Zachodnie granty w rosyjskim koktajlu

Aleksander Łukaszenka wypuszcza więźniów politycznych i organizuje koncerty "Za niezależną Białoruś. Wszystko to z obawy przed Rosją. Bo choć Kreml wciąż popiera dyktatora, to równocześnie podporządkowuje sobie białoruską opozycję, w której toczy się dziś walka o przyszłe "pozycje startowe.

11.06.2007

Czyta się kilka minut

Młodzi demonstranci w Mińsku po „wyborach” w marcu 2006 r.: większość z nich nie należała do żadnej z opozycyjnych partii politycznych / Fot. za: www.lyakh.org (CC) /
Młodzi demonstranci w Mińsku po „wyborach” w marcu 2006 r.: większość z nich nie należała do żadnej z opozycyjnych partii politycznych / Fot. za: www.lyakh.org (CC) /

W ostatnich miesiącach Rosja zwiększa swe wpływy na Białorusi. Nadal - mimo słownych utarczek - jest jedynym poważnym partnerem politycznym dla Łukaszenki. Zachód nie chce z dyktatorem rozmawiać, a przyjaźń z prezydentami Iranu czy Wenezueli ma bardziej prestiżowe znaczenie. Rosja zwiększa też swój stan posiadania w białoruskiej gospodarce: ekspansja Gazpromu jest już przesądzona.

Teraz przyszła więc kolej na białoruską opozycję. Kongres Sił Demokratycznych pod koniec maja w Mińsku był w gruncie rzeczy pokazem siły tych partii opozycyjnych, które stawiają na Rosję (i na które stawia Rosja) oraz, w konsekwencji, porażką proeuropejskiego ruchu "Za wolność" Aleksandra Milinkiewicza. To daje Kremlowi pole manewru w rozmowach z Łukaszenką i zabezpiecza rosyjskie interesy na wypadek, gdyby doszło do politycznego przełomu.

Demokratyczny Zachód jest w defensywie. A nawet więcej: można postawić tezę - w polskich czy, szerzej, w europejskich środowiskach popierających białoruską opozycję będzie ona zapewne niepopularna - że Zachód dał się ograć zwolennikom prorosyjskiego kursu, którzy doprowadzili do faktycznego rozłamu na dwie opozycje: jedną skupioną wokół liderów partii politycznych, i drugą skupioną wokół Milinkiewicza. Prawdopodobnie stoczą one walkę o kształt białoruskiej sceny politycznej. A dokładniej o to, kto zostanie dopuszczony do rozmów - gdyby w przyszłości doszło w końcu do jakiegoś przesilenia.

Nieusuwalni liderzy

Ugrupowania, które znalazły się w sojuszu na Kongresie Sił Demokratycznych - Partia Komunistów Białorusi (PKB), Zjednoczona Partia Obywatelska (OGP), Białoruski Front Narodowy (BNF) - tworzą ideologiczny koktajl. Przewodniczący Partii Komunistów Siarhiej Kaliakin z łezką w oku wspomina ZSRR i najchętniej rozmawia po rosyjsku. Wincuk Wiaczorka, stojący na czele Frontu Narodowego, to działacz narodowy z bogatą opozycyjną kartą: zaczął walczyć o wolną Białoruś jeszcze w czasach sowieckich; to miłośnik ojczystego języka, kultury i historii, zdecydowany antykomunista. Anatol Labiedźka ze Zjednoczonej Partii Obywatelskiej jeszcze 12 lat temu określany był mianem "młodego wilka". Znalazł się wśród ambitnych polityków, którzy pomogli Łukaszence wywalczyć fotel prezydenta. Po kilku mało demokratycznych zagraniach Łukaszenki Labiedźka zdecydował się przejść do opozycji. Dziś jego partia, podobnie jak komuniści, kojarzona jest z rosyjskim kręgiem wpływów; uważa się, że jest finansowana z Rosji. Od komunistów dzielą ich poglądy na temat prywatyzacji białoruskich przedsiębiorstw.

To właśnie ludzie Labiedźki i Kaliakina będą mieć większość w ciałach decyzyjnych opozycyjnej koalicji. Do tego dochodzą zwolennicy jawnie prorosyjskiego Aleksandra Kazulina. Za organizację protestów Kazulin został skazany na kilka lat więzienia, ale jego rola w kampanii wyborczej pozostaje zagadką - jego kandydatura odbierała głosy Milinkiewiczowi.

Politolog Andriej Lachowicz uważa, że wymienione partie to twory półżywe: utrzymywane z zagranicy, liczą od kilkudziesięciu (w regionach) do stu (w Mińsku) aktywnych działaczy. Ich liderzy nie zmienili się co najmniej od dekady i są tak przyzwyczajeni do swoich ról, które wyznaczył im Łukaszenka, że nie są psychologicznie w stanie zmienić stylu działania. Ich nie tyle popularność, co w ogóle rozpoznawalność w społeczeństwie nie przekracza poziomu błędu statystycznego. Politolog twierdzi, że aktywność przywódców z tej grupy ogranicza się do kontrolowania przepływu pieniędzy i niszczenia wewnątrzpartyjnej opozycji.

- Liderzy sprytnie załatwiają sobie poparcie - mówi Lachowicz. - Przez partie przechodzą pieniądze. Rozdziela się je tak, żeby podkarmić swoich w regionach. Nieważne, pracują czy nie. Ważne, żeby byli lojalni. Intelektualiści zaczynają bać się opozycji, bo ona sama nie przestrzega zasad demokratycznych. Dowodem tego były liczne nieprawidłowości przy wybieraniu delegatów na majowy Kongres. Jaka jest gwarancja, że kiedy ci ludzie dostaną władzę, będą postępować jak demokraci?

Łukaszenka wielokrotnie wyśmiewał opozycję, twierdząc, że trzeba by jej płacić, aby istniała, i że taką właśnie opozycję, jaką ma w kraju, sobie wymarzył. W istocie Łukaszenka potrzebuje przeciwnika, aby go raz na pięć lat pokonać i tym samym legitymizować swą władzę.

Klęska Milinkiewicza

Zmianę tej sytuacji zaproponował Aleksander Milinkiewicz, kandydat na prezydenta w 2006 r. Wykorzystując zdobyte wtedy poparcie i pozycję międzynarodową, chciał stanąć na czele opozycji także po wyborach. Tu jednak napotkał opór liderów partyjnych, którzy optują za opozycją bez jednego lidera, kierowaną kolegialnie - choć przez lata największą bolączką wydawał się właśnie brak przywódcy, a białoruscy politycy krzyczeli, że nic nie zdziałają, dopóki nie będą go mieć. Część zachodnich sponsorów, którzy takie zjednoczenie opozycji postrzegają za swój sukces i wierzą w koalicję starych partii, wsłuchała się we wspólny głos ich przewodniczących.

- Oni mieli na tym kongresie jeden cel: zadać klęskę Milinkiewiczowi. Jego działalność nie odpowiada interesom ich partii - twierdzi Lachowicz. - Żeby dostawać granty finansowe, trzeba kontrolować jakąś partię. Rozpłynięcie się partii w szerokim ruchu społecznym odcięłoby źródła finansowania.

Nie zgadza się z tymi zarzutami szef Białoruskiego Frontu Narodowego: - Partie ukształtowane i sprawdzone w walce są wartością - przekonuje Wincuk Wiaczorka. - Siły demokratyczne będą tylko wówczas podmiotem procesu politycznego i ewentualnych negocjacji z władzą, jeśli będą zjednoczone.

Ale przykładając rękę do utrącenia idei opozycji z jednym liderem, Wiaczorka - chcąc nie chcąc - znalazł się w jednym obozie z komunistami i prorosyjską OGP, a przeciw Milinkiewiczowi, którego poglądy są mu najbliższe. To naraża Wiaczorkę na zarzut, że wspiera wpływy Moskwy.

- Społeczeństwo wybrało już ideę niepodległości i skłania się do opcji proeuropejskiej - broni się Wiaczorka. - Dlatego nie obawiam się tej koalicji. Tym bardziej że jesteśmy w niej odpowiedzialni za pracę informacyjną i kontakty międzynarodowe. Priorytetem pozostaje więc jedność. Jeśli Milinkiewicz podjął decyzję, by formować własną siłę polityczną, to powodzenia.

- Mnogopartyjność, że użyję takiego słowa, spadła na nas za wcześnie - tłumaczy natomiast przyczyny konfliktów sam Milinkiewicz. - Naród nie ma pojęcia, kim są socjaldemokraci albo liberałowie. Opozycjoniści zamykają się w "getcie". Proponowałem liderom partii, żeby trochę opuścili flagi. Odpowiedzieli, że rozwalam im partie. To nieprawda, po prostu dla mnie partie na Białorusi są czymś sztucznym i mało mogą zrobić dla ludzi. Strategia, którą zaproponowano na kongresie, oznacza tyle, że godzimy się tkwić w miejscu, jakie wytyczył nam Łukaszenka. Mamy ze sobą ciągle rozmawiać i do tych rozmów zapraszać władzę, z nadzieją, że może kiedyś się zgodzi.

Z Milinkiewiczem zgadza się Paweł Seweryniec, lider Młodego Frontu, który przed trzema tygodniami wyszedł na wolność z obozu pracy (spędził w nim dwa lata za działalność opozycyjną). Seweryniec ogłosił wprawdzie chęć powołania partii chrześcijańsko-demokratycznej, ale jednocześnie zgłosił akces do ruchu "Za wolność".

- Chcemy, aby nasi członkowie wstępowali do ruchu Milinkiewicza - mówi Seweryniec. - Jednocześnie Białoruś potrzebuje masowej partii. Te, które mamy, to partie kadrowe. Pieniądze z Zachodu są zarazem ich problemem, bo wiele spraw ważnych dla opozycji nie rozstrzyga się tu, lecz pod dyktando Zachodu. Milinkiewicz chce, żeby decyzje były podejmowane w Mińsku.

Pozory pluralizmu

Patrząc z zewnątrz - na przykład oczami młodego Polaka, który angażuje się w pomoc dla Białorusi - niuanse polityki prowadzonej przez białoruską opozycję mogą być trudne do zrozumienia.

Tymczasem jedno jest pewne: opozycja poświęca czas na zwalczanie się nawzajem, a nie walkę z Łukaszenką. Można się w ogóle zastanawiać, dlaczego w kraju autorytarnym działa blisko dwadzieścia partii politycznych. Mieszkańcy Mińska (a co dopiero mówić o prowincji) nie potrafią nawet wymienić ich z nazwy. Nie mają pojęcia, kto stoi na ich czele.

Reżim jednak umiejętnie stwarza dla tych partii pozory legalności i pluralizmu. Zarejestrowane partie wynajmują biura, organizują konferencje, projekcje filmów czy promocje książek. Mają swoje siedziby w regionach. Pokazując ich działalność, Łukaszenka odpiera zarzuty o ograniczanie swobód politycznych. Ta legalność jest też swoistym wentylem bezpieczeństwa: jeśli tak dużo można robić zupełnie legalnie, to trudno oczekiwać, że niezadowolenie opozycyjnych polityków nagle wzrośnie i pociągną za sobą ludzi do protestu.

- Tylko jedna czwarta tych, którzy po powyborczych protestach wiosną 2006 r. trafiła do więzień, należała do jakiejś partii lub organizacji - mówi Andriej Lachowicz. - Zdecydowana większość to byli zwykli młodzi ludzie, którzy nie chcą działać w żadnym ugrupowaniu, ale chcą demokracji dla swojego kraju. Dla mnie spotkanie sił demokratycznych miało miejsce w marcu 2006 r.: wtedy na Plac Październikowy wyszli ci, którzy rzeczywiście chcą zmian i sprzeciwiają się Łukaszence.

Oni mogą być bazą nowego ruchu demokratycznego. Sam Milinkiewicz długo nie potrafił zaproponować tym, którzy zaangażowali się w jego kampanię wyborczą, a potem chodzili na demonstracje, jakiejś formuły dalszej współpracy. Kluczył, rozmawiał z partiami, potem wycofywał się z tych rozmów. Utwierdzał swój wizerunek polityka chwiejnego. W końcu powołał ruch "Za wolność" i zaczął mówić otwarcie o fikcji zjednoczonej opozycji.

Milinkiewicz: - Uczestniczyłem w tworzeniu mitu zjednoczonej opozycji, bo chciałem, żeby takie zjednoczenie miało miejsce. Jednak spory i różnice istniały. Nie wszyscy partyjni działacze w regionach włączyli się w kampanię wyborczą.

Milinkiewicz nie żałuje jednak tamtego sojuszu z komunistami i OGP. Uważa, że na tamtym etapie - kampanii wyborczej - było to dobre rozwiązanie. Ale teraz jest pewien, że opozycja musi się podzielić na dwa bloki: demokratyczny i proeuropejski oraz lewicowy i prorosyjski. Reprezentanci obu bloków mówią o współpracy i "równoległym marszu", ale biorąc pod uwagę atmosferę na Kongresie, trudno w to uwierzyć.

Wzorem "Solidarności"

Majowy kongres ten rozłam przypieczętował. Może się wydawać, że opór partyjnych liderów był skuteczny: Milinkiewicz stworzył największą frakcję, ale siła złego na jednego - większość delegatów go nie poparła. Nie jest jednak tajemnicą, że w dwóch partiach, których liderzy zwalczali Milinkiewicza, są podziały. W OGP i BNF młodzi działacze przebąkują, że chętnie przejdą do ruchu "Za wolność" - mają dość bezruchu w rodzimych organizacjach. Zjazd opozycji niewiele zmienił w oczach działaczy popierających Milinkiewicza: dla nich najważniejsza jest rzeczywista popularność ich lidera, a nie liczba głosów na kongresie, na który większość społeczeństwa nawet nie zwróciła uwagi. A Milinkiewicz jest zaraz po Łukaszence najbardziej rozpoznawalnym politykiem w kraju - i to mimo blokady informacyjnej w mediach. Był i jest przyjmowany na Zachodzie jako przywódca demokratycznego ruchu na Białorusi.

Tworząc ruch "Za wolność", otoczenie Milinkiewicza chce wzorować się na doświadczeniach polskiej "Solidarności" i Komitetu Obrony Robotników. Chce, aby organizacja była nie tyle polityczna, co obywatelska, by ludzie w regionach mogli korzystać np. z bezpłatnej pomocy prawnej. "Za wolność" nie ma być kolejną partią. - Pomiędzy wyborami partie nie wiedzą, czym się zająć - mówi Milinkiewicz. - Ludzie muszą mieć pewność, że ktoś im pomoże, gdy będą w potrzebie. Chcemy też przełamywać barierę informacyjną.

Bo słabością partii opozycyjnych jest brak kontaktu ze społeczeństwem. Przykładem konflikt gazowy z Rosją: oczywiście opozycja nie popierała Rosji, ale zarazem krytykowała Łukaszenkę. I nie proponowała żadnych konstruktywnych rozwiązań.

Nieodmiennie problemem opozycji pozostaje względnie dobra sytuacja gospodarcza. To sprawia, że sprzeciw wobec władzy nie przyciąga więcej jak 20-30 proc. społeczeństwa. Milinkiewicz: - Trudno nam mówić, że Łukaszenka jest zły, skoro ludziom żyje się przy nim względnie dobrze.

Wiaczorka ma nadzieję, że kryzys gospodarczy wywoła falę niezadowolenia także wśród zwolenników Łukaszenki. Już dziś państwo zlikwidowało szereg ulg socjalnych, a Rosja szykuje kolejne podwyżki cen energii. - Różne grupy zostaną dotknięte kryzysem paliwowo-energetycznym, który jest nieuchronny po podniesieniu cen przez Rosjan. Mamy półtora roku, by przygotować się do tych nieuchronnych nastrojów protestacyjnych i je wykorzystać - mówi.

Ale jeśli nastroje społeczne zależeć mają od cen energii, jakie podyktują Rosjanie, to trudno się spodziewać, by Kreml użył tego czynnika w momencie, gdy nie będzie pewien, że ci, którzy przyjdą po Łukaszence, będą równie prorosyjscy jak on.

Otwartym pozostaje więc pytanie, czy Milinkiewicz zdoła na czas zbudować silną proeuropejską opozycję, która zmusi Rosję, by liczyła się z jej głosem. I czy Zachód odważy się porzucić mity o białoruskiej zjednoczonej opozycji i postawi na nowe siły.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2007