Zbieranie dowodów było w ostatnich dniach najważniejszym zadaniem służb państwowych, ale i aktywistów zaangażowanych w wyjaśnienie okoliczności skażenia Odry i śmierci w niej milionów zwierząt. Trzeba się spieszyć, bo dowody – jak tłumaczy w tym numerze „TP” Jacek Engel, prezes wspierającej ochronę przyrody fundacji Greenmind – spływają z nurtem.
Coraz więcej poszlak wskazuje na to, że przyczyną zatrucia wody mógł być gatunek Prymnesium parvum (złotych alg), którego zakwit powoduje pojawienie się w wodzie substancji groźnych dla ryb i małży. „Ilości są olbrzymie, po kilkadziesiąt miligramów na litr”, przekazywał Grzegorz Dietrich, dyrektor Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie; do podobnych wniosków doszli niemieccy badacze z Instytutu Ekologii Słodkowodnej i Rybactwa Śródlądowego im. Leibniza w Berlinie, którzy przeanalizowali zdjęcia satelitarne Odry z lipca i sierpnia. Masowym zakwitom na rzece miałyby sprzyjać wysokie temperatury i niski stan wód.
Nawet gdyby potwierdziła się ta hipoteza, spór o przyczyny katastrofy – o to, czy były „naturalne”, czy spowodowała je działalność człowieka – wydaje się mieć coraz mniejszy sens. Przy zapaści tak delikatnego i współzależnego zbioru ekosystemów jak Odra, w praktyce nie ma już przyczyn naturalnych. Wszystko jest ostatecznie efektem naszego wpływu.
Wciąż mają więc znaczenie manifestacje smutku i oburzenia. 21 sierpnia na bulwarach w Warszawie odbył się Marsz żałobny dla Odry – happening zorganizowany przez kolektyw aktywistyczny Siostry Rzeki. – Była to okazja do spotkania i rozmowy wielu wspaniałych osób zaangażowanych w ochronę rzek – mówi jego organizatorka, Cecylia Malik. – Jeśli z tego wszystkiego wyniknie coś dobrego, będzie to większe zainteresowanie ludzi rzekami. Już teraz przekracza ono to, co było wcześniej. Podobne do warszawskiego happeningi odbyły się w kilku innych miastach Polski.
TANIEC BEZ DESZCZU: EUROPA PRZEŻYWA NAJGORSZĄ SUSZĘ OD 500 LAT
Najmniej z tego wszystkiego zdają się zauważać politycy, z jednej strony – jak niektórzy przedstawiciele rządu – ciągle bagatelizujący skalę katastrofy oraz zarzuty o niereagowanie na nią. Z drugiej, jak były premier Donald Tusk, widzący w niej głównie okazję do walki politycznej. W zaangażowaniu ruchów obywatelskich, zainteresowaniu Polaków rzekami oraz w wynikach sondaży wśród coraz bardziej proekologicznego społeczeństwa widać, że oś sporu nie przebiega między elektoratami walczących o władzę partii. Więcej nawet: że żadnego sporu tu nie ma.
Najwidoczniej nie ma jednak jeszcze w Polsce polityka, który dostrzegłby w ekologicznej katastrofie to, co dostrzega większość z nas: ogromną, wspólną stratę. Który dałby wyraz temu, co wielu z nas czuje: gniewowi, ale i poczuciu, że „już dość” – że dekady zaniedbań i bezmyślnej ekspansji człowieka nad rzekami domagają się działania razem. Będzie pewnie późno – już jest późno – gdy za jakiś czas dojdziemy do wniosku, że bez „okrągłego stołu” dla przyrody nie powiedzie się żaden, nie tylko „pisowski”, projekt Polski.