Rzeka jak planeta

Władza z ulgą chwyciła się hipotezy o złotych algach. Ale ich pojawienie się oznacza, że to człowiek, rozregulowując ekosystem Odry, doprowadził do katastrofy.

22.08.2022

Czyta się kilka minut

Odra w Cigacicach, 17 sierpnia 2022 r. / PIOTR JEDZURA / REPORTER
Odra w Cigacicach, 17 sierpnia 2022 r. / PIOTR JEDZURA / REPORTER

Dziewięć centymetrów – taki był jej stan w Malczycach na Dolnym Śląsku 29 lipca. Nie żeby kogokolwiek to dziwiło. Cały region środkowej Odry, a zwłaszcza pogranicze dolnośląskiego, lubuskiego i wielkopolskiego cierpiało w lipcu z powodu suszy. Klimatyczny bilans wodny, czyli różnica pomiędzy tym, ile wody spadnie w postaci deszczu, a tym, ile jej z ziemi wyparuje, wyniósł tu od -169 do -220 mm. Nigdzie w kraju nie było w lipcu gorzej. Sucho było na lądzie, sucho musiało być więc w rzece. Tak to już jest.

W tym czasie Odrą płynęła już ekspedycja badawcza Śląskiego Centrum Wody pod kierunkiem prof. Andrzeja Woźnicy. Jej celem było ustalenie jakości wody w całym biegu rzeki, od czeskiej Ostrawy aż do Szczecina. Ta zupełnie nieplanowana koincydencja terminu wyprawy z największą od lat katastrofą ekologiczną na Odrze uczyniła śląskich naukowców chwilowymi celebrytami – wszystkie media chciały mieć przecież rozmowę z tymi, którzy „jako ostatni widzieli Odrę żywą”. W Malczycach naukowcy z pokładu łodzi badawczej Uśka II przyglądali się stoczni, odciętej od głównego koryta rzeki niskim stanem wody. A potem popłynęli dalej, zahaczając co i rusz o wystające z dna konary i kamikenie.

Ci, którzy żyją w górze rzeki, już wtedy alarmowali, że dzieje się w niej coś niedobrego. Z nurtem płynęło coraz więcej martwych ryb i innych zwierząt. 1 sierpnia pierwsze z nich pojawiły się także w Malczycach. Miejscowi nie spodziewali się wtedy jeszcze tragedii na taką skalę, część myślała, że to będzie jedna z tych mniejszych katastrof na rzece, które przytrafiają się jej regularnie, więc mało kto zwracał na nie uwagę. Jak choćby ta z października ubiegłego roku, kiedy Odrą płynął fenol zrzucony przez jedną z oczyszczalni przemysłowych znajdujących się w jej górnym biegu. Śmierdziało wtedy nad wodą tak, że nie dało się zbliżyć. No ale wtedy nikt poza kilkoma społecznikami nie podniósł rabanu. Śmiertelna fala przeszła, sprawę udało się zamieść pod dywan.

Prostowanie biegu

Malczyce to niepozorna miejscowość, położona 40 km na północny zachód od Wrocławia. Miejsce znane chyba tylko fanatycznym miłośnikom kolei. To właśnie tutaj bowiem, w dawnym odrzańskim porcie, zarastającym dziś trzciną i krzakami, stoją trzy unikalne w skali Europy wywrotnice wagonowe. Każda z nich przez dziesięciolecia obsługiwała składy towarowe przywożące na brzeg Odry strzegomskie granity, a przede wszystkim węgiel z wałbrzyskich kopalni.


CZYTAJ TAKŻE: 

ŚNIĘTE SŁUŻBY. PAŃSTWO SPÓŹNIŁO SIĘ NAD ODRĘ

JACEK ENGEL, prezes fundacji Greenmind: Jedno zaskoczyło mnie pozytywnie: rośnie gniew ludzi na to, jak Polska postępuje z przyrodą. Zbiorowy pozew przeciw państwu – za narażenie rzeki, zwierząt i ludzi – nie jest wykluczony >>>


Bo jeśli szukać miejsca symbolicznego dla całej poplątanej historii Odry, to Malczyce bez wątpienia pasują. Historia ta zaczyna się na dobre w połowie XVIII w., kiedy Prusom w końcu udało się zająć i utrzymać Śląsk. Odra stała się wewnętrzną rzeką królestwa, teraz przyszedł czas na jej porządkowanie. Oznaczało to nie tylko umocnienie jej brzegów, ale także wyprostowanie biegu. Liczne zakola i starorzecza nie sprzyjały bowiem żegludze.

Jednym z tych, którzy w myśl oświeceniowych idei i na zlecenie pruskiego króla mieli zmusić rzekę do posłuszeństwa, był Aleksander Neuwertz, specjalny inspektor budów wodnych i nadrzecznych wałów obronnych. To właśnie on zainicjował proces skracania Odry, czyli odcinania „zbędnych” zakoli. Rzeka sama w tym pomagała. Tzw. metoda Neuwertza polegała na kopaniu wąskich kanałów mających stanowić nowe koryto, a później wpuszczaniu tam wody z głównego nurtu. Silny prąd sam wybierał ziemię z utworzonego przez ludzi koryta i powiększał je do odpowiedniej szerokości. A dawne zakole, ścięte u nasady nowym kanałem, stawało się starorzeczem i stopniowo popadało w zapomnienie.

Wszystkie te działania były w oczach kolejnych pruskich władców niezbędne, by uczynić Odrę żeglowną i sprowadzać nią cenne surowce z dalekich śląskich prowincji. I tutaj właśnie na scenie dziejów pojawiają się maleńkie Malczyce, a wtedy Maltsch, które dość szybko zaczęły odgrywać rolę jednego z głównych portów. Kończyła się tu tzw. droga węglowa, Kohlenweg, łącząca wałbrzyskie kopalnie z rzeką. Była to w swoim czasie, czyli latach 80. XVIII w., jedna z najnowocześniejszych dróg w całych Prusach. Od czasu jej powstania Maltsch intensywnie się rozwijało: w drugiej połowie XIX w. działało tu kilkanaście dużych, międzynarodowych firm spedycyjnych, papiernia, cukiernia i kilka stoczni. Węgiel, kamienie i inne surowce przywoziły do tutejszego portu pociągi specjalnie w tym celu wybudowaną bocznicą, a załadunek na odrzańskie barki odbywał się m.in. dzięki tym trzem zdumiewającym wywrotnicom, rdzewiejącym dziś w krzakach malczyckiego basenu portowego.

Cena podboju

Jednym słowem – nie byłoby świetności Malczyc, gdyby przez 200 lat pruskiej (a później niemieckiej) obecności na Śląsku Odra nie została wielokrotnie przekształcona. Dość powiedzieć, że w tym czasie skrócono jej bieg o ponad 200 kilometrów, przesunięto ją nieco na wschód (podobnie jak ujścia jej dopływów) i osuszono setki tysięcy hektarów terenów zalewowych, zamieniając je w pola i pastwiska. Jeden z największych takich obszarów – Oderbruch w dolnym odcinku rzeki – wizytował sam Fryderyk Wielki, który, patrząc na hektary łąk wydartych rzece, miał powiedzieć: „Tę prowincję podbiłem pokojowo”. Podbój ten miał jednak swoją cenę. Tak silna ingerencja w charakter Odry zmusiła też człowieka do budowy 1600 km wałów przeciwpowodziowych. Bo rzeka jak to rzeka: lubi czasem wezbrać. Ludzie nazywają to wezbranie powodzią i przypominają sobie wtedy o terenach, które kiedyś jej zabrali.

Wszystko to jest istotne, by uświadomić sobie, z czym tak naprawdę mamy do czynienia, gdy mówimy albo myślimy o Odrze. Jest to bowiem jedna z najwcześniej i najbardziej przekształconych wielkich rzek Europy. Początek tego przekształcenia zbiega się nieprzypadkowo z początkiem rewolucji przemysłowej. Ta zaś doprowadziła do czegoś, co Paul Crutzen w 2000 r. nazwał antropocenem – pierwszą w dziejach Ziemi epoką, w której główną siłą geologiczną kształtującą powierzchnię planety został człowiek.

Dość powiedzieć, że to właśnie w górę Odry w 1787 r. ciągnięto na trzech barkach pierwszą maszynę parową, która została zakupiona w Walii w ramach tajnej misji pruskich emisariuszy i która przyczyniła się do usprawnienia wydobycia cennych rud w Tarnowskich Górach, a później na całym Śląsku, czyniąc z tej prowincji jedną z najważniejszych w całych Prusach. Dzieje Odry i śląskiego przemysłu splatały się odtąd coraz bardziej i coraz bardziej dramatycznie.

Bo wspólna historia Malczyc i przekształcania Odry ma oczywiście ciąg dalszy. W 2018 r. ukończono tutaj budowę kolejnego stopnia wodnego, który miał zamienić tę rzekę w transportową arterię. Jego powstanie to nic innego jak ciąg dalszy marzeń oświeceniowych inżynierów natury, który rzece tylko zaszkodził.

Przemówienia i cisza

– Udało się sfinalizować inwestycję, której nikt nie był w stanie dokończyć przez ponad 20 lat – mówił wtedy w Malczycach z dumą minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej Marek Gróbarczyk. Inwestycja miała znacząco poprawić zabezpieczenie przeciwpowodziowe w całym regionie, pozwolić przywrócić parametry odrzańskiego szlaku żeglugowego do klas międzynarodowych, poprawić poziom wód gruntowych i przeciwdziałać suszom. Stopień wodny miał też powstrzymać procesy erozyjne w korycie rzeki poniżej stopnia i pozwolić lepiej chronić lasy łęgowe.

Była to jednak tylko lista pobożnych życzeń, sprzeczna z aktualnym stanem wiedzy o rzekach i nic innego jak kontynuacja mocno już przebrzmiałego marzenia o „kontrolowaniu natury”. Dziś w całej Europie trend jest odwrotny: rzeki coraz częściej się renaturyzuje, a nie przekształca w zabetonowane koryta o regulowanym przez człowieka przepływie wody. Niemcy myślą o tym nawet w odniesieniu do górnego biegu swojej największej rzecznej autostrady, czyli Renu. Przyroda wystawia nam przy tym słony rachunek: przywrócenie względnie pierwotnego charakteru niewielkiej duńskiej rzeki Skjern Å w środkowej Jutlandii kosztowało pięciokrotnie więcej niż ostatni, najbardziej intensywny i kosztowny etap jej regulacji przeprowadzony w latach 60. i 70.

Jest więc Odra przyrodniczo-cywilizacyjnym konstruktem i tylko jej niezwykłej odporności zawdzięczamy to, że choć tak bardzo przekształcona, ciągle jeszcze jest (była) pełna życia we wszelkich jego przejawach. Mieszkający nad nią w niewielkiej Chobieni muzyk Michał Zygmunt zwykł mawiać, że tak bogatych i cennych lasów łęgowych jak w środkowym biegu Odry nie ma już nigdzie w Polsce. Przez kilka ostatnich lat to właśnie tam Zygmunt nagrywał dźwięki przyrody, które później wykorzystywał w swoich kompozycjach. Gdy zadzwoniłem do niego w połowie sierpnia, by zapytać, co się w tej jego Chobieni dzieje, łamał mu się głos. Mówił, że nad rzeką panuje przejmująca cisza. Kilka dni później wojewoda lubuski Władysław Dajczak powołał go do Wojewódzkiego Zespołu Zarządzania Kryzysowego ds. Odry.

Jak wyhodowaliśmy algi

Dziś nie wszystko jeszcze wiadomo na temat przyczyn lipcowo-sierpniowej katastrofy. Nie sprawdziły się pierwsze doniesienia dotyczące wysokiej zawartości rtęci. Uwagę naukowców przykuwa natomiast duży poziom zasolenia wody, jej wysoka temperatura i mocne natlenienie. Zwłaszcza te dwa ostatnie wskaźniki zwykle nie występują razem.

To skierowało uwagę badaczy i badaczek na pewien gatunek alg złotych (Prymnesium parvum), które mogą się rozwijać właśnie w ciepłej i dość słonej wodzie, a w czasie swojego zakwitu produkują tlen i toksyczną prymnezynę, która może powodować masowe śnięcie ryb.


CZYTAJ TAKŻE

ODRA: KTÓRY POLITYK POWIE „RAZEM”: Przy zapaści tak delikatnego i współzależnego zbioru ekosystemów jak Odra, w praktyce nie ma już przyczyn naturalnych. Wszystko jest ostatecznie efektem naszego wpływu >>>


Hipoteza o wykwicie tych alg do zamknięcia tego numeru „TP” nie została jeszcze potwierdzona, tym bardziej więc dziwi ton wyraźnej ulgi, z jakim przedstawiciele Wód Polskich, Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska czy rządu przedstawiają te informacje. Jakby wykwit alg był katastrofą bardziej „naturalną” niż np. zrzut toksycznych ścieków zawierających metale ciężkie z jakiegoś zakładu. Tymczasem wbrew temu, co myślą i mówią nasi rządzący, informacja o tym, że to właśnie zakwit złotych alg spowodował katastrofę, jest jedną z gorszych, jakie na temat tej sytuacji możemy usłyszeć.

Przede wszystkim na bok należy odłożyć bajania o „naturalnym” charakterze takiej katastrofy. Aby algi gatunku ­Prymnesium parvum mogły się na taką skalę rozwinąć i zakwitnąć, płynąca w Odrze woda musi spełnić odpowiednie warunki – musi być właśnie odpowiednio słona i ciepła. I tutaj los rzeki splata się z tym, co sprawiło, że Malczyce przez blisko dwa wieki były silnie rozwijającym się portem – z przemysłem i górnictwem.

Z jednej bowiem strony głównymi ­podejrzanymi o tak duże zasolenie Odry są kopalnie węgla na Śląsku, które odprowadzają do rzeki wodę z głębokich pokładów. Koincydencja z ratunkowym wydobyciem węgla w polskich kopalniach może być więc nieprzypadkowa. Z drugiej strony lipiec w tym roku był gorący i suchy, średnia temperatura była wyższa o 0,4 stopnia od średniej z lat 1991--2020. Co więcej: Odrę oprócz upałów podgrzewały dodatkowo znajdujące się w jej biegu elektrownie węglowe, które w kilka najbardziej gorących lipcowych dni znalazły się na granicy własnej wydajności. Jakby tego wszystkiego było mało, w poszatkowanej przez stopnie wodne Odrze wymiana wody jest uboga, dalece niewystarczająca do tego, by rzeka mogła sama oczyszczać się choćby właśnie z alg złotych. Wiele wskazuje więc na to, że to właśnie człowiek całkowicie rozregulowując odrzański ekosystem doprowadził do katastrofy.

Historia nienaturalna

I wbrew pozorom to nadal nie jest ten najgorszy wniosek, jaki płynie z odrzańskiej tragedii. Jeżeli hipoteza związana ze złotymi algami potwierdzi się choćby częściowo, będzie to znaczyło, że zaczynamy właśnie doświadczać rozpadu ekosystemu związanego nie tylko z katastrofą klimatyczną, ale także z tym, co Elizabeth Kolbert opisała w przejmującej książce „Szóste wymieranie. Historia nienaturalna”. Jest to dziś lektura dla naprawdę odważnych czytelników i czytelniczek.

Wymieranie gatunków kojarzy się ciągle z wizją białego, bogatego mężczyzny, który celuje ze sztucera do ostatniego żyjącego na ziemi nosorożca, słonia czy tygrysa. Tymczasem Kolbert skupia się przede wszystkim na katastrofalnym załamaniu ekosystemów, przerwaniu łańcuchów troficznych i sprzężeniach zwrotnych, takich właśnie jak zakwit zabójczych alg w przegrzanej, zanieczyszczonej i całkowicie przekształconej przez człowieka rzece. Bo jeśli jest coś bezgranicznie przerażającego w antropocenie, to z pewnością nie jest to wizja głupiego człowieka robiącego ciągle głupie rzeczy. Do niej już mieliśmy czas przywyknąć. Przeraża raczej wizja konwulsji planetarnego układu, spowodowanych tą głupotą jednostek i zbiorowości. W tym świetle katastrofa na Odrze wyłania się jako symptom czy jeden z pierwszych objawów nowego, ekologicznego porządku, w którym załamują się kolejne systemy podtrzymujące życie na planecie.

– To nie jest pierwsza katastrofa na Odrze, odkąd tu żyję – mówił mi Michał Zygmunt, gdy już wszystkie media w Polsce trąbiły o śniętych rybach, a premier Morawiecki bijąc się w piersi ogłaszał nagrodę miliona złotych za wykrycie sprawców. – Był ten fenol jesienią, było wcześniej kilka innych zrzutów. Myśmy już trochę przywykli, że rzeką co jakiś czas płynie coś śmierdzącego. Ale to pierwsza katastrofa, która spowodowała tak powszechne oburzenie. I może to jest jakiś przełom?

Rzeczywiście – katastrofę klimatyczną czy załamanie bioróżnorodności trudno pokazać palcem. Zgodnie z tym, co pisał o nich brytyjski filozof Timothy Morton, są one hiperobiektami – ze względu na swoją czasową i przestrzenną skalę oraz wewnętrzną złożoność wymykają się ludzkim narzędziom percepcji. Tony martwych ryb wyławiane przy pomocy koparek z Odry widzą już wszyscy. I wszyscy zaczynają się wtedy trochę bardziej zastanawiać nad tym, jaką wodę piją, w jakiej się kąpią w letnie dni i jakim powietrzem oddychają.

Nasz problem

W polskiej historii mieliśmy już taki moment. I to całkiem niedawno, w schyłkowych latach 80. Polską wstrząsnęło kilka wielkich katastrof ekologicznych: Czarnobyl, obumierające masowo lasy w Sudetach, metale ciężkie z Huty Siechnice trafiające wprost do Odry i wrocławskich ujęć wody, afera z ołowicą upośledzającą dzieci w katowickich Szopienicach i cały Śląsk duszący się od trujących wyziewów. W 1988 r. 40 proc. polskich wód nie nadawało się nawet do celów przemysłowych, a tylko 11 proc. zanieczyszczeń gazowych było w jakikolwiek sposób wychwytywanych. Polki i Polacy w tamtym czasie bardzo bezpośrednio doświadczali konsekwencji wieloletniej degradacji środowiska przyrodniczego.

W 2021 r. Zofia Bieńkowska, Piotr Drygas i Przemysław Sadura przygotowali raport „Nie nasza wina, nie nasz problem. Katastrofa klimatyczna w oczach Polek i Polaków podczas pandemii”. Na potrzeby swoich badań przeanalizowali w nim także dane CBOS dotyczące społecznych obaw o stan środowiska naturalnego. Okazało się, że w całej historii ostatniego trzydziestolecia największy odsetek osób, które opisywały te obawy jako „duże” albo „bardzo duże”, był właśnie na przełomie lat 80. i 90. Wynosił 78 proc. populacji i nigdy później tego pułapu nie osiągnął. Wtedy też była najwyższa społeczna gotowość do ponoszenia wyrzeczeń na rzecz przyrody. Najniższy poziom tych obaw był w przededniu wejścia Polski do UE, potem świadomość ekologiczna zwiększyła się delikatnie, a od czasu nagłośnienia problemu smogu w największych polskich miastach zaczęła rosnąć już wyraźnie. Ale nawet dziś, po raportach Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) i kilku falach zabójczych upałów, nie dobiliśmy do tego poziomu strachu przed degradacją środowiska, jaki towarzyszył nam u zarania III RP. Według najnowszego pomiaru, z 2018 r., wynosi on 68 proc. Ciągle jednak rośnie.


CZYTAJ TAKŻE

TANIEC BEZ DESZCZU: EUROPA PRZEŻYWA NAJGORSZĄ SUSZĘ OD 500 LAT. „Jeśli mnie widzisz – płacz”, głosi inskrypcja wyryta w kamieniu, który kilkaset lat spędził na dnie Łaby w czeskim Děčínie. Pochodzi z czasów, gdy susza oznaczała klęskę głodu. Teraz zamiast płakać, czas wyciągnąć wnioski >>>


I to może być klucz do zmiany, która nadchodzi, choć nie wszyscy ją jeszcze widzimy. Wskazuje na to w artykule dla internetowego magazynu „Dwutygodnik” Rafał Matyja: „Większość programów klimatycznych apeluje do lepszej strony człowieka: do jego odpowiedzialności, solidarności międzypokoleniowej. Tymczasem jedno z podstawowych pragnień nowoczesnego człowieka, jakim jest zdrowe życie, może być silniejszą i skuteczniejszą ramą działania zbiorowego”. Wraz z pandemią, rozpędzającą się katastrofą klimatyczną i postępującym załamaniem bioróżnorodności wkraczamy w epokę samonapędzających się kryzysów, które będą odciskać coraz większe piętno na naszym zdrowiu.

Być może właśnie troska o nie pozwoli nam podjąć w końcu działania prowadzące do ocalenia planety. ©

Autor jest reportażystą i fotoreporterem dokumentującym przemiany polskiej przestrzeni. Opublikował m.in. „Miedziankę. Historię znikania”, „Źle urodzone. Reportaże o ­architekturze PRL-u”, „13 pięter” i „Mias­­to Archipelag. Polskę mniejszych miast”. Wraz z Julią Fiedorczuk prowadzi w ramach Instytutu Reportażu Szkołę Ekopoetyki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2022