Sezon polowań

Kiedy wytwarza się atmosfera polowania na czarownice albo pojawiają się sprzyjające jej okoliczności - nikt nie jest bezpieczny. Wskazany może być każdy: kobieta, homoseksualista, ktoś z listy katalogowej IPN, kułak, Żyd - obcy, którego społeczność chce napiętnować albo i unicestwić.

20.02.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Polowanie na czarownice nie jest już tropieniem osób odprawiających czary albo zawierających pakt z diabłem. Jest śledzeniem, a potem zbiorowym rzucaniem się na wskazanego przeciwnika. Do polowań najczęściej dochodzi wtedy, gdy z jakichś powodów społeczność czuje niepokój lub zagrożenie. Ktoś, kto jest za nią odpowiedzialny - lub chce przejąć w niej rolę kierowniczą - wskazuje domniemaną przyczynę tego stanu, a społeczność, nie zadając sobie trudu refleksji, daje się do tego przekonać. Napadając może wręcz używać uzasadnienia: “sam tego chciał". Skoro rzucał czary, zachowywał się nie jak mężczyzna czy współpracował z SB... W wiktymologii (nauce o ofiarach) istnieje teoria, że ludzie, którzy popadają w tarapaty, są do tego predestynowani przez cechy osobowości lub zachowania. Całkiem niedawno bezkarnie przekonywano, że tylko niektóre kobiety są gwałcone, i to dlatego, że tego chcą. A taki sposób myślenia nie jest już odległy od twierdzenia, że Żydów wymordowano, bo chcieli złożyć się w ofierze. Albo od słów seryjnych morderców: “Musiałem to zrobić, bo prosił".

W XX-wiecznej historii pojęcia “polowanie na czarownice" użyto w latach 50. w USA, kiedy FBI prowadziło śledztwo przeciwko małżeństwu Rosenbergów, oskarżonemu o szpiegostwo na rzecz ZSRR (były to lata antykomunistycznego amoku w USA). W Polsce podobny mechanizm obserwowaliśmy w 1968 r., kiedy kierownictwo partii wykorzystało dla rozgrywek wewnątrz swojego obozu wcześniejszą o rok wojnę na Bliskim Wschodzie. W Polsce, podobnie jak w wielu innych krajach Zachodu, narastały wówczas sprzeciwy młodzieży i rewolty w uniwersytetach. Kierownictwo PZPR wyciągnęło starego demona antysemityzmu i potępiając politykę Izraela nadało mu nową nazwę - antysyjonizmu. Rozpoczęła się nagonka na osoby, które nazwano syjonistami, a de facto tropiono Żydów, czy raczej - Polaków pochodzenia żydowskiego. Odwrócono uwagę od rzeczywistych problemów społecznych i politycznych, by skierować rozładowanie napięcia społecznego na wypróbowane w przeszłości tory.

Dlaczego jednak ludzie chcą polować na innych, piętnować, “odcinać się"? Przypatrzmy się kilku mechanizmom.

Szukanie kozła

Każda grupa społeczna konstruuje swoją tożsamość, a trwając, sprawdza jej treść co jakiś czas. Proces ten, zwłaszcza w fazie początkowej lub podczas głębszych kryzysów tożsamości, wymaga określenia i wskazania kogoś, kto do “my" nie należy. Łatwiej przecież powiedzieć, że białe na pewno nie jest czarne, niż określić istotę bieli. Faza określania tożsamości grupowej przez zaprzeczanie jest nieunikniona i wynika z istoty tego procesu. I zazwyczaj nie chodzi o duże grupy, np. że Ukraińcy nie są Polakami, ale że ten konkretny “on" nie jest “my". Każde “my" składa się z czegoś, co grupa sobie ceni. Jesteśmy więc dobrzy, szlachetni, mądrzy, tolerancyjni, odważni - zestaw cech zależy od tego, co w danym momencie uważane jest za wartościowe. Ten, kogo grupa odrzuci, bo nie jest właśnie taki, jakiego chce grupa - jest piętnowany, np. przez nazwanie go pijakiem, prostytutką, dewiantem, odmieńcem. Kimś, kto nie jest “my".

Nieco inaczej jest z “dziwakiem". Grupa toleruje go, bo jest na pograniczu: “Jest z nami, ale że jest troszkę śmieszny, nie dopuścimy go za blisko". Nie wejdzie do środka, choćby nie wiem, jak się starał, bo jego rola w tej społeczności jest inna. Jest potrzebny, żeby grupa mogła, mocą swojej woli, trzymać kogoś poza sobą i tym bardziej czuć się spójną i zwartą.

Z tradycji starojudaistycznej wywodzi się koncepcja zbliżona do polowania na czarownice: szukanie kozła ofiarnego. Raz w roku, w Sądny Dzień, winy społeczności przelewano na kozła, którego nie poświęcano w ofierze, bo stawał się nieczysty, ale przepędzano na pustynię. To był symboliczny rytuał oczyszczenia społeczności. Oczyszczanie się z winy przez wskazanie palcem na drugiego jest właściwe ludzkiej naturze: jeśli mam niespokojne sumienie, chętnie dostrzegam jeszcze większe przewiny u kogoś innego. Człowiek ma ograniczoną zdolność dźwigania poczucia winy, a dzięki temu zabiegowi jego balast staje się mniej dolegliwy. Także od pojemności jego sumienia zależy, kiedy rodzi się w nim sprzeciw, skłaniający do porzucenia poczucia winy na rzecz poczucia krzywdy i dostrzegania winy u kogoś innego. Wskazywaniu winnych poza sobą sprzyja też niechęć do ponoszenia odpowiedzialności.

Czasami zresztą, “podejrzani" sami dają powody do domysłów. Wystarczy sięgnąć do klasycznego w tej dziedzinie dzieła z XV wieku “Młot na czarownice". Czarownicę identyfikowano po tym, że nie padło jej bydło podczas zarazy, czy po tym, że ocalała podczas burzy z piorunami. To oczywiste, co zrobiła: rzuciła urok na krowy sąsiadów albo zdjęła pończochę i sama wywołała zawieruchę, jak więc pioruny miały uderzyć w nią? Nikt niczego nie wymyśla - po prostu wskazuje się jako odpowiedzialną za zło osobę spośród tych, którzy jakoś się wyróżniają. Na nich może się skupić całe zło.

Ten sam mechanizm ujawnił się w latach komunizmu, kiedy prywatną inicjatywę przedstawiano jako coś przestarzałego. Pojawiło się nawet hasło: “Wszystkiemu winni są spekulanci", na tyle nośne, że pod koniec lat 60. doprowadzono do wydania wyroku śmierci w tzw. aferze mięsnej. Wydano karę śmierci za przestępstwo gospodarcze, i nie można jej odbierać jedynie jako ukarania winnego - osoby łamiącej obowiązujące przepisy. Więcej, to było wskazanie odpowiedzialnego za wielką dolegliwość tamtych czasów: brak mięsa i kolejki po kiełbasę.

Wina polityków, wina mediów

W czasach młodej demokracji, a chyba za taką możemy uznać nieco ponad 15-letnią III RP, niepokój społeczny, sprzyjający wyszukiwaniu czarownic, podsycają partie. Dla celów wyłącznie politycznych wskazują przeciwników nie tylko w szeregach opozycji, ale wśród wszystkich inaczej myślących. Sięgają przy tym do argumentów zaprzałego, prawie że podświadomego uprzedzenia, bo czym innym jest np. podsycanie obecnego wciąż w Polsce antysemityzmu i przekonania o istnieniu szkodzącej prawdziwym Polakom żydokomuny, czyhającej nie wiadomo gdzie?

Szukanie czarownic, współcześnie podsycane przez media goniące za kolejną informacją, komentarzem czy choćby spekulacją, przeistacza się w niebezpieczną grę, w której uczestniczy niemal całe społeczeństwo. Wszyscy zastygają w oczekiwaniu na kolejny skandal: “Kto jeszcze okaże się..." (w miejsce kropek wstawmy: Żydem, homoseksualistą, pedofilem, donosicielem albo nazwisko osoby, którą społeczność chciałaby usunąć ze swoich szeregów).

Wskazanie przez polityka jakiegoś konkretnego błędu jest potrzebne, aby pokazać, że jeśli chce się coś zmienić, przede wszystkim trzeba zacząć od tego miejsca. Kłopot w tym, że “miejscem bolącym" nie są np. okolice, gdzie bezrobocie jest tak duże, że zagraża życiu społecznemu, ale np. teczki czy konieczność stworzenia listy agentów. Jak długo politycy nie będą zajmować się bezrobociem, a tylko tym, jak się utrzymać przy władzy, zdobyć popularność i wygrać następne wybory - tak długo układów politycznych, jak i zapotrzebowania na medialne newsy nie zabraknie. Te same mechanizmy występują zresztą i w demokracjach dużo bardziej stabilnych i nie jestem pewien, czy tam polowań na czarownice jest mniej. U nas jednak, właśnie z racji braku doświadczeń w radzeniu sobie z takimi przypadłościami, mogą być one ostrzejsze.

Przekupny psychiatra

Jeśli ktoś nie wierzy, niech przypomni sobie oburzenie, jakie towarzyszyło medialnym doniesieniom o nieuczciwości psychiatrów, z których niektórzy okazali się współpracownikami mafii, m.in. wystawiali fałszywe zaświadczenia pozwalające uniknąć odpowiedzialności karnej. Faktem jest, że dość łatwo je zdobyć: wystarczy nie myć się przez dwa tygodnie i w takim stanie stawić się przed psychiatrą, mówiąc, że nie widzi się potrzeby utrzymywania higieny. Takie zaniedbanie jest albo wyrazem depresji, albo apatii, bo trudno z powodów nie-chorobowych nie myć się tak długo. Gdy przyjdzie po temu okazja - wystarczy się na tę wizytę powołać. A ponieważ interpretacja zaburzeń zdrowia w odległej przeszłości jest niezwykle trudna, natomiast zaświadczenie lekarskie (szczególnie za dodatkową zachętą) dość łatwo uzyskać - obrotny przestępca, ze względu na niepewność co do jego zdolności rozpoznania znaczenia czynu i kierowania swoim postępowaniem w wyniku poważnej depresji lub schizofrenii z dezorganizacją psychiczną, w przypadku naruszenia prawa może uniknąć osądzenia. Stąd już blisko do przekonania, że oto przestępcy chodzą po ulicy, a niekaralność umożliwiają im psychiatrzy.

W latach 60. przeprowadzono zresztą w USA eksperyment dla udowodnienia, że psychiatra jest narzędziem w ręku społeczeństwa - zamyka w szpitalu psychiatrycznym tych, którzy nie potrafią się przystosować. Do szpitali zgłaszali się studenci-ochotnicy mówiąc, że się nie myją albo, że mają myśli samobójcze; proponowano im leczenie, a jeśli się nie zgadzali, zatrzymywano ich w szpitalu siłą. W ten sposób udowodniono też, że psychiatrów można oszukać, co oczywiście nie rozgrzesza ich z korupcji czy fałszowania dokumentów. Należy to ścigać, ale nie przez piętnowanie wszystkich psychiatrów, tylko przekupnych lekarzy, którymi w pierwszym rzędzie powinny się zająć samorządy lekarskie.

Kulczyk i kułak

Od kiedy polska gospodarka zaczęła się rządzić regułami wolnorynkowymi, a społeczeństwo podzieliło się m.in. na bardzo biednych i bardzo bogatych, ci drudzy znaleźli się w społecznej niełasce. Nie jest to jeszcze polowanie na czarownice, ale gdyby tak wsłuchać się w polityczne żądania wstrzymania prywatyzacji do najbliższych wyborów albo prześwietlenia wszystkich prywatyzacji, jakie zdarzyły się po 1989 r., czy nie usłyszelibyśmy jakiegoś znajomego pogłosu? Przecież mówi się to w kraju, w którym zaledwie 60 lat temu, w ramach reformy rolnej i nacjonalizacji, wyrzucano ludzi z domów i pozbawiano majątków. Tępiono “kułaków" i “prywaciarzy".

Przenieśmy jednak te rozważania na poziom zwykłego zjadacza chleba. Jeśli sąsiad dużo zyskuje materialnie; jest dysponentem prawie życia i śmierci, a na pewno pracy, bo jest największym (albo jedynym) pracodawcą w regionie; jeśli jest nieprzygotowany do posiadania takiej władzy; jeśli stworzy sobie odpowiedni sztafaż: duży dom z weneckimi oknami, wyposażony w ekskluzywne meble i ogród, po którym przechadzają się ochroniarze z psami obronnymi... Jak blisko od takiej obserwacji do przekonania, niezwykle utrwalonego w ostatnim półwieczu: kto ma pieniądze, zarobił je nielegalnie albo ma je z wyzysku? Dorobienie się dzięki pracy czy zaradności jest podejrzane, bo przecież inni robili to samo, a nie mają aż tyle (a przynajmniej tego nie widać). Jedynym usprawiedliwionym sposobem dorobienia się jest wygrana na loterii (zgodnie z zasadą: “to mi się należy").

Hierarchia i pedofile

Nic tak jednak nie sprzyja polowaniu na czarownice, jak sprawy obyczajowe. W Polsce - po “sprawie Andrzeja S.", Tylawie i ostatecznie nieuzasadnionych podejrzeniach wobec gdańskiego prałata - przedmiotem polowań stali się pedofile. Jeśli chce się komuś zaszkodzić, wystarczy rzucić nań publicznie podejrzenie o takie praktyki. Ochrona dzieci przed wykorzystaniem seksualnym przez chorych psychicznie i przestępców (których tym samym prewencyjnie najlepiej trzymać w więzieniu) jest stale obecna przynajmniej od XIX wieku. Dekonstrukcja tego stereotypu rozpoczęła się dopiero w połowie lat 70., kiedy stwierdzono, że do wykorzystania seksualnego dziecka dochodzi najczęściej w rodzinie i kręgu najbliższych znajomych. Jak jednak przy każdej nowej chorobie (Polacy z pedofilią jako problemem zetknęli się dopiero w ostatnich latach), pojawili się aktywni tropiciele nowego zła, widzący jego zakaźne mikroby w każdej osobie. Nie pozbawione znaczenia jest też nagłośnienie sprawy przez media, które właściwie nie służy niczemu więcej poza napiętnowaniem domniemanego sprawcy.

Sens dociekań mediów można było zobaczyć jedynie wtedy, gdy podejrzenia zaczęły dotyczyć kleru, a Kościół nie umiał znaleźć właściwego rozwiązania problemu. Jednak i tak, sposób nagłaśniania tych spraw przypomina rozgrywkę polityczną. Żydokomuna świetnie nadaje się na czarownicę. Nie tylko jest tym “innym", ale jeszcze zagraża temu, co chcemy postrzegać jako niewzruszoną opokę. Domaganie się, by księża dopuszczający się czynów zabronionych prawem byli, tak jak inni łamiący prawo obywatele, stawiani przed sądem powszechnym, a nie kościelnym, odbiera się jako działania polityczne zmierzające do podkopania znaczenia i zaufania do Kościoła. Tymczasem nawet największemu autorytetowi nie szkodzi przyznanie, że zrobił coś źle. No, ale w strukturze hierarchicznej jest to trudne. Podobnie dla rodzica przyznanie się przed dzieckiem czy dla przełożonego - przed podwładnym.

Oni są homoseksualni

O tym, że homoseksualiści bywali czarownicami, przekonuje historia. Osoby realizujące potrzeby seksualne w sposób homoseksualny (czy choćby o to podejrzewane) piętnowano, za grzech sodomii karano śmiercią przez spalenie na kracie (tak zginął św. Wawrzyniec), skazywano na ekskomunikę i wypędzenie. Homoseksualizm w wielu krajach Europy był karalny, a np. hitlerowcy zsyłali takie osoby do obozów koncentracyjnych (choć uzasadnienie mogło się wydawać dziwne: że są to jednostki, które nie pracują nad umocnieniem rasy na świecie).

Trzeba też przywołać pojęcie homofobii, pozbawione znaczenia z powodu nieustannej nim żonglerki. Jesteś “homofobem" znaczy już tyle, co “męską świnią", “szowinistycznym seksistą" albo “paternalistycznym lekarzem". Pojęcie homofobii jest jednak precyzyjne i oznacza emocjonalną niechęć i obawę przed homoseksualnością. W psychoanalizie zakładano, że istnieje coś takiego jak lęk homoseksualny - ale psychoanaliza zakładała także naturalną biseksualność każdego człowieka, co oznaczało, że każdy człowiek ma także skłonności homoseksualne, a lęk pojawiał się wówczas, gdy nieuświadomione - domagały się zaspokojenia w nieakceptowany przez człowieka sposób.

Teraz homofobię definiuje się też jako obronę przed uświadomieniem sobie własnych potrzeb homoseksualnych. Lęk przed znalezieniem w sobie takich skłonności, może przejawiać się niechęcią wobec osób, które społecznie jawią się jako właśnie takie: mężczyzn o wysokim głosie, zachowujących się władczo kobiet z krótkimi włosami zamiast loków. Oczywiście, niekonwencjonalność zachowania się i noszenia może nie mieć nic wspólnego z orientacją seksualną, ale skoro każdy wie, jak wygląda i co powinna robić kobieta czy mężczyzna, dlaczego jest inaczej? Bardzo łatwo w kimś podobnie odmiennym od reszty społeczności zobaczyć dewianta i albo wykluczyć go ze zbiorowości, albo zesłać na jej obrzeża.

Do nadużycia pojęcia homofobii doprowadziło przesadne przejęcie się poprawnością polityczną i prawie że utożsamienie jej z nietolerancją, która jest przecież pojęciem o wiele szerszym: wiąże się z głębokim przekonaniem posiadania jedynej prawdy. Przekonaniem tak bezkrytycznym, że rodzi konieczność narzucenia tej jedynej prawdy wszystkimi możliwymi środkami. I nie ma znaczenia, jakiej sprawy prawda dotyczy.

My, agenci

I wreszcie wydarzenia ostatnich dni. Wydaje się, że obserwujemy rozwijającą się akcję polowania na płatnych informatorów służb bezpieczeństwa PRL. Interesujące jest to, że przymiotnik “płatny" nie odgrywa tu istotnej roli; najważniejsza jest sama współpraca.

Doświadczenie innych systemów totalitarnych i procesów denazyfikacji w Niemczech czy (znaczniej później) w Austrii wskazuje, że jest to proces bardzo trudny i bolesny. Wiemy przecież, że nazistowscy lekarze, aktywni w programie sterylizacji niepełnosprawnych i eksterminacji przewlekle chorych, także psychicznie, po wojnie przez blisko 30 lat cieszyli się estymą i piastowali ważne stanowiska w systemie opieki zdrowotnej i na uniwersytetach. Żołnierze uczestniczący w eksterminacjach i pacyfikacjach w czasie II wojny zdobywali wysokie stanowiska na międzynarodowej scenie politycznej. Doszło do tego, mimo denazyfikacji Niemiec.

Społeczeństwo chce wskazać winnych, oczyścić się, a równocześnie broni się przed zmazą udziału w czynach potępianych. Obrona jest szczególnie silna, gdy potępienie zła przychodzi późno. Przeżyliśmy to niedawno, kiedy przerwano milczenie dotyczące eksterminacji ludności żydowskiej Jedwabnego i sąsiednich miast. Eksterminacji dokonanej przez nas. Właśnie to “nas" powstrzymuje w pół kroku. Co więcej: ułatwia tym, którzy są żywo zainteresowani milczeniem, jego utrzymywanie. Przyczyn takiej postawy może być wiele. Chęć ukrycia czegoś niegodnego jest jedną z nich.

Wydaje się, jakby nikt nie pamiętał, że przed 1989 r. każdy, kto wyjeżdżał na Zachód w związku z uprawianym zawodem (mówiło się wówczas: “służbowo"), był namawiany przez pracowników SB do informowania o zachowaniu koleżanek i kolegów spotkanych tam, gdzie się udawał. To prawda, że wyrażenie na to zgody było zachowaniem niegodnym. I pewnie prawdą jest, że niewielu ryzykowało odebranie upragnionego paszportu w wyniku odmowy. Czy jednak jej brak jest równoznaczny ze zgodą na raportowanie o zachowaniach osób inaczej myślących niż kazała partia? Czy ktoś, kto nie powiedział “nie", ale na tym poprzestał, jest byłym donosicielem?

Ci, którzy wyrządzili wiele zła, zapewne uczynią wszystko, aby informacja o tym nie została ujawniona. I żeby nie przeszkodziła im w cieszeniu się życiem w nowym systemie politycznym. Ale przecież mówi się ciągle o tym, że dane na ich temat dawno zniszczono.

Teraz, w sytuacji, w której nikt nie chce być donosicielem i byłym agentem, każdy, kto umiał mówić i pisać między 1945 a 1989 r., jest podejrzany. Każdy może być czarownicą. I każdy może być czarownicą polującą na czarownice. Od nas zależy, czy będziemy się wzajemnie wpychać na stos, czy godnie przebrniemy przez bolesny i na pewno długi proces rozponawania win oraz oczyszczania się z nich. Nie z winnych, ale z win.

Notowała Anna Mateja

Prof. JACEK BOMBA (ur. 1941) jest lekarzem-psychiatrą, kierownikiem Katedry Psychiatrii Collegium Medicum UJ, prezesem Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Zajmuje się m.in. problemami dorastania, zaburzeniami psychoseksualnymi, zagadnieniami depresji i nerwic.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2005