Saturnalia lekkoducha

Nietzsche bada prawdę pod kątem jej przydatności do życia. "Ile podejrzliwości, tyle filozofii" - powtarza.

03.03.2009

Czyta się kilka minut

Żołądek był już nie do ujarzmienia nawet przy ostrej aż do śmieszności diecie, wielodniowe bóle głowy o najgwałtowniejszym charakterze, powracające po paru dniach, całe godziny wymiotów mimo niejedzenia. (…) Wielkie znużenie, wysiłek przy przejściu ulicą, silne uczulenie oczu na światło; Immermann leczył mnie na coś takiego jak wrzód żołądka, ja zaś ciągle spodziewałem się krwawych wymiotów. Przez 14 dni musiałem zażywać roztwór lapisu, daremnie" (z listu Nietzschego do Carla von Gersdorff).

"Radosną wiedzę" Nietzsche pisał, gdy życie dało mu nieco wytchnienia, a fizyczny ból, który był jego stałym towarzyszem, odrobinę zelżał. Pisał "językiem wiatru", wiercąc się niespokojnie, przenosząc z jednego kąta Europy w drugi. Zawarł w niej zuchwalstwo, niepokój, antynomię. O filozofii myślał jak o manifeście ozdrowieńca, któremu wraca niespożyta energia. Strony tej niezwykłej książki podszyte są przeczuciem nowych przygód, gotowością podjęcia ryzyka, zapłacenia każdej ceny za śmiały filozoficzny eksperyment. Radosna wiedza wymaga nieustannej gotowości, przytomności, gdyż łatwo ją - jak wszystko na tym świecie - przegapić, przespać, nie przyjąć jej nawet do wiadomości. Jesteśmy tyle warci, ile gotowi jesteśmy zaryzykować.

Śmierć Boga

Dowiadujemy się o niej od krążącego po rynku człowieka cierpiącego na bezsenność, który trzyma w rękach zapaloną w południe lampę. Człowiek wyszedł na poszukiwanie Boga, ale nie znalazł Go. A skoro Boga nie ma, nie wiadomo, gdzie góra, gdzie dół, kiedy świeci słońce, a kiedy robi się ciemno. "Czy nie czujecie woni boskiego rozkładu?" - pyta gromadzących się wokół prześmiewców. I dodaje: "Największa moc i świętość, jaką świat dotąd posiadał, wykrwawiła się pod ciosami naszych noży". Jak rozumieć te słowa - że Bóg umarł oraz że jesteśmy sprawcami Jego śmierci?

Bohater Nietzschego - a my wraz z nim - nie śpi, ponieważ życie, któremu Bóg nadawał do tej pory spoistość, rozłazi się "w szwach", bo nikt nad nim już nie panuje. Bóg stanowił ład pośród wartości, które organizowały nasze codzienne doświadczenie. Nowożytny człowiek wziął jednak sprawy we własne ręce: postanowił w wyborach abstrahować od transcendentnej miary, nie oglądać się na nikogo, nie liczyć z nikim poza samym sobą. W ten sposób Bóg utracił władzę nad ludzkim światem i jego przeznaczeniem. "Cokolwiek w teraźniejszym świecie ma wartość - czytamy w "Radosnej wiedzy" - nie ma jej samo w sobie, zgodnie ze swą naturą - wszak natura jest zawsze bez wartości; wartość tę kiedyś mu nadano, obdarzono je nią i to my byliśmy dawcami i szafarzami!". Po "odczarowaniu" świata rzeczywistość ludzka stała się na powrót płytka i zmysłowa. Chcąc oddać obraz sytuacji, Heidegger w książce o Nietzschem ucieka się do metafory okalającego ziemię firmamentu: Bóg jest jak wystygłe gwiazdy, których światło nadal do nas dociera, choć one same od tysięcy lat już nie świecą. Śmierć Boga byłaby więc Wydarzeniem, które dla żyjącego w polu jego oddziaływania człowieka pozostaje czymś nieodpartym i niewytłumaczalnym zarazem. Człowiek nie wie, "jak to się stało", że nagle znalazł się akurat w tym miejscu, a nie w innym; wie jedynie, że nie może działać i myśleć poza Wydarzeniem, z dala on niego. Nietzsche określa Wydarzenie ogranym w naszych uszach, ale w jego czasach stosunkowo nowym mianem nihilizmu. "Nie chwalę tu, nie ganię tego, że on nadchodzi" - czytamy w zapiskach z 1888 r. Nie znaczy to, że Nietzsche wieści jakieś okropne rzeczy. Opisuje jedynie to, co - jego zdaniem - dostrzega każdy, kto wyzbył się otumanienia, "złej wiary" i innych toksyn świadomości - mianowicie "śmierć Boga". Wydarzenie nihilizmu jest zatem do pewnego stopnia jak deszcz, co złapał nas w szczerym polu, przed którym nie bardzo wiemy, gdzie się podziać. Nie ma rady - zmokniemy; zmokniemy wszyscy.

Śmierć Człowieka

Śmierć Boga pociąga za sobą śmierć człowieka, którego życie w epoce nowożytnej nabrało najwyższej, bo "świętej" wartości. Tymczasem "wiemy, że świat, w którym żyjemy, jest nieboski, niemoralny, nieludzki". A przecież śmierć człowieka, czy w innym wysłowieniu: jego "przezwyciężenie", może stanowić nie tylko dozgonne konwulsje jego istoty czy symptom ogólnoludzkiej katastrofy, ale także szansę dla świata - uwolnionego od codziennych ułomności i ludzkiego ograniczenia.

Chcąc zrozumieć sedno tego eksperymentu, odwołam się do Shakespeare’a, o którym pisze Nietzsche, że jest poetą "zatajonego, mrocznego wydarzenia". Na czym polega jego tajemnica?

W "Królu Learze" znajduje się przejmująca scena przemiany człowieka w nad-człowieka. Hrabia Gloucester, broniąc swego pana przed sforą wyrodnych córek, zostaje przez nie ukarany utratą oczu, wydziedziczeniem z dóbr i banicją. W "drodze krzyżowej" towarzyszy mu syn Edgar, przebrany w żebraczy płaszcz szaleństwa. To on ma powieźć ociemniałego ojca na skraj świata. Starzec bowiem zapamiętał przepaść, której chciałby użyć jako "skały tarpejskiej", strącając z niej resztki własnego człowieczeństwa. Kiedy docierają do celu, Gloucester upewnia się, czy rzeczywiście stoi na szczycie i czy upadek grozi śmiercią. Każe sobie opisać miejsce, z którego runie w dół. Chce po raz ostatni spojrzeć na życie - oczami syna, snującego przed starczym zaślepieniem obrazy, jakich ten jeszcze nie widział. Są i piękne, i zdejmujące trwogą. Edgar opowiada mu o ptakach latających pod jego stopami, o utrudzonym zbieraczu kopru, co wspina się niebezpiecznie wysoko, to znów o morzu, którego szumu nie da się z góry posłyszeć... Lecz starzec odrzuca prawdę tych obrazów - nie dość dla niego są skłamane!

Bogowie! [klęka]

W waszym obliczu wyrzekam się świata

I zrzucam wreszcie brzemię trosk i nieszczęść.

Gdybym je umiał dźwigać bez szemrania,

Godząc się z waszą nieprzepartą wolą,

Wtedy sam by się dopalił skwierczący

Ogarek mego obmierzłego życia

(przekład Stanisława Barańczaka)

Przepaść, nad którą Edgar postawił ociemniałego starca, ma - jak wszystko tknięte nihilizmem - ledwie metr. Gloucester nie wie o tym, dlatego spada głową w dół dziesiątki mil, choć, wedle miar ludzkich, jego "salto mortale" można by co najwyżej przyrównać do osunięcia się z krzesła. "Czy naprawdę spadłem?" - jeszcze nie dowierza. Podejmijmy wraz z nim to pytanie - czy Gloucester naprawdę spadł? I tak, i nie. Runął wprawdzie z pagórka, lecz podniósł się jako człowiek ocalały z upadku. Także stojącego obok Edgara skok ten odmienił. Na końcu sceny występuje w roli akuszera człowieka ocalałego, mówiąc krócej: "arcy-" lub "nad-człowieka".

Gloucester pozostawił na szczycie siebie oraz "żebraka", który, będąc jego własną alienacją - synem, nędzą, szaleństwem, bólem, dawnym, minionym światem - przywiódł go po kres człowieczeństwa, spychając w otchłań. Używając nietzscheańskiej terminologii, powiemy, że na skraju przepaści rozstał się z istotami ograniczonymi przez wartości tamtego, nieodwracalnie przebrzmiałego świata. Dopiero z perspektywy padołu, o który roztrzaskał się, może dostrzec pustymi oczodołami, że - na sam koniec - znalazł się nad nimi. Wstrząs, jakiego doznaje stary hrabia, nosi wszelkie znamiona religijnego nominosum, gdy człowieka nawiedza to, co święte. Doskonale pojął to Edgar, który wprowadza ojca w nowe życie:

Miałeś, staruszku, szczęście. Ocalenie

Zawdzięczasz jasnym bogom, którzy czasem

Zaszczycają ludzki świat nadludzkim

cudem.

Moment, kiedy Gloucester podnosi się z dna, na które się ześliznął, jest chwilą, w której "przekonał się, że otchłań należy do wyżyny. Przezwyciężenie zła nie jest jego usunięciem, ale uznaniem stojącej za nim konieczności" (M. Heidegger). Wiedza ta pozwala mu stanąć - "stać się" - nad-człowiekiem. Przemianie Gloucestera towarzyszy, jak każdej krytycznej sytuacji, ból i niepewność, jej wynik bowiem nie jest zawczasu znany. Stanąć nad-człowiekiem, wytrzymać to nad-ludzkie położenie - te dwie, osobne przecież rzeczy, nie zawsze się dodają. Dla Szekspirowskich starców jest już za późno, ich słońce dawno zaszło, toteż Gloucester wraz z Learem umierają po ludzku - nietzscheański eksperyment okazał się dla nich zbyt niebezpieczny.

Śmierć prawdy

Wedle klasycznej definicji prawda polega na odpowiedniości, "przyległości" rzeczy i zdań. "Mówić, że to, co jest, nie jest, a to, co nie jest, że jest, to fałsz, zaś mówić to, co jest, że jest, a to, co nie jest, że nie jest, to prawda" - oto przepiękna w swojej prostocie jej klasyczna formuła. Poszukujący prawdy człowiek dąży do stabilizacji, pragnie usunąć niepewność, będącą źródłem cierpienia, leżącą u podstaw egzystencjalnego niepokoju. Łaknie ciepła, jakie prawda niewątpliwie daje, żywi się jej chlebem, byle tylko życie nie bolało go tak bardzo.

Otóż zdaniem Nietzschego taka prawda nie istnieje, a nawet gdyby istniała, byłaby niepoznawalna. Jeśli pomimo tego założylibyśmy jej poznawalność, na pewno nie dałaby się wyrazić. Człowiek wydany jest na pastwę domysłów, interpretacji i "armii metafor". Do życia konieczna jest odrobina fałszu, kłamstwa; oszustwo często sprzyja lepszemu jego rozumieniu, aniżeli ślepe posłuszeństwo prawdzie. Życie bowiem to gra pozorów. Nie ma prawdy jako takiej, prawda dopiero się staje, odsłaniając - jak kobieta - jedynie tyle, ile sama zechce. "Trzeba rzadkiego, szczęśliwego przypadku, aby zakryte przed nami szczyty wynurzyły się z mgły i rozjarzyły słońcem. Nie tylko trzeba znajdować się akurat we właściwym miejscu, żeby to zobaczyć - nasza dusza musi sama zedrzeć zasłonę z ich wierzchołków".

Za każdym razem prawdzie towarzyszy aura niepowtarzalności. Jest ona tym, co wiąże się z pięknem oryginału (prawdą), ale już nie z jego powtórzeniem. Dla Nietzschego nic ważnego nie zdarza się w życiu po raz drugi. Aby doprowadzić tę myśl do końca, podkreśla, że prawda "odsłania się tylko raz", że trafia się człowiekowi niezwykle rzadko. Jest ulotna, nieuchronnie skazana na żywot momentalny, "jednodniowy" - śmierć prawdy wpisana jest w jej akt urodzenia. Ci więc, którzy twierdzą, że cieszą się stałą łącznością z Absolutem, z trwałą, jedyną Prawdą, to na ogół blagierzy i dranie.

***

Ciężar tradycji przejawia się w tym, że widzi się rzeczy, jakimi one nie są - zza zasłony cudzych pojęć i wyobrażeń. Tymczasem naszego dziedzictwa - pisał René Char - "nie poprzedza żaden testament", nie ogranicza nas żadna z dziedziczonych po przodkach prawd. Stara prawda jest jak Baubo - bezzębna, rechocząca klępa, wobec której należy zachować dystans i wstrzemięźliwość. Każdy powinien stale inscenizować siebie od nowa i na własny użytek - nie trzeba wiedzieć, kim się jest, wystarczy przeczucie, dokąd się zmierza. A zatem twórzmy prawdy nowe, momentalne, jednorazowe, niepowtarzalne: oto nasz stan wyjątkowy, na który jesteśmy skazani, oto nasza "skała tarpejska", służąca odnowie kondycji "ludzkiej".

Nietzschemu nie chodzi o dyskredytację prawdy jako takiej. Nietzsche bada prawdę pod kątem jej mocy, jej przydatności do życia. "Ile podejrzliwości, tyle filozofii" - powtarza. W tym świetle należy ujmować nietzscheańskie dictum o śmierci człowieka. Twierdzenie to nie jest zwykłą prowokacją, nie składa się na repertuar akademickich chwytów i rozbrojeń - to raczej konieczna potrzeba, nad-ludzkie zadanie. Człowiek jest kimś, kto powinien zostać wreszcie przekroczony, "przezwyciężony", a wraz z nim jego świat, któremu ulegał i w którym żył. W postulacie tym nie ma nic ze starego bzika, jaki nawiedza we śnie głowę rewolucjonisty. Zawarty jest tu projekt "antropologii negatywnej", której nie zadowala żadna z dotychczasowych form ludzkiej rzeczywistości.

Wraz z człowiekiem musi odejść również jego Bóg. Do łódki Charona wsiada zatem mściwy i niedorzeczny Bóg Starego Testamentu, dla którego ludzkość to tylko klawiatura; obok Niego siedzi litościwy Bóg chrześcijan. Obaj stanowili o sensie ludzkiego życia, które wszakże swój sens od dawna zagubiło. Człowiek pozbywa się więc nękających go przez wieki potężnych idoli. Co pozostaje? Pozostaje niegasnące pragnienie "religijne", tęsknota za Bogiem, któremu (a nie: w którego) się wierzy. Taki Bóg nie ma imienia, czy - jak chce Dionizy Pseudo-Areopagita - wszystkie rzeczy są Jego imionami. Takiego Boga można próbować odkryć w każdym napotkanym stworzeniu.

"W niskiej wiejskiej cerkwi - pisał Iwan Turgieniew - przed starymi ikonami tliły się czerwonymi plamkami woskowe cienkie świece (…) z tyłu podszedł jakiś człowiek i stanął obok mnie. Nie odwróciłem się ku niemu, ale od razu poczułem, że ten człowiek - to Chrystus. Ogarnęło mnie wzruszenie, ciekawość, a zarazem lęk. Przezwyciężyłem się... i spojrzałem na mojego sąsiada. Twarz miał pospolitą - podobną do wszystkich ludzkich twarzy. (...) I nagle ogarnął mnie strach - i oprzytomniałem. Dopiero wtedy zrozumiałem, że taka twarz - twarz podobna do wszystkich ludzkich twarzy - jest właśnie twarzą Chrystusa".

Fryderyk Nietzsche, "Radosna wiedza", przełożyła Małgorzata Łukasiewicz; "Żart, fortel i zemsta - rymy niemieckie", przełożył Andrzej Kopacki. Wyd. słowo / obraz terytoria, Gdańsk 2008

Piotr Nowak (ur. 1966) jest adiunktem w Katedrze Filozofii na Uniwersytecie w Białymstoku, zastępcą redaktora naczelnego pisma "Kronos. Metafizyka - Kultura - Religia".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2009