Ścieżki do otchłani

Ryszard Izdebski, terapeuta: Jak udowodnić, że rodzic całuje dziecko w sposób niedopuszczalny? Jak to powiedzieć światu? Bycie świadkiem jest naprawdę niewygodne. Rozmawiała Anna Mateja

23.09.2008

Czyta się kilka minut

Anna Mateja: W filmie Pedro Almodóvara "Volver" główna bohaterka, Raimunda, ukrywa przed córką, Paulą, że jej dziadek jest jednocześnie jej ojcem. Historia nie pozwala jednak o sobie zapomnieć, bo przed tym samym zagrożeniem staje i Paula - tyle że ona broniąc się przed ojcem (de facto ojczymem), usiłującym ją zgwałcić, morduje go kuchennym nożem. To dopiero początek... Raimunda wprowadza nas do świata bez mężczyzn, w którym skutki kazirodztwa wydają się być problemem wyłącznie kobiecym.

Ryszard Izdebski: Bo w większości przypadków to ojciec uwodzi albo gwałci dziecko, nie matka. Historia opowiedziana przez Almodóvara pokazuje, że te traumatyczne doświadczenia mogą stać się częścią przekazu międzypokoleniowego. Trudno mi uwierzyć, że kobieta, która wie, że ojcem jest inny mężczyzna niż ten, którego za ojca podaje, nie wysyła dziecku kryptoprzekazu na ten temat. A właściwie dwa przekazy: oficjalny - to jest twój ojciec, i podskórny - to nie jest twój ojciec. Trochę jak przy adopcjach: dzieci adoptowane, które o tym nie wiedzą, przeczuwają, że jest jakaś domagająca się wyjaśnienia tajemnica. I dopóki nie zostanie wyjawiona, w rodzinie będzie się utrzymywał niepokój.

Do kazirodztwa można podchodzić jak psychoanalityk, który zastanawiałby się, czy nie kryje się pod tym problem Edypa bądź Elektry - seksualnych pragnień dziecka w stosunku do rodzica. Terapeuta systemowy patrzy z kolei na takie zdarzenie kontekstualnie: jak takie relacje zagrażają rodzinie i społeczności, w której ona żyje. I mówiąc szczerze, wolałbym jak najmniej przebywać w takich krainach...

Tyle że ludzkie ścieżki czasami prowadzą do takich krain.

Jako terapeuta powinienem pomagać wszystkim uwikłanym w jakiś niedobry układ. Stwierdzając jednak popełnienie kazirodztwa, muszę zmienić język: neutralny terapeuta staje się przede wszystkim praworządnym obywatelem, który ma przed sobą nie pacjenta, a ofiarę, i nie rodzica, tylko sprawcę.

Chodzi o to, że to Pan musi zawiadomić prokuratora?

To nie takie proste. Jeżeli sprawca wejdzie do gabinetu i zaczyna rozmawiać, obejmuje go tajemnica terapii. Czasami więc wiem coś porażającego, ale nie mogę z tym nic zrobić. Więcej: nawet jeśli sąd zwolni mnie z tajemnicy, ale jedynym źródłem wiedzy o tym, co się stało, jestem ja, informacje terapeuty nie mogą być użyte przeciwko sprawcy. Dla mojej pracy najważniejsze jest jednak to, że tracę pozycję osoby, która chce pomagać wszystkim uczestnikom zajścia. W momencie, kiedy interweniuję, bo chcę naprawiać, staję się stronniczy, a terapeuta nie jest sędzią czy księdzem, ale kimś, kto słucha i stara się rozumieć, nie interweniować.

Kiedyś pojawiła się u mnie dziewczynka z objawami, z których każdy sam w sobie zasługiwał na psychoterapię i osobną diagnostykę: krwawiła z dróg rodnych, zanieczyszczała się kałem, moczyła. Przez lata lekarze nie mogli dociec, co jej jest. Podczas pierwszej rozmowy opowiedziała, co ją łączy z tatą... I w ciągu miesiąca jej stan poprawił się diametralnie. Ponieważ jej ojciec nigdy w moim gabinecie się nie pojawił, złożyłem doniesienie do prokuratury. Gdy potwierdziłem poprawę stanu dziecka przed sędzią, usłyszałem, że skoro objawy ustąpiły bez terapii, powinno się je potraktować jako niezbyt poważne...

Dlaczego osoba dotknięta kazirodztwem sama później w tę pułapkę wpada?

A jaka zależność kieruje ludźmi, którzy, sami kiedyś bici, co ich przecież bolało i upokarzało, decydują się bić własne dzieci? Robią to, by nie wymówić posłuszeństwa swojemu rodzicowi - gdyby dziecka nie uderzyli, powiedzieliby mu nie wprost: "po co mnie biłeś, skoro można wychować bez tego?". Wraz z pierwszym klapsem wysyłany jest komunikat: "miałeś rację; odpuszczam ci i rozumiem, że bez bicia wychować nie sposób". To zdeterminowanie do pewnych zachowań, pojmowane jako swego rodzaju lojalność wobec rodzica, spotykamy w różnych historiach, także kazirodczych.

Poza tym, tabu to niezwykle silna bariera, jeśli runie... Każdy, kto ma dziecko i doświadczenie bliskości z nim, zdaje sobie sprawę, jak łatwo zerotyzować najniewinniejszą relację: dziecko przy odsłoniętej piersi mamy, oboje oddani intymnej czynności przyjemnej dla obojga; ojcowie też bywają blisko ze swoimi dziećmi. Gdyby nie tabu, każdą z tych relacji można byłoby odczytać dwuznacznie.

Bez czułości wychowamy emocjonalne kaleki pozbawione fundamentu zaufania, który pozwala budować kolejne relacje i zaufanie do świata. Więc jak poczuć, że coś jest w rodzinie nie tak?

Pewna kobieta opowiadała, że gdy w dzieciństwie tata ją całował, mama mówiła: "nie całuj jej tak". Ona sama nie miała nic przeciwko tym pocałunkom, przeszkadzało jej tylko, że ją dusiły. Tato zapewniał, że bardzo ją kocha i obsypywał prezentami. Dopiero mając kilkanaście lat, zorientowała się, że inne dzieci nie są tak całowane i poczuła dyskomfort wynikający z tego, że przyzwalała na te niestosowne, jak się po latach dowiedziała, pocałunki. One same też nabrały już innego zabarwienia, bo zaczęły dotykać sfery, która wcześniej była w niej uśpiona.

Terapeuci długo postrzegali ją jako dziecko psychotyczne, bo mówiła, że tata jest diabłem, że rosną mu rogi - metaforycznie opisywała go jako osobę niemoralną i niebezpieczną. Postrzegano to jednak jako objaw choroby i leczono farmakologicznie. Wizja demonicznego ojca była prawdopodobnie reakcją na tajemniczy gąszcz, w jakim się znalazła: religia, ojciec, dojrzewanie, pokusa... Zresztą, gdy dorosła, zaczęła sprawować nad ojcem rządy na zasadzie "mam na ciebie haka". Dalej więc trwała relacja, tylko odwróciły się jej bieguny.

Jaka rodzina sprzyja naruszeniu tabu kazirodztwa?

Taka, w której panuje przesadna, stopniowo zacieśniająca się bliskość, izolująca ją od innych. Rodzina staje się hermetyczna, jakby ktoś zacisnął wokół niej pętlę albo wybudował mur, odcinając od pomocy i wiedzy. To sprawca stara się uczynić z członków rodziny osoby bezwolne. Im bardziej pętla się zacieśnia, gromadząc popełnione w rodzinie zło, tym trudniej przywrócić w niej normalność.

To jest tak jak z kimś bitym przez 20 lat, którego zachęca się, by przestał na to pozwalać. On może wówczas zapytać: czy mi się to opłaca? Teraz? Przecież to była ogromna inwestycja: tyle lat cierpienia, które ktoś sobie uzasadniał, znosił, oczekiwał nagrody... A teraz może wyjść na niewiarygodnego cierpiętnika. Na tej zasadzie zresztą gremialnie oskarża się matki, w których domu dochodzi do kazirodztwa.

Bo to niemożliwe, by nic nie wiedziały...

Matki nie widzą, bo tak działa tabu - oślepia. Kiedy dziecko mówi o czymś takim, usłyszy: "nie gadaj, to niemożliwe"; matka pyta ojca i, oczywiście, słyszy: "zwariowałaś". Zaczynają traktować sprawę poważnie, gdy okazują się silniejsze, bo dzieci dorosły; gdy dziecko jest na tyle duże, że staje się wiarygodne albo może zajść w ciążę. Wtedy coś, co było na wpół niewidziane, jednak dochodzi do świadomości. Zaczyna się strach: że tzw. cały świat się dowie, dlaczego w moim domu...

Mamy nie mają łatwo także dlatego, że są zależne i nie mają za dużo do powiedzenia w seksistowskim kraju, gdzie przede wszystkim mężczyźni stanowią prawo, definiują pojęcia, piastują stanowiska i mają wyższe pensje. Dalej też obowiązuje powiedzenie, że "dzieci i ryby głosu nie mają" - dziecko jest człowiekiem, który ma prawa obywatelskie, ale nie ma nic do gadania. Nawet jego bicie jest bezkarne.

W jaki sposób kazirodztwo może być na wpół niewidziane? Wydawałoby się, że matki powinny krzyczeć na dachach, by ratować dziecko.

Wiążemy się z ludźmi na zasadzie pewnych projekcji: wyobrażamy sobie, jaki jest ten wybrany, potem dopiero sprawdzamy, jaki jest naprawdę. Odsłony następują milimetr po milimetrze, tak że potrafimy się oswoić z faktycznym wizerunkiem. Odkrycie relacji kazirodczej jest jednak tak szokujące, że wydaje się niemożliwe, by zdarzyło się naprawdę. Ale w pewnym momencie zasłona spada i całe dotychczasowe życie trzeba postawić na ostrzu noża, m.in. zanegować relację z bliskimi osobami, które okazały się kimś zupełnie obcym.

I matki, i osoby postronne mogą się też łudzić, że się mylą i w niewinnej relacji dopatrują się podtekstów. No bo jak udowodnić, że rodzic całuje dziecko w sposób niedopuszczalny? Jak to powiedzieć światu? Bycie świadkiem jest naprawdę niewygodne, choćby dlatego, że wstydzi się tego, co widzi: dlaczego inni chodzą po świecie i nie natykają się na takie sceny, a ja tak? Szukam wrażeń? Wbrew pozorom, nadużycie bardziej się czuje, niż diagnozuje. Może do niego dojść nawet podczas sesji terapeutycznej - to taki rodzaj uśmiechu od rodzica do dziecka, o którym terapeuta wie, że nie jest OK, bo doszło do jakiejś pozawerbalnej reakcji ze strony dziecka. Jesteśmy bezradni - nie potrafimy uchwycić tego, co się stało w tym ułamku sekundy, rozłożyć na elementy i dociec, co się pod tym uśmiechem kryło.

Razem z prof. Bogdanem de Barbaro i dr. Andrzejem Cechnickim, psychiatrami, uczestniczyłem w konsultacji pewnej rodziny. Gdy widzieliśmy kilkunastoletnią córkę i jej ojca, siedzących blisko, mieliśmy wrażenie, że dzieje się coś złego. Oni natomiast sprawiali wrażenie przeszczęśliwych. Gdzieś z boku stała zawsze gniewna matka. Coś było nie tak, ale nie mamy rentgena, by zobaczyć, co jest w środku tej rodziny. Chyba że sam organizm zaczyna "mówić", ale i wtedy potrzeba czasu, by wyprysk skórny czy zanieczyszczanie kałem zinterpretować jako mechanizm obronny dziecka. Mówiąc trywialnie: "śmierdzę, jestem nieatrakcyjna dla nikogo, również dla ciebie"...

A jeśli osoby pozostające w związku kazirodczym faktycznie są w sobie zakochane, mają dzieci i rozbicie rodziny odbiorą jako niezasłużoną krzywdę?

Może taki związek pieści ich narcyzm - są przecież tacy niezwykli... Z reguły jednak rozpoczyna go wykorzystanie seksualne młodocianej córki przez ojca. Dziewczynka mogła nawet nie przeżyć tego jako traumy, ale np. wyróżnienie, a całą relację odbierać jako nieopresyjną. Ale to nie zmienia faktu, że doszło do wykorzystania, bo miłość rodzicielska ma otwierać na świat i ludzi, a nie ograniczać emocjonalnie. Poza tym, współżycie od wczesnego dzieciństwa to swoisty imprinting w sferę seksualną w ogóle - dziecku wydaje się, że w taki sposób nie może już kochać nikogo innego. W tym sensie jest właściwie niewolnikiem tej relacji. Poza tym, prawdopodobnie te córki słyszą gdzieś z tyłu głowy, że nikt, komu powiedzą prawdę, ich nie pokocha. Czy naprawdę można założyć, że nie należy się w to mieszać?

Różnie potoczyły się losy dzieci, w których rodzinach doszło do ujawnienia kazirodztwa. Rodziny zubożały, borykały się z rozbiciem i wstydem społecznym, ale dzieci, chyba wszystkie, mówiły, że warto było. Każdy jednak ma swoje odpowiedzi i swoje obszary tabu. Przecież jego przekraczanie zdarza się i wśród księży, i sędziów, i psychologów.

Debata medialna, jaka wybuchła po ujawnieniu sprawy Alicji B., nastolatki przez lata wykorzystywanej przez ojca, nie dotyczy jednak kazirodztwa, ale... pedofilii. Atmosferę podgrzały słowa premiera, odmawiającego pedofilom miana ludzi i zapowiadającego tzw. kastrację farmakologiczną. Leczenie farmakologiczne jest możliwe od 2004 r., tyle że od tej pory kolejni ministrowie sprawiedliwości nie zdecydowali o powstaniu zajmującego się nim ośrodka. Poza tym cały czas mówi się tylko o pedofilach, a problem dotyczy każdego przestępcy popełniającego na tle seksualnym czyn zabroniony. Nietrudno zauważyć, że pedofil to, jak twierdzi prof. Jacek Bomba, współczesny kozioł ofiarny.

Nic dodać, nic ująć. Górę wzięły emocje, stereotypy i święte oburzenie. A przecież byłoby czym się zająć...

Czy jest nadzieja na uwolnienie się od takiej przeszłości, jaką ma za sobą córka Josepha Fritzla?

Dzięki psychoterapii odkrywamy nieraz ślady kazirodczej przeszłości - pozostaje podążać za nimi, nawet jeśli prowadzą do otchłani. Ale tylko w taki sposób można wyjść na prostą i wyleczyć się z dojmujących objawów bolesnych przejść, np. depresji.

Raz na pół roku spotykam się z Dziećmi Holokaustu, a jednak wciąż jest dla mnie nie do pojęcia, jak oni mogą żyć z tak potwornymi bliznami, które, wyobrażam sobie, zabierają spore obszary duszy i ciała. A żyją, mają dzieci i wnuki - są kapitalnymi ludźmi. Na pewno są obszary, których nie sposób "wyremontować" po tak traumatycznych doświadczeniach, jakie mają za sobą oni, czy - w innej sferze - córka Fritzla. Ale też skorupka naszej wytrzymałości jest na tyle silna i elastyczna, że pomieści nowe krajobrazy i ustąpi miejsca nowemu życiu.

RYSZARD IZDEBSKI jest terapeutą; kierownikiem Zespołu Leczenia Domowego w Klinice Psychiatrii Collegium Medicum UJ, dyrektorem Krakowskiego Instytutu Psychoterapii, specjalistą II stopnia z zakresu psychologii klinicznej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2008