Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jako wolontariusze możemy rozdawać ulotki, kwestować, przewozić coś z miejsca na miejsce i robić tysiące pożytecznych rzeczy, które nie wymagają pogłębionej relacji z drugim człowiekiem. Niemniej wolontariat czasem daje nam możliwość odkrycia, czym mogłaby być taka relacja, gdybyśmy odważyli się w nią wejść.
Spędziłem ostatnio trzy dni na Rekolekcjach Tischnerowskich, organizowanych co roku w Ludźmierzu przez wolontariuszy skupionych w Stowarzyszeniu "Drogami Tischnera". Przyjeżdżają na nie głównie nauczyciele ze szkół, które noszą imię księdza profesora, ale pojawiają się też sympatycy idei, które głosił, i sposobu, w jaki to robił. W czasie rekolekcji, obok zwyczajowych konferencji i wieczornych dyskusji - kiedy to można rekolekcjonistę (w tym roku był nim o. Jan Andrzej Kłoczowski) pytać o wszystko, strzelając nawet z najcięższych armat - jedno przedpołudnie poświęcone jest na wykłady i prezentacje. W tym roku ich tematem było zaangażowanie na rzecz innych. Miałem więc okazję raz jeszcze przemyśleć to, o czym pisałem w felietonie, a zarazem posłuchać opowieści o tym, jak pewne idee - w tym przypadku: solidarności i miłosierdzia - owocują konkretnymi działaniami.
To, co uderzyło - myślę - wszystkich uczestników spotkania, to radość bijąca od osób opowiadających o działalności, którą prowadzą. (Tremę dało się bez trudu pokonać, bo przypomniałem występującym radę, jakiej udzielił mi kiedyś ktoś doświadczony: "Jeśli onieśmiela cię jakieś audytorium, wyobraź sobie, że ci, którzy cię słuchają, siedzą przed tobą... na golasa"). Więc - radość, choć przecież każdy, kto zabierał głos, dotykał rzeczywistości trudnej: czy to była niepełnosprawność ruchowa, czy choroba psychiczna, czy upośledzenie umysłowe, czy wreszcie globalna niesprawiedliwość (może nawet bardziej dotkliwa przez to, że tak powszechna i zawiniona, to znaczy podtrzymywana przez naszą cichą zgodę). Nawet przedstawiciele Krakowskiego Hospicjum dla Dzieci, towarzyszący dzieciom terminalnie chorym, mówili przede wszystkim o satysfakcji, jaką daje walka o ich życie - nie w sensie przedłużania go w czasie, bo to niemożliwe, ale w sensie uczynienia wszystkiego, aby było ono życiem pełnym, a nie wyłącznie oczekiwaniem na śmierć.
Kiedy słuchałem np. o tym, jak Klub Młodego Wolontariusza "Huśtawka" z Chrzanowa angażuje sprawiających problemy uczniów szkół średnich, żeby spotykali się regularnie z osobami chorymi psychicznie, a także wychodzili na zewnątrz i próbowali przez rozmaite akcje przełamywać społeczną izolację tych osób - przypomniałem sobie słowa, które wypisałem kiedyś z ulotki dotyczącej wolontariatu: "Są ludzie, których wyłania chwila obecna i wszyscy kręcą się wokół nich. Są inni, skromniejsi, o których historia będzie pamiętać z powodu tego, co doprowadzili do końca. I są jeszcze inni, których uznał tylko Bóg, gdyż są rzemieślnikami pokoju i sprawiedliwości".
Nie skupiajmy się na tych, których "wyłania chwila obecna". Niech przechadzają się "w lśniącej zbroi powodzenia" (to słowa Daga Hammarskjölda) i niech "przeżywają swój triumf na poziomie, jaki mu odpowiada". Szukajmy - i naśladujmy - nierzucających się w oczy "rzemieślników pokoju". Zapewniam, że są wśród nas. Naprawdę są.