Sieroty po imperium

Walery Siczewyj, weteran interwencji ZSRR w Afganistanie: Ta wojna uczyniła z jednego pokolenia radzieckiej młodzieży mięso armatnie. Mnie zniszczyła życie. Dlaczego pojechałem? Radziecki człowiek nie mógł odmówić.

15.12.2009

Czyta się kilka minut

Afganistan, rok 2009. Siły NATO, z udziałem Polaków, próbują - jak deklarują politycy - zaprowadzić w kraju porządek, promują demokrację, zwalczają terroryzm. Przeciw sobie mają zwolenników agresywnego islamu, zastraszoną ludność i klimat. Żołnierze międzynarodowej koalicji pewnie o tym nie myślą, ale w każdym dzisiejszym wystrzale, w ryku ich śmigłowców pobrzmiewa echo innej wojny. Tej, która zaczęła się w grudniową noc 30 lat temu.

W 1979 r. Leonid Breżniew, wraz ze "starcami" z Biura Politycznego KC KPZR - Jurijem Andropowem, Konstantym Czernienką, Andriejem Gromyką, Michaiłem Susłowem - podjęli decyzję o interwencji w Afganistanie. Doszło tam do przeprowadzonej na sposób radziecki tzw. kwietniowej rewolucji, obalono dyktatora Dauda Chana. Ale wkrótce władzę przejął Hafizullah Amin, który nie należał do faworytów Kremla (ci czekali na swój czas w jednej z republik ZSRR). W końcu Moskwa zadecydowała o "wprowadzeniu ograniczonego kontyngentu wojsk"; celem było wsparcie afgańskich komunistów w walce z mudżahedinami.

Breżniew miał wtedy 73 lata, z trudem chodził i oddychał, w opowiadanych "na kuchni" kawałach kpiono z jego demencji. Posłał na wojnę chłopców z całego ZSRR; średnia wieku wynosiła 19-20 lat. Zginęło ich ponad 15 tys. Ci, co wracali, byli okaleczeni fizycznie i psychicznie. Z traumą zostali sami do dziś.

Syndrom

Władimir Sirosztan, weteran: - Wracając do kraju, wiedzieliśmy, że nikomu nie będziemy potrzebni. Nikt nie witał nas oklaskami. Czuliśmy się jak trędowaci. Weterani zaczęli zapijać się na śmierć. Kilku kolegów popełniło samobójstwo. Ktoś brał narkotyki. Ci, którzy żyją do dziś, byli najtrwalsi psychicznie.

W ZSRR weteranów zaczęto nazywać "afgańcami". Ich przeżycia i trauma były tematem tabu. Zaprzeczano, że istnieje coś takiego jak "afgański syndrom" - niemożność wyzwolenia się z wojennych wspomnień. W ZSRR mało kto słyszał o pomocy psychologicznej.

Siergiejowi Czerwonopiskiemu, jednemu z liderów środowisk kombatanckich, po powrocie wojna śniła się prawie codziennie. Sny były koszmarne: wybuchy min, trupy. Dziś, wojna przychodzi do niego w snach już rzadziej. Nie potrafi rzucić palenia - odpala papierosa za papierosem, mówi chrypiącym głosem.

Spacerując ulicami miast Rosji, Ukrainy czy Białorusi, przy wejściach do metra albo przy głównej arterii, można spotkać mężczyzn bez nóg czy rąk, w pasiastych wojskowych koszulkach. Często czuć od nich alkohol. W puszce leżącej na bruku rzadko słychać brzęk monet. 20 lat po zakończeniu wojny ZSRR w Afganistanie jej weterani żyją w zapomnieniu, często w nędzy. Nie organizuje się dla nich parad, jak dla weteranów II wojny światowej.

Także kolejne rocznice rozpoczęcia i zakończenia afgańskiej "interwencji" nie są świętem. Była ona niewygodna w ZSRR i także później, po rozpadzie imperium. Bywało, że politycy nowych państw mawiali, iż "nasz kraj z Afganistanem wojny nie prowadził", i odsyłali weteranów do Moskwy.

Wygrane bitwy, przegrana wojna

O weteranach przypomniał nakręcony w 2005 r. film Fiodora Bondarczuka. Zrealizowana z hollywoodzkim rozmachem, "Dziewiąta kompania" stała się w Rosji hitem. W sposób wstrząsający, ale też trochę idealizujący radziecką armię opowiada o walkach w Afganistanie. W ciągu dwóch tygodni po premierze tylko w Rosji film obejrzało 3,8 mln widzów.

W jednej ze scen prowadzący szkolenie dla żółtodziobów stary wyga mówi: "Nikt nigdy nie zwyciężył tego kraju". Tłumaczy, dlaczego świat zachodni nie potrafi zrozumieć specyfiki Afganistanu: "Ten kraj to wielka tajemnica". Prawda. Tylko że także radzieccy przywódcy praktycznie nic o Afganistanie nie wiedzieli, nie rozumieli jego historii i religii.

Dziś trudno odpowiedzieć, dlaczego Związek Radzkiecki zaangażował się w tę wojnę. Komu była potrzebna? Wiadomo za to, że afgańska interwencja stała się jednym z gwoździ do trumny ZSRR, bo obnażyła słabość militarną państwa i jego zacofanie. Pomoc, jakiej Sowieci mieli udzielić "bratniemu narodowi afgańskiemu w utrzymaniu zdobyczy rewolucji", przerodziła się w ponad dziewięcioletnie krwawe zmagania, na które ZSRR wysłał w sumie 620 tys. żołnierzy. Ich weterani to sieroty po imperium: walczyli w imię państwa, które dziś nie istnieje.

Czerwonopiski mówi: - Ta wojna była po prostu nie do wygrania.

Ale, z drugiej strony, inni weterani wciąż powtarzają, że armia radziecka nie przegrała w Afganistanie żadnej dużej bitwy z mudżahedinami.

Gdy po atakach na World Trade Center było jasne, że dojdzie do interwencji USA w Afganistanie, Moskwa zaoferowała gotowość podzielenia się swym doświadczeniem. Amerykańcy dowódcy - dla których tamta wojna była pośrednio wygraną - kpili, że nie potrzebują rad, jak się przegrywa. Dziś Waszyngton i NATO korzystają ze wsparcia, jakiego udziela im Rosja. Czy ta wojna jest do wygrania? W Afganistanie NATO ma wciąż mniej wojsk niż ZSRR w przededniu wycofania się z kraju.

Armia radziecka wkroczyła 25 grudnia 1979 r., wykorzystując lotniska w Kabulu, Kandaharze i Bagramie. W pierwszym kontyngencie przerzucono 2400 wozów pancernych; inwazję wsparło lotnictwo.

Droga na front

W 1979 r. Sergiej Czerwonopiski stacjonował na Białorusi. Postawny blondyn o tubalnym głosie, jeszcze nie żonaty, szkolił poborowych. Lubił pracę z młodymi ludźmi. Pamięta apel, na który zwołano jego podopiecznych: - Zakomunikowano nam, że czeka nas wypełnienie bojowego zadania. Wszyscy moi uczniowie musieli natychmiast zdać egzaminy i złożyć przysięgę wojskową.

Nie wiedział, dokąd ma ruszyć jego oddział i z kim ma walczyć. Nikt nic nie mówił. Panował pośpiech i chaos. Kazano im ładować się do samolotów. Wylądowali w Taszkiencie. - Myślałem, że stąd przerzucają nas do Iranu, bo pod koniec 1979 r. była tam niezła zawierucha - opowiada. Ale celem był Afganistan.

Był rok 1981. Walery Siczewyj stacjonował nieopodal granicy z Polską. Siczewyj należał do partii, był komunistą z przekonania, doktrynę partyjną znał na pamięć. Jego młodszy syn miał ledwie trzy miesiące, ale Siczewyj więcej czasu poświęcał pracy niż rodzinie. Był dumny: szkolił młodych lotników. - Pewnego dnia wylądowaliśmy w Taszkiencie. Przesiedliśmy się do nowych samolotów wojskowych, po brzegi wyładowanych kapustą, i w tym ścisku oraz duchocie dolecieliśmy do Afganistanu. Decyzja o przerzuceniu naszej grupy była spontaniczna, stąd warunki transportu - wspomina.

Władimir Sirosztan trafił do armii jako młody chłopak. W 1983 r. znalazł się w Uzbekistanie, na szkoleniu. - Uczyliśmy się wojny. Strzelaliśmy ze wszystkich rodzajów broni, jeździliśmy czołgami, pilotowaliśmy helikoptery, był niezły wycisk fizyczny - opowiada. Po kilku miesiącach ćwiczeń był już w Afganistanie.

Afgański żar

Czerwonopiski trafił do Afganistanu już pod koniec grudnia 1979 r. Dni były ciepłe, noce bardzo zimne. Zakwaterowani w namiotach ze sprzętem, spali w ubraniach, nie myli się i czekali, aż z ZSRR przylecą piecyki dające choć trochę ciepła i urządzenia sanitarne. Na początku oddział Czerwonopiskiego nie brał udziału w ciężkich walkach. On sam był pierwszym radzieckim komendantem międzynarodowego lotniska w stolicy.

Do ich pierwszej bitwy doszło 1 maja 1980 r. Dzień wcześniej dla żołnierzy wystąpił Josif Kobzon, legenda estrady. Jego pieśni sławiły Lenina, partię; jego piosenką zaczynał się kultowy serial o szpiegu Stirlitzu "Siedemnaście mgnień wiosny". Tego wieczoru pieśni Kobzona wzruszały Czerwonopiskiego. Wspomina: - A następnego dzień stanęliśmy twarzą w twarz z wrogiem. Wcześniej nasz oddział tylko pilnował dróg. Zobaczyłem, czym jest wojna. Chłopcy wylatywali na minach, tracili ręce, nogi. Krew, krzyk, śmierć. Za ten bój otrzymałem order. Potem wojna zaczęła się na dobre.

Walery Siczewyj zapamiętał chwilę, gdy wysiadł z samolotu w Afganistanie. Był maj, buchał słoneczny żar, to było inne ciepło niż dotąd znane. Nie mógł otworzyć oczu, w powietrzu unosił się pył. Potem jego zadaniem było bombardowanie z helikoptera pozycji mudżahedinów. Siczewyj: - Nasz wywiad działał dobrze, donosił, gdzie są kryjówki wroga. Latając, widziałem zrównane z ziemią kiszłaki. Widziałem, jak strzały dosięgają ludzi. Widziałem rannych i zabitych także wśród naszych. Wtedy dotarło do mnie, że jestem na wojnie.

Jego wrogiem byli mudżahedini, wspierani przez Amerykanów, dla których Afganistan był polem rywalizacji z ZSRR, tzw. proxy war - wojną zastępczą. Zachód widział wtedy w mudżahedinach bojowników o wolność. Podobnie Polacy: powszechna jest opinia, że Moskwa bała się ingerować w Polsce w czasie Solidarności m.in. dlatego, że Afganistan wiązał jej ręce. W nakręconym w 1987 r. odcinku Jamesa Bonda, będącego popkulturowym wyrazem anglosaskiej wizji świata, agent korzysta z pomocy mudżahedinów i nie szczędzi im słów uznania. Amerykanie dostarczali bojownikom sprzęt, m.in. rakiety Stinger, które były postrachem pilotów, takich jak Siczewyj. Wiele z wiedzy, którą im wtedy przekazali Amerykanie, przydało się Afgańczykom później - gdy do ich kraju weszły wojska NATO.

Twarze

Władimir Sirosztan nie chce wspominać Afganistanu. Na wojnie musiał stać się innym człowiekiem, nauczyć nowych zasad. Woli mówić o tych zasadach, które pozwoliły mu przetrwać i nauczyły męstwa. Tak twierdzi. Sirosztan: - Pierwsza zasada to lojalność. Na wojnie najłatwiej sprawdzić, kto jest człowiekiem, a kto swołocz. Człowiek jest zawsze lojalny wobec towarzyszy broni. Druga zasada to przystosowanie. Jego częścią jest fala. Fala (diedowszczina) była w armii radzieckiej na porządku dziennym. Dręczyliśmy młodych, bo wiedzieliśmy, że bez tego sobie nie poradzą, dadzą się zabić albo odbiorą sobie życie.

Siczewyj pamięta imiona, otczestwa i nazwiska wszystkich zmarłych kolegów. Pamięta ich twarze. Najczęściej przypomina mu się ten, który uratował mu życie: wyciągnął spod ostrzału. Pamięta doły, które po bitwie wypełniały ciała zabitych, bo nie było kostnic.

- Trupy układano jeden na drugim. Czekaliśmy, aż z Kabulu przyleci po nie specjalny samolot, wtedy wkładaliśmy je do plastikowych worków i cynkowych trumien. Miały okienko, aby można było zidentyfikować twarz zmarłego. Jeśli coś z twarzy zostało - wspomina.

Ostatnia bitwa

Ostatnia walka Siczewyja: 18 maja 1982 r., wąwóz. Dostał kulę, utkwiła w kręgosłupie. Przez półtora roku był sparaliżowany, uczył się chodzić. Dziś porusza się o lasce, ciało nie jest w pełni władne.

Czerwonopiski to w Kijowie człowiek-

-legenda. Cudem wrócił. Wspomina: - Mój ostatni bój to przedmieścia Kabulu. Nasz samochód wjechał na minę, kierowca i mechanik zginęli, mnie urwało nogi.

Dziś chodzi na protezach. Gdy uczył się na nich poruszać, po jego krokach zostawały krwawe ślady. Partia wynagrodziła mu udział w wojnie: otrzymał 3-pokojowe mieszkanie w Czerkasach (środkowa Ukraina), żiguli i pracę w Komsomole - uczył młodych patriotyzmu.

Sirosztan wrócił w 1985 r., zamieszkał w Kijowie. Gdy wybuchł reaktor w Czarnobylu, likwidował skutki awarii. Zaczął działać w Związku Weteranów Wojny w Afganistanie.

W 1988 r. Michaił Gorbaczow podjął decyzję o wycofaniu wojsk z Afganistanu. W ZSRR trwała pierestrojka. A wojna afgańska, jak każda inna, stała się bodźcem dla kultury: tłem rockowych piosenek epoki pierestrojki. Gdy Wiktor Coj z grupy Kino śpiewał o "ostatnim bohaterze", który na komendę idzie tam, gdzie nikt nań nie czeka - chłopcy i ich dziewczyny w całym Sojuzie wiedzieli, o co chodzi. Jednak do czasu filmu Bondarczuka temat nie wychodził poza subkulturę i literaturę. Dziś, gdy świat obchodzi kolejne rocznice wyzwolenia Europy Środkowej i Wschodniej spod komunizmu, ta wojna jeszcze bardziej jest niczyja.

A jednak Sirosztan, Czerwonopiski i Siczewyj mówią, że gdyby trzeba było, wróciliby na tę wojnę.

Siczewyj: - Decyzję o wojnie podejmują politycy, ale nawet jak jest to decyzja głupia, to na wojnę trzeba iść. Mężczyzna nie może odmówić.

Sirosztan: - W Afganistanie zrozumiałem, co to jest męstwo i braterstwo.

Autorzy są redaktorami dwumiesięcznika "Nowa Europa Wschodnia", stale współpracują z "TP", prowadzą blog www.trzyzolwie.blog.onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2009