Top łan

Dr Piotr Nowak, socjolog wsi: Mieszkańców wsi dziś przybywa, jej przestrzeń jest dla Polaków atrakcyjniejsza niż miasto. Ale nowi osadnicy są kosmicznie inni od starych mieszkańców.

02.09.2013

Czyta się kilka minut

Daniel Rycharski, „Wiejski street art”: od niego się zaczęło. Zainspirowany opowieściami mieszkańców wsi o tajemniczych stworach, Rycharski namalował je jako murale na domu dziadków. Sąsiedzi zaczęli go zapraszać, by namalował je też u nich. /
Daniel Rycharski, „Wiejski street art”: od niego się zaczęło. Zainspirowany opowieściami mieszkańców wsi o tajemniczych stworach, Rycharski namalował je jako murale na domu dziadków. Sąsiedzi zaczęli go zapraszać, by namalował je też u nich. /

Dr PIOTR NOWAK, socjolog wsi: Mieszkańców wsi dziś przybywa, jej przestrzeń jest dla Polaków atrakcyjniejsza niż miasto. Ale nowi osadnicy są kosmicznie inni od starych mieszkańców.
MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Jeździ Pan na wieś?
Piotr Nowak: Jestem z nią związany od urodzenia, choć moi rodzice nie byli rolnikami – mama była wiejską nauczycielką. Skończyłem technikum ogrodnicze w Tarnowie, po którym mam na wsi kolegów prowadzących gospodarstwa. Prywatne wyjazdy łączę z zawodowymi: jadę do kolegów, a rozmawiamy o sprawach, które mnie interesują naukowo.
Wszyscy mamy chłopskie korzenie?
Ależ my jesteśmy społeczeństwem chłopskim. Badania z lat 70. pokazywały, że 85 proc. z nas miało w najbliższym otoczeniu rodzinnym kogoś na wsi: dziadków, rodziców. W 2004 r. było to wciąż 75 proc., bardzo duży odsetek.
A z drugiej strony dla większości z nas słowo „wieś” ma negatywne konotacje.
Z tym że – co ciekawe – z badań wynika, iż bardziej stereotypizują wieś mieszkańcy wsi.
Jak to?
Własne miejsce postrzegają najczęściej przez stereotyp „żywią i bronią”. To wyobrażenie o byciu kimś szczególnym, niezbędnym krajowi – uwielbiany w Polsce mesjanizm. Mieszkańcy wsi uważają, że jeśli nie wyprodukują żywności, wszystko się zawali. A gdy zauwżają, że produkcja żywności rządzi się już innymi prawami, boli ich to i frustruje.
Drugi stereotyp to ten, że prawdziwa Polska jest na wsi, bo to ona przechowuje prawdziwie polskie obyczaje. Gdy się tymczasem spojrzy np. na religijność wsi, często okazuje się ona sprowadzona do poczucia obowiązku. Religijność pogłębia się raczej w mieście. Także np. tradycje żywieniowe coraz częściej świadomie kultywuje się w mieście. Z wsią jako ostoją tradycji sprawa jest więc nieoczywista, bo kultura trwa dzięki ludziom świadomym jej norm i wartości. Ci, którzy traktują je bezrefleksyjnie, są podatniejsi na zmianę i manipulację.
A jak wieś widzą miastowi?
Przeważnie przez stereotyp sentymentalny. Płynie on z literatury i mediów, gdzie wieś jest ostoją spokoju, gdzie można odpocząć w kontakcie z naturą. Pożądamy „wsi medialnej” – gdzie koguty pieją, krówki mleko dają, maki i chabry kwitną wśród kołyszących się łanów. Pewna pani z miasta zagadnęła mnie kiedyś na konferencji: że rozważa hodowlę kur w ogródku – bo to takie niewymagające zwierzęta, same sobie jedzenie znajdują, a jajeczka takie pyszne... Wydaje się nam, że na wsi wszystko dzieje się samo i służy naszej przyjemności.
Przestrzeń słodkiego nieróbstwa...
W oczach mieszczucha wieś jest zaprzeczeniem tego, co w mieście: tempa, pogoni za pracą. Wyobraża on sobie, że mieszkańcy wsi żyją sobie błogo, dostają pieniądze z Unii, a zajmowanie się krówkami to sama przyjemność obcowania z naturą.
A co z negatywnym stereotypem wsi?
Nazwanie kogoś „wieśniakiem” jest wciąż obraźliwe. Mieszkaniec wsi postrzegany jest jako gorszy, niewykształcony, niezaradny, w najlepszym wypadku naiwny. Jest to pokłosie postrzegania różnic kulturowych między kulturą miejską a wiejską. Nie wartościując, która jest lepsza – bo nie ma kultur lepszych i gorszych, są tylko inne – powiedziałbym, że kultura wsi jest prostsza. Większość mieszkańców wsi posługuje się prostymi kodami językowymi, preferuje podział na czarne i białe, nie potrzebuje szarości i domaga się konkretu. „Stało się tak, bo Bóg tak chciał”.
Jest ostoją konserwatyzmu?
Wieś przechodzi proces głębokich zmian, a przebiega on różnie dla różnych pokoleń. Młodsi poddawani są większej presji, bo uczestniczą w kulturze masowej, zmieniają się więc szybciej i głębiej. Pokolenie średnie i starsze jest odporniejsze, zmienia się wolniej i w innym kierunku.
Przepaść pokoleniowa jest głębsza niż w mieście?
Nie zawsze. Otóż badania pokazują, że transfer wartości na wsi zachodzi między dziećmi a rodzicami w kwestiach obyczajowych – np. młodzi konsultują ze starszymi wybór małżonka – ale już nie w kwestiach zawodowych. Fundamentalne wartości zmieniają się wolniej, gdy zaś chodzi o cele osobiste, nie ma ciągłości. Młodzi nie wykonują zwykle zawodu, który wykonywali rodzice, ci więc nie mogą im o tej sferze zbyt wiele powiedzieć. Często to wręcz młodsze pokolenie uczy starsze, jak żyć.
Młodzież na wsi żyje w dwóch światach – i na Facebooku, i przy żniwach?
Tak, przy czym maksymalnie 30 proc. mieszkańców wsi ma cokolwiek wspólnego z rolnictwem. Nawet jeśli rodzice mają gospodarstwo, dzieci już w nim nie pracują. Ale owszem: żyją one między światem szkoły i znajomych a światem rodziców i miejsca zamieszkania. A jest ono zwykle odcięte od instytucji i dóbr cywilizacyjnych dostępnych w mieście.
Pewnie zależy, jak daleko mają do miasta?
Są dwa typy wsi: te położone w pobliżu miasta, które jest motorem ich życia społecznego i ekonomicznego, oraz wsie peryferyjne, bardziej związane z rolnictwem. A tu mamy kolejne dwa światy: część tych wsi dryfuje, część jest zmodernizowana. Wiele zatrzymało się na modelu tradycyjnym, ale część przeszła modernizację, czasem wręcz wysoką specjalizację.
Z jednej strony wieś się modernizuje, a z drugiej dalej jest ostoją biedy?
Rolnictwo w Polsce jest dziś nie tyle sfragmentaryzowane, co zdualizowane: z jednej strony są supernowoczesne i dochodowe gospodarstwa, z których wiele, np. na Dolnym Śląsku, osiąga wydajność wyższą niż w krajach zachodniej Unii. W jednej z mleczarni w Podlaskiem usłyszałem, że podpatrywać ich rozwiązania przyjeżdżają... Holendrzy! A z drugiej strony mamy Podkarpacie, Lubelskie czy Małopolskę, gdzie na wsi się egzystuje. Albo na bezrobociu, albo wyjeżdżając za granicę na prace sezonowe, albo szukając zatrudnienia w mieście.
Wyspecjalizowane gospodarstwa przynoszą duże zyski, ale jest ich niedużo. Według statystyk najbiedniejszymi rodzinami w Polsce są rodziny rolnicze – ale nie ze wszystkich gospodarstw, lecz z tych średnich. Produkcja żywności jest niedochodowa dla rolników niewyspecjalizowanych i niedostosowanych do rynku. Ich wydajność jest niższa, a koszty produkcji wysokie. Ci żyją bardzo skromnie, a są wśród nich też rodziny cierpiące ubóstwo.
A podobno to rolnicy są największymi beneficjentami środków unijnych...
Ci, którzy załapali się na fundusze unijne i nauczyli się funkcjonować w gospodarce wolnorynkowej, to dziś bogaci przedsiębiorcy. Ale to niewielka grupa. Od ponad 20 lat prowadzimy badania w trzech gminach nieopodal Krakowa. Zauważyliśmy, że na integracji z UE straciły gospodarstwa, które wytwarzały tradycyjne produkty rolnicze: zboże i mięso, także mleko. Nie miały szans z producentami z zachodniej Unii, których wydajność jest dwu-trzykrotnie wyższa, wypadły z rynku i wegetują podtrzymywane jak na kroplówce z dopłat bezpośrednich i innych programów Wspólnej Polityki Rolnej. Zyskali zaś ci, którzy znaleźli niszę. Szczególnie tyczy się to owoców. Jesteśmy największym w Unii producentem jabłek.
Bo są takie dobre?
Niezupełnie. Otóż produkcja owoców wymaga dużych nakładów pracy. Polscy producenci konkurują kosztami pracy.
A jaki jest los byłych PGR-ów?
Ich problemów właściwie nie rozwiązaliśmy, ale nie jest już tak tragicznie, jak w latach 90. XX wieku. Część młodszych mieszkańców wyjechała za granicę lub do miasta, starsi bez instytucjonalnych rozwiązań są skazani na egzystencję na granicy ubóstwa. Nawet jeśli przychodzi tam inwestor, to tworzy kilkanaście razy mniej miejsc pracy niż kiedyś PGR. Wystarczy mu kilkoro pracowników.
Gdy pojawia się temat bezrobocia na wsi, zawsze ktoś opowiada anegdotę o znajomym, który mieszka na wsi, chce wynająć miejscowego do koszenia trawy i spotyka się z odmową. To kolejny stereotyp czy coś jest na rzeczy?
Praca na wsi odbywała się zawsze i odbywa do dziś w systemie barterowym. Pracuje się na tzw. odrobek: ja ci pomogę przy żniwach, ty mi przy wykopkach. Najmując się za pieniądze, jak parobek, przyznaję się do biedy. Pracując na wymianę – jestem partnerem. Dlatego propozycja pracy za pieniądze albo spotka się z odmową, albo z niemożliwie wyśrubowaną ceną – żeby podkreślić własną wartość.
Między autochtonami i osadnikami dochodzi do zderzenia kulturowego?
Nowi osadnicy są kosmicznie inni od starych mieszkańców wsi. Mają inny rytm życia, normy i wartości kulturowe, żyją innymi sprawami. Najwyrazistszy jest chyba przykład muzułmańskiego lekarza, który zamieszkał na nowosądecczyźnie. Spotkał się z ostracyzmem, ale nie przez religię, tylko dlatego, że rąbał drzewo w niedzielę. A przecież w niedzielę się nie pracuje. Był niezrozumiały, a jak tu iść do niezrozumiałego doktora?
Z kolei sołtys z podtarnowskiej wsi opowiadał mi, jak próbował zintegrować miejscowych z miastowymi, i gdy gmina wybudowała boisko, zaprosił jednych i drugich, żeby wspólnie – symbolicznie – zamontować bramkę. Potem dzieci miały rozegrać mecz: świetna okazja, by się poznać. Miejscowi go poparli, a miastowi... powiedzieli, że chętnie dadzą pieniądze, wynajmą firmę, ale pracować fizycznie nie będą.
Mieszkańcy wsi często ubolewają, że nie znają nowych sąsiadów. Ktoś rano wstaje, ­otwiera bramę na pilota, wyjeżdża terenowym samochodem do pracy, wieczorem znów znika za ogrodzeniem, nawet do kościoła jedzie zwykle do miasta. Żaliła mi się jedna mieszkanka wsi, że z sąsiadem z naprzeciwka pięć lat nie zamieniła nawet słowa. Bo nie ma okazji. „Nawet mu się brama ani razu nie zepsuła, żeby przyszedł po pomoc”.
A ja znam odwrotną historię: znajomy wyprowadził się na wieś, chciał się integrować, zrobił zapoznawczego grilla. Zaprosił wszystkich... nie przyszedł nikt.
Przyjście do kogoś zobowiązuje do rewanżu. Wielu pewnie chciało go poznać, ale zadali sobie pytanie: czym ja mu się odwdzięczę? W badaniach prof. Elżbiety Tarkowskiej nad wykluczeniem społecznym pojawia się wypowiedź, która wyjaśnia, dlaczego wykluczeniu podlegają na wsi ludzie ubożsi, czemu nie wchodzą w relacje ze swoją społecznością. Otóż matka tłumaczyła, że nie wyśle córki na urodzinową imprezę do koleżanki, bo musiałaby kupić prezent, wystroić dziecko, a ono ma tylko jedną sukienkę, a potem też zrobić imprezę w rewanżu.
Oczywiście, w grę może też wchodzić uraza, w której chowaniu ludzie na wsi bywają skrupulatni. Szedł na skróty przez moje pole? – zły człowiek. Mijał na drodze i nie podwiózł? – nieżyczliwy. Dziecko nie powiedziało „dzień dobry”? – zadzierają nosa.
To jak się ma miastowy porozumieć z miejscowym? Poproszę o radę.
Powinien być naturalny i robić swoje, żeby być wiarygodnym. Zwykle gdy majętny przybysz z miasta ogromnie chce pomóc miejscowym, wyobraża sobie, co by było dla nich dobre. I postanawia np. ufundować boisko. Tymczasem powinien zaproponować, że dołoży się najwięcej, bo go stać, ale niech złożą się wszyscy, żeby boisko było wszystkich. Często, gdy wójt wybuduje świetlicę, miejscowi mówią: „to niech sobie w niej siedzi”. Ale gdy w remoncie uczestniczy cała wieś, świetlica jest pełna.
Oczywiście, często interesy grup mieszkańców są rozbieżne. Skrajny przykład to pewna wieś w powiecie gorlickim, gdzie masowo zjechali osadnicy z Warszawy. Wymarzył im się rustykalny klimat z połemkowskimi chatami i bitymi drogami, a było ich tylu, że... zablokowali inicjatywę miejscowych, by wyasfaltować drogę do wsi. To, że bez tej drogi autochtonom żyje się ciężko, było dla nich nieważne.
Wspólną przestrzeń trzeba po prostu negocjować. Trzeba też choć trochę poznać i rozumieć wiejskie kody kulturowe, np. regułę, że ziemia jest święta. Widać to nawet w statystykach sprzedaży ziemi – duży jest obrót ziemią popegieerowską, ale sprzedaż ziemi z rąk prywatnych jest minimalna. Ziemia na wsi jest taką wartością jak prywatność w mieście.
A jak się ma prywatność na wsi?
Tu normalne jest coś, co w mieście jest nie do pomyślenia: „przechodziłem, to wpadłem”. W mieście trzeba się umówić, na wsi po prostu się przychodzi.
Ale to zależy od pokolenia. Młodzi rzadko spotykają się w domach, miejscem jednoczącym są dyskoteki. Widać też tu współdziałanie i regułę wzajemności: w tym tygodniu jeden nie pije i podwozi, w następnym kolejny.
Za to starsi mają ogromną potrzebę spotykania się. Ciekawy jest renesans Kół Gospodyń Wiejskich. Prowadziłem ostatnio badania na ten temat. Okazało się, że należą do nich z jednej strony wiejskie kobiety w wieku poprodukcyjnym, a z drugiej – młode kobiety napływowe. Znalazły niszę aktywności, która jest atrakcyjna dla obu tych grup. Wymieniają przepisy, wspólnie gotują, czasem reprezentują gminę na zewnątrz, co daje im poczucie samorealizacji.
Miastowi często narzekają, że mieszkańcy wsi chcą wszystko o wszystkich wiedzieć.
U tradycyjnych mieszkańców wsi, owszem, tak jest. Tymczasem napływowi często grodzą się wysokimi murami, zamykają przestrzeń. Wieś jest ich miejscem ucieczki, azylem, do którego nie wpuszczają autochtonów.
Nie można liczyć na zasymilowanie się do końca. Dwór zawsze był na wsi czymś wyjątkowym. Można się było bratać, ale albo się schłopiało, albo pozostawało niezrozumiałym.
Miastowi przywożą na wieś swoje wyobrażenia o niej, ale też wieś się tym wyobrażeniom podporządkowuje: chcą oscypka w zimie, to dostaną. Co się dzieje z wiejską tradycją i zwyczajami?
Komercjalizują się, co widać w agroturystyce. Kto zrobi produkt z czegoś zakorzenionego kulturowo w lokalnej społeczności, ten ściągnie turystów. Skrajnym przykładem są tzw. wioski tematyczne – np. dinozaury w Bałtowie. Gdy znaleziono tam odcisk łapy dinozaura, ze zwykłej wsi zrobił się park rozrywki. Jest też wioska Hobbitów czy Indian, nie mówiąc o wioskach grzybowych albo pachnących ziołami.
Z drugiej strony, sięgnięcie po lokalną specjalność bywa receptą na sukces. Przykładem jest Zator, gdzie hodowla karpia napędza rozwój regionu. Podobnie Charsznica – wydawałoby się: banalna kapusta, a oni zrobili z niej rozpoznawalną w Europie markę, dzięki czemu okolica fantastycznie się rozwinęła.
Zapytałem babcię, dlaczego nie piecze już chleba. Odparła, że harowała przy pieczeniu chleba całe życie, a dziś łatwiej i taniej go kupić w Biedronce...
Polsce brakuje wizji rozwoju wsi. Marzy się nam zachowanie tradycyjnej wsi, z drobnymi gospodarstwami. A mało kto w mieście zdaje sobie sprawę z tego, co podkreśliła pana babcia: że na wsi praca jest bardzo ciężka i że to jedna z najbardziej ryzykownych gałęzi produkcji, bo jej efekt w dużej mierze zależy od sił natury. Z drugiej strony, za istnieniem drobnych gospodarstw przemawia bezpieczeństwo żywnościowe: im więcej producentów na rynku, tym mniejsze ryzyko, że wszystkim się nie powiedzie.
Pytanie, co to jest „małe gospodarstwo”. Osobiście jestem zwolennikiem tzw. gospodarstw rodzinnych, czyli takich, które jedna rodzina jest w stanie obsłużyć na bazie własnych funduszy i pracy. To kilkadziesiąt sztuk bydła, nawet kilkaset hektarów zboża. Gospodarstwa małe, dwu-trzyhektarowe, nie są w stanie zapewnić rodzinie odpowiedniego dochodu.
Model rodzinny niesie korzyści społeczne?
Ogromne. Integruje społeczności lokalne, dzięki czemu pomnaża się kapitał społeczny na wsi, który – choć wciąż większy niż w mieście – zanika wskutek dzielenia się gospodarstw na wielkie i dochodowe oraz małe i biedne. Takie drobnotowarowe gospodarstwa muszą współpracować, pomagać sobie, negocjować profil produkcji, tworzyć grupy producenckie, spółdzielnie – ludzie się wtedy nawzajem sprawdzają i zaczynają sobie ufać.
Jesteśmy społeczeństwem chłopskim, tymczasem tradycyjna kultura chłopska już nie istnieje. Co powstaje w zamian?
Dzisiejszą wieś określa się czasem jako „niedomiasto” czy „międzymiasto”. Kultura wsi ewoluuje w kierunku miejskiej, ale jest dziś zarówno niemiejska, jak i niechłopska. Z tradycyjnej kultury pozostają pewne elementy, np. trudność z dostosowaniem do wymogów wolnego rynku: to pojęcie nie funkcjonowało w kulturze chłopskiej, były w niej takie formy organizacji i wymiany jak barter, ale nie rynek.
Mamy też do czynienia z tzw. dysharmonią kulturową – gdy elementy jednej kultury są w drugiej kulturze wykorzystywane niezgodnie z ich pierwotnym znaczeniem. Przykładowo antena satelitarna w mieście jest narzędziem odbioru zagranicznej telewizji, a na wsi stała się narzędziem manifestowania majętności. Jeszcze po 2000 r. spotykałem wsie, których mieszkańcy mieli łazienki, ale z nich nie korzystali. Służyły gościom, ale przede wszystkim ich posiadanie oznaczało prestiż.
Pozostałością po tradycyjnej kulturze chłopskiej jest religijność. Owszem, na wsi kościoły też pustoszeją, jednak agorą jest wciąż plac przed kościołem.
Kościół instytucjonalny jest przekonany, że wieś jest jego ostoją.
W 2012 r. prowadziłem ogólnopolskie badania dotyczące mechanizmów rozwoju obszarów wiejskich w opinii lokalnych elit. Zdaniem wójtów, sołtysów, dyrektorów szkół i przedsiębiorców rolnych, Kościół stracił najwięcej jako instytucja, z którą warto się konsultować w celu rozwoju obszarów wiejskich. To smutna konstatacja, bo dawniej to właśnie Kościół był motorem postępu na wsi.
Wiejski proboszcz był ważną instytucją...
... dziś nie jest już przez wiejskie elity postrzegany jako partner.
Kto więc dzisiaj jest liderem na wsi?
Bezsprzecznie wójt. Ma monopol decyzyjny, daje etaty w ramach sfery budżetowej, u niego załatwia się większość spraw. Od jego cech zależy, jak rozwija się gmina. Ci dobrze wykształceni organizują wokół siebie duży kapitał ludzki i społeczny, i znakomicie potrafią rozwinąć nawet wsie pozbawione atrakcyjnego położenia czy surowców naturalnych.
Wójt idealny to mediator czy tyran?
Tyran na wsi nie ma prawa bytu. Ceniony jest wójt, który ma własne zdanie, potrafi przekonać do swych racji, a nie idzie na ugodę. Badałem kilkudziesięciu i zauważyłem, że ci spolegliwi, choć świetnie oceniani, z reguły nie są wybierani na drugą kadencję.
Przykładem gminy idealnej jest dla mnie Tryńcza koło Przeworska. Wydawałoby się – biedna, podkarpacka wieś, a wójt ściąga mnóstwo inwestycji i środków unijnych, gmina ma największy w Polsce kapitał społeczny. Działa z dziesięć zespołów muzycznych, które mają własne studio. Funkcjonuje system stypendialny dla dzieci. Jest doskonała infrastruktura sportowa, dzięki czemu, jak powiedział mi jeden z sołtysów, „chłopaki się już dawno nie bili, bo jak mają coś do siebie, załatwiają to, grając w piłkę”. Wójt zatrudnił urbanistę, który wokół urzędu gminy zaprojektował przestrzeń społeczną: restauracja, bank, biblioteka, dom kultury. Jest też sala, do której wójt zaprasza mieszkańców, gdy pojawia się problem, by go przedyskutować i rozwiązać. Ludzie rywalizują nawet w estetyce podwórek.
Liderem na wsi był też kiedyś nauczyciel.
Niestety, w większości przypadków zepsuto oświatę na obszarach wiejskich, poddając ją wójtom. Dyrektor szkoły jest zakładnikiem wójta, od którego zależy, kogo zatrudni, ile da środków, kto wygra w konkursie. Powstaje niezdrowa zależność. Dyrektor szkoły był zawsze źródłem niezależnej wiedzy eksperckiej, a sama szkoła – ośrodkiem budowania lokalnej kultury. Dziś wielu wójtów skupia się na liczeniu pieniędzy i obcina np. wszystkie dodatkowe zajęcia. Nie ma sportu, muzyki, kultury. Likwiduje się szkoły i komercjalizuje budynki szkolne. Wieś zapłaci za to wysoką cenę.
A komasowanie edukacji wiejskiej też jest szkodliwe – dzieci rywalizują, nie czują się u siebie, nie mają poczucia tożsamości. A do tego, na zajęcia pozalekcyjne do takiej szkoły trzeba dojeżdżać 20-30 km. W testach gimnazjalnych i wśród studentów widać już efekty.
Czy pojawiają się na wsi liderzy samorodni, którzy np. odkrywają tożsamość miejsca?
Wielu lokalnych liderów to ludność napływowa – ci, którzy wrócili z przyczyn sentymentalnych i wykorzystują nabyte w mieście kompetencje. Rzadko zdarza się lokalny lider, który jest rolnikiem. Z prostej przyczyny: rolnicy mają dużo pracy i mało czasu do poświęcenia.
Czy wieś ma kompleks względem miasta?
Gdy jestem na wiejskim festynie czy weselu, mam wrażenie, że mieszkańcy wsi świetnie się tam bawią. Są u siebie, w swoim świecie, czują własną wartość. To nie oni mają kompleks wobec miasta. To raczej miastowi mają kompleks wobec wsi i dowartościowują się kosztem jej mieszkańców.
Od czasów pańszczyźnianych ze wsi się zawsze uciekało. Jak jest dzisiaj?
Dziś ucieka się na wieś. Statystyki GUS dowodzą, że większość z nas chce mieszkać na wsi. Mieszkańców wsi przybywa, jej przestrzeń jest dla Polaków atrakcyjniejsza niż miasto. Poprawiła się infrastruktura, dojazd nie jest już problemem, sąsiedzi są o wiele bardziej tolerancyjni.
Miastowym przydałoby się więcej pokory?
Przestrzeń wiejska, która kiedyś była balastem, dziś jest wartością. Czyste powietrze, tradycyjna, ekologiczna żywność, dostęp do natury – posiadaczami najatrakcyjniejszych dla mieszczucha dóbr są mieszkańcy wsi. Cieszmy się, że jeszcze nie każą sobie za to płacić. 

Dr PIOTR NOWAK jest socjologiem UJ, zajmuje się m.in. socjologią obszarów wiejskich, bezpieczeństwem żywnościowym, socjologią turystyki wiejskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2013