Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To ułamek telewizyjnego serwisu sprzed niedawna, który zrobił na mnie niewspółmiernie silne wrażenie. Pokazano mianowicie (a było to zaledwie parę minut) ministra spraw zagranicznych rozpoczynającego w Sejmie swoje sprawozdanie ze stanu aktualnych stosunków Polski z innymi państwami. I pokazano coś jeszcze: spory szereg posłów prawicy, odwróconych do ministra plecami, bo właśnie opuszczali salę, demonstrując mu (i swoim wyborcom przy okazji), że słuchać go nie mają zamiaru.
Nie było komentarza, nie było długiej relacji, wiadomości poleciały jak zwykle, ale trudno było przestać o tym myśleć. Wiadome było, że na galerii, jak zawsze w takiej sytuacji, siedzą ambasadorowie obcych państw in gremio. I wiadome było również, że wbrew normalnej zasadzie w loży prezydenckiej nie ma prezydenta RP. On też nie zamierzał słuchać. Było więc tak, że zaczynała się godzina wcale nie taka częsta w parlamencie, kiedy poruszy się sprawy dla kraju i państwa, dla społeczeństwa i jego sąsiadów dalszych i bliższych wyłącznie ważne. Obecność odpowiadających za Polskę nie miała oznaczać ani zachwytu, ani ślepej aprobaty. Szykowała się gorąca wymiana zdań. Słuchanie było natomiast jedynym oczywistym znakiem, że prezydenta i posłów - wszystkich bez wyjątku - Polska obchodzi; że jest to tak oczywiste, iż - na oczach reprezentantów innych państw - nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, by i z tej okazji znowu zademonstrować wewnętrzne animozje pulsujące na ileż niższych poziomach politycznej czy partyjnej rzeczywistości.
Pomyślałam wtedy, że nie byłoby źle, gdyby nazwiska posłów nieobecnych były znane: ten niewielki egzamin był egzaminem oblanym w sposób wyjątkowo drastyczny i kompromitujący. Nie spodziewam się tego zresztą. Wielu moich znakomitych kolegów z najważniejszych mediów zdaje się od dawna już cenić coś zupełnie innego niż mądrość i patriotyzm, odpowiedzialność i kulturę polityków, mniejsza z jakiej opcji. Coraz częściej ceni się tych, którzy mówią rzeczy głupie albo paskudne (czasem nawet niezupełnie po polsku), ale efektowne, i dające się natychmiast konfrontować z innymi tak, aby jak najwięcej iskrzyło. Na razie więc tylko sama dla siebie zapamiętanych wtedy posłów skreśliłam z rejestru tych, których słucham i czytam. Nie sądzę, abym straciła zbyt wiele.