Salon odrzuconych

Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka od kilku lat próbuje przyjaźnić się z politykami równie jak on kontrowersyjnymi. Swego czasu wychwalał Slobodana Miloševicia, potem Saddama Husajna. Dziś jego przyłaciółmi są Hugo Chavez i Mahmud Ahmadineżad. Łukaszenka jednak doskonale zna granice tych przyjaźni.

05.06.2007

Czyta się kilka minut

Goszczony z honorami w ubiegłym tygodniu w Mińsku prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad nazwał Łukaszenkę jednym ze swoich najlepszych przyjaciół. Nie musiała być to tylko grzecznościowa formułka - w końcu Ahmadineżad przyjaciół nie ma zbyt wielu. Obaj politycy poznali się lepiej w ubiegłym roku, goszcząc w Hawanie na szczycie państw walczących z dominacją Stanów Zjednoczonych. Panowie musieli przypaść sobie do gustu, bo wkrótce Łukaszenka odwiedził Teheran. Bogaty w surowce Iran, zdawałoby się, to wyśmienity partner dla Białorusi, która co rusz boryka się z żądającą coraz więcej za gaz i ropę Rosją. Dwie "gazowe wojny" z Kremlem, zmuszenie Białorusi do sprzedaży rurociągów i zapowiedziane wprowadzenie rynkowych cen na surowce to sporo, nawet dla tak odpornego polityka jak Łukaszenka.

Palcem na ropie

Dlatego cała państwowa propaganda, relacjonując wizytę prezydenta Iranu, powtarzała skierowane do niego słowa Łukaszenki: "Jestem panu wdzięczny za wsparcie w tak drażliwej dla Białorusi sprawie, jaką są surowce". Ale w rzeczywistości dzięki przyjaźni z Ahmadineżadem, czy z prezydentem bogatej w ropę Wenezueli Chavezem, problem ten nie będzie ani trochę mniej drażliwy.

- Iran i Wenezuela owszem, mają surowce, lecz o jakiejkolwiek dywersyfikacji trudno mówić - ocenia analityk polityczny i publicysta tygodnika "Nasza Niwa" Aleksandr Klaskouski. - Chavez zaprosił Białoruś do wydobywania ropy u siebie, ale warunki dla jej wydobywania są dość trudne sama zaś ropa jest kiepskiej jakości. Najpierw w obu krajach należałoby zainwestować około miliarda dolarów, by móc tę ropę i gaz sprzedawać.

Naturalną przeszkodą jest geografia, która sprawia, że o transporcie wenezuelskiej ropy czy irańskiego gazu nie ma co mówić, bo rosyjskie surowce nawet po podwyżkach wyjdą wtedy taniej. Istotą tych inwestycji miałoby być więc sprzedawanie surowców na rynkach światowych, a dopiero zysk z tych transakcji pozwalałby Białorusi jako tako poczuć się partnerem w handlu z Rosją. Kłopot w tym, że - jak zauważa Klaskouski - gaz irański nie przestanie przez to być gazem irańskim i wszelkie ewentualne embarga na ten kraj i jego problemy na arenie międzynarodowej uderzą automatycznie w białoruskich wydobywców.

- Wszystkie te projekty, jeśli w ogóle zostaną zrealizowane, wymagać będą czasu. Nie znamy też żadnych konkretów tych porozumień - mówi Ihar Lalkou, prezes Białoruskiego Stowarzyszenia Schumana. - Prawdopodobnie chodzi jedynie o to, by wmówić społeczeństwu, że prezydent szuka źródeł energii dla Białorusi i mimo kłopotów z Rosją jest gwarantem pomyślności naszej gospodarki.

Jeszcze 10 lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy, że Łukaszenka będzie szukać po świecie partnerów, aby - choćby werbalnie - rozluźnić związki z Rosją. Przecież doszedł do władzy, obiecując zjednoczenie z Moskwą, potem podpisywał z Borysem Jelcynem coraz to nowe integracyjne dokumenty. Marzył, że schorowany prezydent Rosji przekaże mu władzę także w swoim państwie. Zamiast tego rządy w Rosji objął Władimir Putin. Nazwał Łukaszenkę muchą dosiadającą się do rosyjskiego kotleta i zaczął podnosić ceny na surowce. Zmusiło to Łukaszenkę do poszukiwania innych przyjaciół, a ponieważ, biorąc pod uwagę autorytarny charakter jego rządów, drzwi do Europy czy USA miał zamknięte, stąd stosunki z Bagdadem czy Hawaną. Nie oznacza to jednak, by ten "kosmopolityzm" Łukaszenki miał uszczuplić wpływy Kremla na Białorusi. - Pieniądze, które trzeba zainwestować w złoża gazu w Iranie, Białoruś chce pozyskać od Wietnamczyków i Rosjan. Tak czy inaczej Łukaszenka będzie musiał zapukać do bram Kremla - mówi Klaskouski.

Dziwne przyjaźnie Łukaszenki mogą być zresztą na rękę Putinowi. Jak mówi Ihar Lalkou, współpraca z Iranem nie zmniejszy energetycznej zależności Mińska od Moskwy, za to każde międzynarodowe zamieszanie wymierzone w Zachód jest jej na rękę. Rosja raz cicho, a raz głośno popiera przecież antyamerykańskie sojusze. Lalkou: - Kreml zacząłby się niepokoić polityką Białorusi dopiero wtedy, gdyby ta zaczęła szukać porozumienia z Unią Europejską i z USA. Na to się jednak nie zanosi.

Drugie dno przyjaźni

Białoruś, Iran, Wenezuela, Kuba i szereg innych państw, które są na bakier z demokracją i mają na pieńku z Zachodem, szukają kontaktów ze sobą, aby przełamać międzynarodową izolację. Ma to walory wewnątrzpropagandowe. Dla prezydenta Iranu stosunki z Białorusią to dowód, że kraje europejskie - no, co najmniej jeden... - wcale go nie bojkotują. Łukaszenka, który także cierpi z powodu międzynarodowej niechęci i swego czasu stanął na czele Białoruskiego Komitetu Olimpijskiego, by móc bez oficjalnego zaproszenia polecieć do Japonii, nie przegapia żadnej okazji pojawienia się wśród przywódców innych państw.

Teraz główną aleję Mińska, Prospekt Niezależności, ustrojono flagami - zresztą w tych samych kolorach - obu państw, a mieszkańcom okolicznych kamienic, mimo niemiłosiernych upałów, zakazano otwierać okna. Na wysiadającego z samolotu Ahmadineżada czekała zaś tradycyjnie przebrana w ludowy strój i wyszminkowana kobieta z chlebem i solą.

Wszystko to wzbudzać by mogło uśmiech politowania, gdyby nie, domniemana, ciemna strona tych relacji: handel bronią i wspieranie terroryzmu. Gdy Ahmadineżad leciał do Mińska, duchowy przywódca Iranu ajatollach Ali Chamenei mówił o Iranie jako o centrali międzynarodówki sprzeciwiającej się USA. Akurat w czasie wizyty gościa z Teheranu, w Mińsku otwarto targi broni "MILEX-2007". Na targach zapowiedzieli się m.in. ministrowie obrony Sudanu, Wenezueli, szefowie sztabów głównych Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Syrii. Jakby z myślą o gościach z południa, organizatorzy zaprezentowali broń nie w kolorze khaki, ale piaskowym.

- Iran próbuje stworzyć przeciwwagę dla Pax Americana - mówi Ihar Lalkou. - Białoruś jako partner polityczny to kolejny głos krytyki wymierzonej w Waszyngton. Ale nic więcej. Realnie Białoruś w żaden sposób nie może zagrozić Ameryce.

Lalkou wskazuje jednak inne potencjalnie niebezpieczne pola współpracy Białorusi z krajami o złej reputacji: - Kontrakty dotyczące dostaw broni zawierane są jawnie, natomiast pewne niebezpieczeństwo może wiązać się z planowanym przez Łukaszenkę rozwojem energetyki jądrowej. Jeśli w tej kwestii głównym kontrahentem Białorusi ma być Rosja, to nie widzę żadnych mechanizmów kontrolujących, czy jakieś części tej technologii nie będą trafiać, np. do Iranu.

W przeszłości podejrzewano Białoruś o reeksport irackiej ropy czy rosyjskich towarów, które Moskwie niezręcznie byłoby bezpośrednio sprzedawać. Chodzi oczywiście o broń. Z drugiej strony, Łukaszenkę podejrzewano też o dziwne kontakty z Czeczenami i zaopatrywanie ich w uzbrojenie. Póki co, wszystko to są spekulacje - mniej szczęścia miał były prezydent Ukrainy Leonid Kuczma, którego swego czasu USA oskarżyły o sprzedaż do Iraku systemów radarowych "Kolczuga".

- Białoruska władza jest ostrożna. Mimo całej tej antyamerykańskiej retoryki, która zresztą ostatnio trochę ucichła - mówi Aleksandr Klaskouski. - Nie złapano Łukaszenki na handlu bronią. On zna swoje możliwości. Przyjaźnił się z Miloševiciem i nawet jeszcze w przeddzień bombardowań NATO roił o włączeniu Serbii do rosyjsko-

-białoruskiej federacji. Przyjaźnił się też z Husajnem na moment przed inwazją Amerykanów. Poruszał się na krawędzi, ale nigdy nie zrobił tego decydującego kroku, który naraziłby jego samego.

Łukaszenka sztukę balansowania na arenie międzynarodowej opanował do perfekcji - i są granice w przyjaźni, których nie przekroczy. Zapewne poznał je Łukaszenka, obserwując w telewizji bombardowanie Belgradu i Bagdadu, a potem procesy obu dyktatorów. Slobo i Husajna nie ma już wśród żywych, a Łukaszenka trwa. Swoją drogą - być może - powinno to być jakieś memento dla Ahmadineżada.

Stracone lata

Zapowiedziane przez Rosję stopniowe wprowadzenie do 2010 r. rynkowych cen na surowce zmusza jednak Białoruś do większego wysiłku niż tylko propagandowego wokół wizyt prezydentów odległych państw. Łukaszenka cieszy się poparciem społecznym dzięki mitowi, zgodnie z którym daje Białorusinom bezpieczeństwo socjalne. O tym, jak jest ono kruche, świadczą ostatnie decyzje o likwidacji różnych ulg socjalnych. Dotknie to różne warstwy społeczne, począwszy od studentów, przez likwidatorów skutków katastrofy w Czarnobylu, aż po weteranów. Białoruskie inwestycje w Iranie i perskie na Białorusi gospodarki nie ożywią.

Przykładem montowane pod Mińskiem irańskie samochody osobowe marki Semand: chybiona inwestycja, sprzedaż samochodów jest bliska zeru. Klaskouski: - Auto to kosztuje 12,5 tys. dolarów, czyli całkiem sporo, przy czym jest to przerobiony stary model peugeota. Każdy Białorusin wybierze jakiekolwiek inne europejskie auto.

Podobne kłopoty przeżywa produkcja w Iranie białoruskich ciężarówek. Iran, odcięty od świata, nie będzie dla Mińska źródłem rozwoju i nowoczesnej technologii. Rzeczywistym partnerem mogącym pomóc gospodarczo Białorusi jest Unia Europejska. Już dziś, mimo wszelkich ograniczeń, stosunki handlowe Białorusi z Niemcami, jak podliczył Klaskouski, są blisko 70-krotnie większe niż z Iranem i wynoszą dwa i pół miliarda dolarów, w stosunku do trzydziestu pięciu milionów w przypadku kraju Persów. Relacje gospodarcze z krajami Unii zależą jednak od przestrzegania przez Mińsk praw człowieka. A z tym krucho.

W ubiegłym tygodniu jednak, po dwóch latach, na wolność wyszli przedterminowo Paweł Seweryniec i Mikoła Statkiewicz. Powszechnie uważa się to za gest Łukaszenki wobec Europy. - Dowodzi to jakichś prób dialogu z Europą. Wypuszczanie więźniów jest oczywiście ważne, ale nie rozwiązuje systemowych problemów - ocenia Klaskouski. - Zresztą dziś wypuszczą jednych, a jutro mogą pozamykać innych, by móc coś uzyskać w zamian za ich zwolnienie.

Łukaszenka przyjaźni się z podobnymi sobie. Ani Iran, ani Wenezuela nie będą jednak nigdy poważnymi partnerami gospodarczymi - choć obroty rzędu kilkudziesięciu milionów dolarów to oczywiście łakomy kąsek dla tych ludzi z kręgów władzy, którzy położą rękę, np. na imporcie cytrusów czy eksporcie białoruskich towarów. Ale w skali kraju nie ma to wielkiego znaczenia.

- Największe niebezpieczeństwo w tych kontaktach to nie antyamerykańskie pohukiwanie, lecz strata czasu - mówi Klaskouski. - Jutro zapomnimy o Ahmadineżadzie, tak jak dziś nie pamiętamy o Miloševiciu. Tymczasem Białoruś marnuje historyczny moment, który należało wykorzystać na zbliżanie się do Europy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2007