Świat nie lubi szyitów

Szyickie pospolite ruszenie to największa – obok armii rządowej – siła w Iraku, która może stawić czoło Państwu Islamskiemu. Niektórzy twierdzą, że w ogóle jedyna.

07.06.2015

Czyta się kilka minut

Posterunek pospolitego ruszenia Hashd al Shaabi w Tikricie, wiosna 2015 r. / Fot. Sebastian Backhaus / DPA / PAP
Posterunek pospolitego ruszenia Hashd al Shaabi w Tikricie, wiosna 2015 r. / Fot. Sebastian Backhaus / DPA / PAP

Gdyby nie Hashd al Shaabi, wszyscy byśmy zginęli – mówi Ali, 20-letni student z Bagdadu.

Hashd al Shaabi to irackie pospolite ruszenie, dosłownie: „ludowa mobilizacja”. Powstało po tym, jak rok temu, w czerwcu 2014 r., najwyższy szyicki religijny autorytet w Iraku, wielki ajatollah Ali Sistani, wydał fatwę (religijny edykt) wzywającą do świętej wojny przeciw terrorystom i do obrony Bagdadu oraz świętych miejsc dla szyitów: Nadżafu i Karbali.

Było to krótko po tym, jak ISIS zdobył Mosul i w błyskawicznej ofensywie zbliżał się do wrót irackiej stolicy.

Pod skrzydłami Iranu

Dziś w szeregach Hashd al Shaabi walczą przede wszystkim szyici, choć zdarzają się też sunnici.

Ali w swej opinii nie jest odosobniony. Na szyickich terenach Iraku ludzie wierzą tylko w Hashd al Shaabi. Ich siły liczą obecnie ok. 70 tys. bojowników i wciąż rosną – mimo że na ulicach i placach Bagdadu, a także innych miast irackich przybywa plakatów i billboardów ze zdjęciami szahidów-męczenników, poległych w szeregach tegoż wojska w walce z dżihadystami (tutaj mówią: terrorystami) z tzw. Państwa Islamskiego.

– Najmłodsi ochotnicy mają 14 lat – słyszę w Fundacji Charytatywnej wielkiego ajatollaha Mohammada Saida al Hakima.

Przypomina to początki irańskiego Pasdaranu (Armii Strażników Rewolucji Islamskiej). Gdy w 1980 r. ajatollah Chomeini także wezwał do pospolitego ruszenia przeciw wojskom Saddama Husajna, które napadły na Iran, szyici irańscy, w tym nastolatki, ruszyli na śmierć w obronie rodzącej się Republiki Islamskiej – do dziś ich wizerunki, jako męczenników, zdobią irańskie ulice.

Związki między irańskim Pasdaranem i Hashd al Shaabi są zresztą nie tylko historyczno-symboliczne. Lider tej irackiej organizacji militarnej, Hadi al Ameri, zaczynał swoją wojenną karierę w czasie wojny iracko-irańskiej po stronie Iranu – właśnie w szeregach Pasdaranu. Teraz z kolei Hashd al Shaabi jest wspierane przez irańskich doradców wojskowych, na czele z generałem Qassemem Suleimanim, dowódcą elitarnych jednostek Pasdaranu – Brygad al Quds.

Student Ali, który nie uważa się za głęboko wierzącego (choć pochodzi z szyickiej rodziny), przyznaje, że motywacja większości bojowników Hashd al Shaabi jest religijna.

– Im marzyłaby się w Iraku republika islamska na wzór Iranu – mówi. – Jednak co z tego, skoro tylko im zawdzięczam, że żyję? – dodaje zaraz.

Ali nie ma wątpliwości, że gdyby nie fatwa Sistaniego i mobilizacja szyitów, sunniccy dżihadyści (Ali mówi: terroryści)z Państwa Islamskiego już rok temu zdobyliby Bagdad i obcięli głowę i jemu, i innym szyitom.

Życie na przekór bombom

Podobnie myśli Maythem, 30-letni lekarz z Bagdadu.

Siedzimy w kawiarnianym ogródku na ulicy al Mansur w irackiej stolicy, przy jedynym w tym mieście centrum handlowym. Jest wieczór, wokół pełno spacerujących Irakijczyków, liczne tutaj restauracje i kawiarnie wypełnione są klientami.

– Parę tygodni temu wybuchł tu samochód-pułapka, kilka osób zginęło – mówi Maythem. – Następnego dnia, w tym samym miejscu, znów było pełno ludzi. Tak bardzo chcą tu normalnie żyć, że dawno przestali się bać.

– Ale to, że tutaj teraz siedzimy, zawdzięczamy tylko Hashd al Shaabi – dodaje lekarz. – To oni chronią Bagdad przed atakiem terrorystów.

Rzeczywiście, choć bomby wybuchają regularnie, iracka stolica nie jest wymarłym miastem, w którym ludzie baliby się wyjść z domu.

– Bomby wybuchają głównie w dzielnicach szyickich i w rejonach biedniejszych, bo terrorystom zależy na wywołaniuniepokojów społecznych – mówi Maythem. – Poza tym, terroryści to nie są biedni ludzie, sami mieszkają i bywają w takich miejscach jak ulica al Mansur, więc tych miejsc nie atakują – dodaje. – A wiesz, ile kosztuje zamach? Cena takich aut, które wybuchają, to podobno 25 tys. dolarów za jedno. Skąd oni mają na to pieniądze?

Każdy szyita w Iraku ma jedną odpowiedź na takie pytanie. Ma ją również Maythem: – Saudowie, Katar i inne sunnickie państwa arabskie od lat sączą jad przeciw Irakowi i nastawiają arabską opinię publiczną przeciwko nam. I to tylko dlatego, że jesteśmy szyitami – mówi Maythem i przekonuje: – Takie media jak katarska telewizja Al-Jazeera robią z Saddama Husajna bohatera i nikt już nie pamięta, co on zrobił w Kuwejcie, a tam przecież są sunnici. Za to obecne władze Iraku prezentują jako krwawą dyktaturę prześladującą sunnitów. A to nieprawda.

Maythem narzeka, że w popularnej Al-Jazeerze iracka armia była nazywana „wojskiem Malikiego”, od nazwiska byłego już premiera szyity. – Robią to, by pogłębiać w Iraku podziały między sunnitami i szyitami.

Usłyszcie głos zabijanych

Podobnie widzi to ajatollah Mohamad Hussein al Hakim, syn jednego z czterech irackich mardżów (wielkich ajatollahów, uprawnionych do wydawania wiążących fatw).

Ubrany w czarne szaty szyickiego duchownego i potomka proroka Mahometa, przyjmuje mnie w biurze swego ojca w Nadża- fie. To szyicka religijna stolica Iraku, położona 150 km na południe od Bagdadu. Jest tu mauzoleum Alego, czwartego kalifa i zarazem pierwszego szyickiego imama, który był jednocześnie kuzynem i zięciem Mahometa. Niewielka budowla, zwieńczona złotą kopułą, przyciąga codziennie tysiące szyickich pielgrzymów z całego świata, choć przeważają Irakijczycy i Irańczycy.

– Skąd Daesh (arabskie określenie ISIS) miał najnowszy sprzęt wojskowy, skąd miał ogromne pieniądze? – ajatollahAl Hakim pyta retorycznie łagodnym głosem, sugerując, że „niektóre kraje sąsiadujące” są zainteresowane pogłębianiem problemów Iraku.

Al Hakim nie ma wątpliwości, że ideologiczną bazą Daesh są salafici [salafizm to ruch religijno-polityczny, postulujący odrodzenie islamu przez powrót do korzeni, mający oparcie zwłaszcza w Arabii Saudyjskiej – red.].

– My z nimi nie mamy nic wspólnego – podkreśla Al Hakim, choć nie chce powiedzieć wprost, czy uważa Państwo Islamskie za apostatów. – Oni nazywają się muzułmanami, ale to ich własna religia. Sunnici ich tolerują i są przez nich infiltrowani. Salafici to rozszerzenie drogi Daesh. Co to za religia, która każe niszczyć dziedzictwo ludzkości, pozwala na sprzedawanie kobiet na targach niewolnic i nakłania do mordowania z powodu różnic religijnych? Tego nie akceptujemy.

Ale ajatollah Al Hakim ma również pretensje do innych krajów. – Europa tylko werbalnie zwalcza Daesh. Ona też ponosi winę, podobnie jak Ameryka. Ich polityka oparta jest na wzajemnych korzyściach, a nie prawach człowieka – mówi nieco zagadkowo. Lekarz Maythem był bardziej bezpośredni: – Dlaczego Europa nie wyrzuci salafickich kaznodziejów, których kazania zachęcają do wstępowania do Daesh? – pytał.

– Chcemy, by nasz głos został usłyszany – podkreśla ajatollah Al Hakim. – O szyitach nikt nie pamięta i nikt nie zwraca uwagi, gdy są mordowani. Gdy Daesh w 2014 r. zajął znaczną część Iraku, prześladował wszystkich niesunnitów. Jednak chrześcijanie i jazydzi dostali wybór: albo opuszczą domy, albo przejdą na islam. Szyici od razu byli mordowani. Ale kto w Europie pisał o masakrach w Tel Afar czy Badusz?

Al Hakim uważa, że wobec zagrożenia ze strony Państwa Islamskiego Irakijczycy powinni się zjednoczyć. – My niechcemy więcej praw od innych. Chcemy, by w Iraku szyici, sunnici, chrześcijanie, jazydzi, Kurdowie, Arabowie czy Turkmeni byli sobie równi – podkreśla. – Trzeba odbudować relacje między ludźmi i zjednoczyć się, wtedy Hashd al Shaabi, kurdyjska Peszmerga i iracka armia razem wyzwolą Mosul.

Kocham Amerykę, ale...

Al Hakim unika pytania o ocenę udziału amerykańskiego lotnictwa w operacjach. – Faktem jest, że bombardują terrorystów, ale jednocześnie pozwalają, by saudyjskie naloty zabijały naszych braci w Jemenie – mówi. – Oni kierują się tylko swoimi interesami.

W istocie, w Hashd al Shaabi ciężko znaleźć kogoś, kto ufałby Amerykanom i powiedziałby o nich coś dobrego. Wielu prostych szyitów uważa, że Państwo Islamskiego to dzieło USA i Izraela, a celem nalotów jest... Hashd al Shaabi. Takie plotki wspierają irańskie media.

– Nie wszyscy szyici czują niechęć do USA – mówi jednak Abdul Karim Ali Billal, przedstawiciel irackiego ministerstwa praw człowieka w Nadżafie. Saddam Husajn w okrutny sposób zabił jego brata. Billal pokazuje mi małą wystawę, prezentującą zbrodnie reżimu Saddama na szyitach i Kurdach. – Kocham Amerykę, bo wyzwoliła Irak i dała nam wolność – deklaruje.

Ale później doda, że USA wspierają teraz Nudżajfiego, bo chcą podzielić Irak.

Athel Nudżajfi to były gubernator Niniwy – prowincji, której stolicą jest Mosul. Jego brat Osama jest wiceprezydentemIraku. To najbardziej wpływowi obecnie politycy sunniccy w kraju.

Od paru miesięcy Nudżajfi, przy wsparciu Amerykanów i Turcji, buduje sunnicką armię ochotniczą. – To nielegalna milicja, z którą rząd nie będzie współpracować – mówi jeden z doradców obecnego premiera Abadiego, zastrzegając sobie anonimowość. – Nudżajfi jest odpowiedzialny za zdradę, która doprowadziła do upadku Mosulu latem 2014 r. Dla nas jest teraz osobą prywatną.

Doradca premiera Abadiego nie zgadza się też z opinią, że są jakieś problemy w relacjach z USA, zwłaszcza po tym,kiedy Państwo Islamskie nieoczekiwanie zajęło nagle miasto Ramadi. Dla władz w Bagdadzie – i dla prestiżu USA – był to cios: okazało się, że mimo nalotów Daesh może skutecznie atakować.

– Ramadi upadło w wyniku konspiracji sunnickich polityków, którzy wpuścili terrorystów do siedziby gubernatora i lokalnej policji. Ale wkrótce je odbijemy – podkreśla doradca premiera. – Teraz sytuacja się zmieniła, bo sunnickie plemiona nie mają już zastrzeżeń do udziału w walkach Hashd al Shaabi i nie ma też problemu między Hashd al Shaabi i Amerykanami. To przeszłość – przekonuje, komentując w ten sposób także wcześniejsze deklaracje USA, odmawiające wsparcia lotniczego dla operacji z udziałem ochotników z Hashd al Shaabi. Którzy z kolei nie chcieli walczyć tam, gdzie Amerykanie prowadzą naloty.

Wróg nas jednoczy, ale...

Bagdadzki plac Firdos to miejsce historyczne: tu wznosił się słynny pomnik Saddama Husajna, którego obalenie w kwietniu 2003 r. stało się symbolem upadku dyktatury. Z monumentu został tylko cokół. Wokół inne znane budowle: dawny hotel Sheraton i hotel Palestine, z których dziennikarze obserwowali wkroczenie Amerykanów do Bagdadu.

Naprzeciw wznosi się meczet 17 ramadanu (data pierwszej zwycięskiej bitwy Mahometa). Sunnicki, co można poznać po jednym tylko minarecie (szyickie mają dwa) i po tym, że jest jednym z piękniejszych w Bagdadzie. W czasach sunnickiej dominacji szyici nie mieli środków na wznoszenie takich świątyń – poza mauzoleami swych imamów w Nadżafie, Karbali i Samarze.

– Nie ma problemów między szyitami i sunnitami... – Ismail Ibrahim przyjmuje w swym eleganckim salonie. Energiczny mężczyzna w średnim wieku jest tutejszym imamem i jedną z czołowych postaci bagdadzkiej ummy, czyli społeczności sunnickiej.

Jego asystent podaje kolejno wszystkim wodę w tej samej szklance; to tutaj zwyczaj.

– Od pojawienia się gangów Daesh, nasze relacje się nawet poprawiły; wspólny wróg nas zjednoczył. Niedawno szyici z Hashd al Shaabi przyprowadzili tu grupę sunnickich uchodźców z Anbaru – przekonuje Ibrahim.

Ismail Ibrahim nie jest jednak entuzjastą wstępowania sunnitów w szeregi tego ochotniczego wojska. – Żadna armia niemająca prawnego umocowania nie powinna istnieć – podkreśla. – Problem w tym, że obecna armia iracka jest zdominowana przez szyitów i nie ma obiektywnych zasad promocji oficerskich, dlatego jest nieefektywna – narzeka.

I dodaje: – Dobre relacje z szyitami dotyczą tylko relacji społecznych, ale nie polityki. To, co teraz się dzieje, to efekt wszystkich złych rządów, jakie nastąpiły po amerykańskiej inwazji.

Wyzwolenie, nie inwazja

– Były już premier Maliki popełnił wiele błędów, ale nie w tym tkwi problem – przekonuje z kolei szyita Abdul Karim Ali Billal z ministerstwa w Nadżafie. – Sunnici uważają się za prześladowanych, bo rządzili tym krajem przez stulecia, a w 2003 r. nagle tę władzę stracili. Oni uważają, że mają naturalne prawo do władzy.

Billal podkreśla też, że rok 2003 był wyzwoleniem, a nie inwazją. I że dobór słów świadczy o tym, kto ma jaki stosunek do obalonego 12 lat temu reżimu Saddama (sunnity).

Jednak Ismail Ibrahim przekonuje, że wcale nie jest zwolennikiem Saddama. – W pewnych kwestiach wtedy było lepiej, a w innych teraz. Ale najważniejsze jest bezpieczeństwo. Po co ci jabłko, jeśli nie czujesz się bezpieczny, aby je zjeść? – pyta metaforycznie. – Wtedy było bezpieczeństwo, a teraz go nie ma – konkluduje i podkreśla, że nieprawdą jest, jakoby sunnickie plemiona wspierały Państwo Islamskie.

– Armia uciekła, a sunnicka ludność miała walczyć? Ludzie zostali, aby chronić swoje mienie, i podporządkowują sięteraz ze strachu, a nie dlatego, że popierają Państwo Islamskie. Poza tym obecna sytuacja prowadzi do rozpadu Iraku, a ja tego nie chcę, bo nie spełni się wówczas moje największe marzenie: aby wszyscy mieszkańcy Iraku byli sunnitami... – wyznaje z rozbrajającą szczerością. Dodając wszakże szybko, że nie chce tego osiągnąć drogą przemocy.

Ale szyici widzą to zupełnie inaczej. – Sunnici są naszymi braćmi, tak samo jak chrześcijanie i jazydzi – mówi ajatollah Al Hakim. – Tu, w Nadżafie, nasze instytucje religijne udzieliły schronienia wielu uchodźcom z Niniwy i Anbaru. Wśród nich jest wielu sunnitów i chrześcijan.

Tu nie mamy nic

Ya Hussein to droga z Nadżafu do Karbali, gdzie jest mauzoleum imama Husseina, syna imama Alego. Jego śmierć w bitwie pod Karbalą w 860 r., stoczonej przeciw sunnickiemu kalifowi, jest obchodzona przez szyitów jako ich największe święto: Aszura.

Wzdłuż drogi ciągną się zabudowania szyickich instytucji religijnych, takich jak Fundacja Charytatywna ajatollaha Al Hakima. – Mieszka tu 1500 rodzin uchodźców – mówi szejk Alla al Shabaki, jeden z religijnych przywódców Szabaków (szyickiej mniejszości etnicznej, zamieszkującej prowincję Niniwa w północnym Iraku). – Większość to Szabakowie i szyiccy Turkmeni z Tel Afar. Ale jest tu też 218 sunnickich rodzin z Anbaru, 146 z Tikritu i 9 rodzin chrześcijańskich z Niniwy. Wszyscy żyją w zgodzie.

Przy drodze siedzi kilku starszych Turkmenów. Wśród nich Medżid z Tel Afar, miasta położonego 70 km na zachód od Mosulu i zamieszkanego głównie przez Turkmenów. Problem w tym, że część z nich to sunnici, a część szyici.

W czerwcu 2014 r. do Tel Afar wkroczyli dżihadyści.

– Szyici, którzy nie uciekli, zostali od razu zabici – mówi Medżid. – My uciekliśmy. Tutaj nie mamy zupełnie nic. Nikt, poza instytucjami religijnymi, nam nie pomaga. UNHCR pojawił się na początku, ale potem organizacje międzynarodowe o nas zapomniały. To dlatego, że jesteśmy szyitami, więc nas nie lubią.

– Sytuacja uchodźców jest ciężka – mówi szejk Shabaki. – Nie ma dla nich pracy, żyją tylko z pomocy fundacji religijnych i własnych oszczędności, jeśli udało im się je zabrać. Tu nie mają elektryczności ani wody pitnej, którą muszą kupować. Szerzą się choroby, nawet malaria.

– Dobrze, że władze zapewniają nam darmową opiekę medyczną – kiwa głową Medżid. – Gorzej z edukacją, bo szkoła jest w mieście, a to daleko. Tylko najstarszy syn kontynuuje naukę, bo jest w ostatniej klasie. Moje młodsze dzieci ją przerwały.

Jak żyć z takim sąsiadem

Uciekinierzy z Tel Afar mają żal do sunnickich sąsiadów. – W mieście były uśpione komórki Al-Kaidy, a potem ISIS.Czekali, aż przyjdą terroryści – twierdzi Medżid. – Wszyscy sunnici w mieście wsparli terrorystów i zabrali nam nasze domy i mienie.

Do rozmowy włączają się inni uchodźcy, potwierdzają słowa Medżida. – Nie wiem, czy możemy żyć tam dalej razem. Może jeśli będzie iracka policja. Jeśli nie, chyba weźmiemy sprawiedliwość we własne ręce – powiada sąsiad Medżida. Szejk protestuje: – Nie będzie rewanżu ani czystek, o winie i karze będą decydować sądy.

– Ci, którzy nas mordują, robili to też wcześniej. Teraz w Daesh, a wcześniej w Al-Kaidzie pełno jest funkcjonariuszy partii Baas Saddama Husajna – podkreśla ajatollah Al Hakim. – Każdy, kto przelewa krew jednego niewinnego, powoduje, że krew wszystkich ludzi staje się tania – duchowny znów używa metafory. – Ważne jest, by wspierać tych, którzy walczą z terrorystami. A tych, którzy ich wspierają, należy eliminować. Ale zakazujemy samosądów, kara musi być wynikiem uczciwego procesu.

To samo deklaruje doradca premiera: – Wszyscy winni poniosą karę. Jeśli ktoś współpracuje z terrorystami, nie ma dla niego powrotu. Ale mamy świadomość, że niektórzy robią to ze strachu. Tym możemy przebaczyć. Choć decydować o tym będą sądy, nie będzie żadnych czystek.

Maythem, lekarz z Bagdadu, przyznaje, że milicje wchodzące w skład Hashd al Shaabi czasem dokonują nadużyć: –Plądrowanie domów sunnickich i akty zemsty się zdarzają. Ale wrogie nam media to wyolbrzymiają. To się zdarza na każdej wojnie. A tu przeciwnik jest przecież wyjątkowo okrutny.

Dyscyplinę ma poprawić nowa ustawa, nad którą pracuje parlament, a która ma przekształcić Hashd al Shaabi w Hashd Watani (Mobilizację Narodową) i określić jej strukturę. – To konieczne również z innego powodu – mówią mi w Fundacji Charytatywnej ajatollaha Al Hakima. – Państwo nie pomaga dziś wdowom i sierotom po poległych bojownikach, ten ciężar spoczywa na nas. Jedną czwartą naszych potrzeb pokrywa ajatollah Mohammad Said al Hakim, resztę zbieramy od ludzi. Nie jest to trudne, bo ajatollah Sistani nakazał w swej fatwie, by ci, którzy nie mogą walczyć, wspierali finansowo bojowników i ich rodziny. Bojownicy Hashd al Shaabi powinni też dostawać żołd, ale ten od miesięcy nie jest wypłacany. Rodziny tych, którzy narażają życie w obronie kraju, nie mogą przecież głodować.

Pokój panuje w Nadżafie

Ostatniego dnia mojego pobytu w Bagdadzie, kładąc się spać około północy, usłyszałem dwie potężne detonacje. Apotem jeszcze kilka serii z karabinu. Terroryści, przy pomocy aut-pułapek, zaatakowali dwa bagdadzkie hotele: dawny Sheraton oraz Babylon.

W Nadżafie od lat nie było żadnego zamachu. Ulicami ciągną tłumy do mauzoleum Alego, wszystkie kobiety noszą tczadory, bo to święte miasto.

– W Al-Jazeerze powiedzieliby, że to terror religijny – przyznaje student Ali. – Ale jak życie kobiet wygląda u nich, w Arabii Saudyjskiej czy Katarze? To przecież hipokryzja.

Ajatollah Al Hakim przekonuje, że szyickie duchowieństwo w Iraku nie planuje wprowadzenia teokracji na wzór irańskiego systemu veayate fakih.

– Ogólnie się z tym zgadzamy, ale na zasadzie wyjątku nie implementujemy – mówi nieco barokowo. – Bo najważniejsze jest to, aby w całym Iraku było tak pokojowo jak tu w Nadżafie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2015