyici, zniknął ich ostatni, 12. imam Mohammed al-Mahdi (ma wrócić w dniu końca świata). W 2006 r. mauzoleum wysadziła w powietrze Al-Kaida, co zapoczątkowało trwające wtedy dwa lata walki szyicko-sunnickie.
Rok temu dżihadyści próbowali dokończyć dzieła zniszczenia. Ale choć otoczyli Samarrę, nie udało im się jej zdobyć, a kilka dni później przyszła odsiecz – wojska Haszd Szabi.


Wtedy, w 2006 r., mauzoleum zostało prawie całkiem zniszczone, ale grobowiec i nisza Mahdiego ocalały. Teraz trwa odbudowa, a cały obiekt przypomina twierdzę. Przed wejściem do świątyni rozdawany jest dugh (rozcieńczony jogurt), idealnie gaszący pragnienie. Prawie wszyscy modlący się w środku to żołnierze Haszd Szabi. – Dla zwykłych pielgrzymów podróż tutaj jest zbyt niebezpieczna – mówi Haideri.


Na dziedzińcu spotykamy jednak staruszka z laską. Nie bał się tu przyjechać? Okazuje się, że to Irańczyk. – Niczego się nie boję, Bóg mnie strzeże – odpowiada.


– Ajatollah Sistani w swej fatwie podkreślił, że jesteśmy gotowi do dialogu z naszymi wrogami i do pokojowego rozwiązania problemów. Nawet z tymi terrorystami, którzy przyszli nas zniszczyć – mówi tutejszy szejk. Na pytanie, czy można przebaczyć tym, którzy dokonali takiego mordu jak w bazie Speicher, odpowiada przypowieścią: – Do imama Alego przyszedł kiedyś człowiek, który był wcześniej związany z jego wrogami, i poprosił o przebaczenie. Imam odparł, że jeśli nie przelewał krwi niewinnych, to może stanąć za nim i się modlić. W przeciwnym razie takiej możliwości nie ma. – I dodaje: – My tu z miejscową ludnością sunnicką nie mamy żadnych problemów.


Nie udało mi się jednak porozmawiać w Samarze z żadnym sunnitą. Usłyszałem, że wjazd do samego miasta jest zbyt niebezpieczny. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2015