Rok temu Odra dostała cios. Ale katastrofa nauczyła nas niewiele

Rzeka z pozoru wygląda normalnie. Być może potrzebujemy jeszcze większej tragedii, by skończyć z obojętnością?

19.08.2023

Czyta się kilka minut

Woda po nas spływa
Odra na 515. kilometrze. 4 lipca 2022 r. / MAGDA BOBRYK

Rok temu druga największa ­rzeka w Polsce dostała cios z gatunku tych bliskich nokautu. W ciągu dwóch tygodni sierpnia 2022 r. służby ratunkowe i wolontariusze wyciągnęli z Odry 249 ton martwych ryb. Od razu zaczęło się analizowanie przyczyn i szukanie winnych, ale choć władze oferowały milion złotych za ich wskazanie, nagrody do dziś nie wypłacono ani nikogo nie ukarano.

Do badań rzucili się wszyscy – własne raporty opublikowali: specjalny rządowy zespół ekspertów, polskie i niemieckie instytucje naukowe, organizacje pozarządowe, a nawet Komisja Europejska. Co do bezpośredniej przyczyny wszyscy są zgodni: wysokie zasolenie przy niskim stanie wody umożliwiło masowy, toksyczny zakwit glonów, czyli sławnej „złotej algi”. Tu zgoda się kończy, bo naukowcy i aktywiści mówią jeszcze o wpływie zmian klimatu, nadmiernej regulacji rzeki i jej dopływów, a także o braku kontroli nad zrzutami ścieków, wód opadowych i zasolonych wód z kopalń. Te kwestie raport rządowy zręcznie pominął.

Przez ostatni rok służby niestrudzenie badały zasolenie rzeki; pobrano dziesiątki tysięcy próbek odrzańskiej wody, a wyniki regularnie przekraczały normy. Na początku czerwca 2023 r. obserwowaliśmy powtórkę sprzed roku, na szczęście na mniejszą skalę: zakwit „złotej algi” na Kanale Gliwickim i ponad tonę martwych ryb na jego brzegach. Żeby zmniejszyć ilość soli w Odrze – nie zrobiono właściwie nic.

Według danych GUS za rok 2020 wylewamy do rzek więcej zasolonej wody niż w 2000 r. Sól spływa do nich z naszych zmywarek i obsypywanych zimą dróg, ale głównymi trucicielami Odry są kopalnie węgla i miedzi. Choć w ostatnich dekadach zamknęliśmy sporo szybów węglowych, wiele z nich nadal trzeba odwadniać, by nie zalały sąsiednich zakładów, a te, które pracują, sięgają po coraz głębsze złoża, z których trzeba odpompowywać jeszcze mocniej zasolone wody.

Czy dało się to przewidzieć? Tak, a dowodem jest notatka sprzed katastrofy, odnaleziona niedawno przez Andrzeja Drabińskiego, emerytowanego profesora Akademii Rolniczej we Wrocławiu: „Ładunek soli w wodach kopalnianych może wzrosnąć z obecnych 7 tys. ton/dobę do 12 tys. ton/dobę (...) W przypadku odprowadzania tych ilości soli do systemu wodnego Wisły i Odry prowadziłoby to do katastrofy ekologicznej”. Cytat pochodzi z protokołu prac podzespołu ds. górnictwa przy Okrągłym Stole. Został spisany 21 marca 1989 r. 34 lata temu.

Co dalej z naszymi rzekami?

Rowy melioracyjne  w Polsce. / Źródło danych: BDOT.  Opracowała Ilona Biedroń

Jeden procent

Wstrząsające sceny znad Odry z ubiegłego roku są konsekwencją pogłębiającego się od lat kryzysu, który dotyczy całego kraju, a nie jednej rzeki. W latach 2016-2021 Wojewódzkie Inspektoraty Ochrony Środowiska sprawdziły stan 4585 rzek i zbiorników przy zaporach. Status „dobry” uzyskały... 22.

To nie tylko polski problem. Gdy Unia Europejska w 2000 r. przyjmowała Ramową Dyrektywę Wodną (wdrażamy ją w Polsce od maja 2004 r.), wyznaczyła ambitny cel: wszystkie rzeki mają być w dobrym stanie w ciągu 15 lat. Osiem lat po terminie tylko 40 proc. europejskich rzek spełnia te normy. U nas to zaledwie 1 proc.

Nieprawdą jest jednak, że władze w ogóle na ten kryzys nie reagowały. Polska gospodarka wodna 1 stycznia 2018 r. przeszła fundamentalną zmianę, z którą wielu wiązało duże nadzieje.

– Wszystkimi wodami zajęła się jedna, nowa instytucja, Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie – mówi Ilona Biedroń, absolwentka inżynierii środowiska i wiceprezeska zarządu Fundacji Hektary dla Natury. – Wcześniej jedynie największe polskie rzeki i potoki podlegały regionalnym zarządom gospodarki wodnej, te mniejsze zaś samorządom: zarządom melioracji i urządzeń wodnych. To było fatalne, bo na większość rzek patrzyliśmy nie z perspektywy naturalnych granic zlewni, tylko wytyczonych granic powiatów i województw. Oczywiście los dużych rzek zależy od ich dopływów, którymi przez lata zarządzali ludzie podlegli samorządowej władzy, ale oni chętnie budowali wały, odwadniali pola i łąki na potrzeby rolnictwa, prostowali i regularnie odmulali (czyli pogłębiali) małe rzeki. Ten ostatni zabieg według prawa zalicza się do „prac utrzymaniowych”, których nie traktuje się jak inwestycje. Według wyliczeń WWF, Polska tylko w latach 2010-2017 wykonała je na 37 450 kilometrach rzek. To prawie tyle, co długość równika. Wiele z tych projektów finansowała Unia Europejska. Zrobiliśmy naprawdę dużo, żeby woda jak najszybciej z Polski uciekała, a teraz zaczyna nam jej brakować.

Zmiana prawa nie przyniosła spektakularnej poprawy. Po pięciu latach Wody Polskie na pewno nie zasługują na świadectwo z czerwonym paskiem. Stan rzek w kraju wciąż się pogarsza, a Polska (zwłaszcza centralna część) zmaga się z dotkliwą suszą. Po katastrofie na Odrze odwołano ze stanowiska dyrektora Wód Przemysława Dacę, ale świeżych pomysłów na rozwiązanie problemów wciąż nie widać. Wręcz przeciwnie – w kolejnych programach i strategiach pojawiają się projekty sprzed kilkudziesięciu lat: stopień wodny na Wiśle w Siarzewie (dzisiaj wyceniany na ponad 7,5 mld złotych), stopnie na Odrze, wielkie zbiorniki retencyjne.

Kluczowe inwestycje realizowane są za pieniądze pożyczone z Banku Światowego i Banku Rozwoju Rady Europy. Flagowy projekt inwestycji w ochronę przeciw­powodziową, realizowany od 2015 r., wyceniono na 1,2 mld euro.

– Ci ludzie bazują często na wiedzy sprzed 50 lat – twierdzi Jacek Engel, prezes fundacji Greenmind i były członek Państwowej Rady Ochrony Przyrody. – Rozumiem, że politykom pasują te wielkie inwestycje, bo łatwo jest powiesić wstęgę do przecięcia, ale Wodom Polskim też, bo właśnie tego nauczyli się na studiach. Są tam doskonali inżynierowie, ale brakuje hydrobiologów i hydrologów, którzy inaczej patrzą na rzekę.

Wiele mówi fakt, że WP nie podlegają resortowi środowiska, tylko Ministerstwu Infrastruktury. Oraz to, że uczestnicy jednego ze spotkań dotyczących opracowywanego kilka lat temu programu przeciwdziałania skutkom suszy wspominają, jak Wojciech Skowyrski, obecny wiceprezes Wód Polskich, oświadczył, że dopilnuje, by stopień wodny Siarzewo powstał, bo zaprojektował go... jego ojciec.

Widać też jednak pozytywne akcenty. Wody Polskie niespełna 4 lata temu zamówiły ogólnokrajowy program renaturyzacji rzek. Nigdy go nie wdrożyły, ale samo opracowanie strategii też ma swoją wartość. We wrześniu we Wrocławiu zorganizują Kongres Wodny, gdzie do debaty zaprosili naukowców i przedstawicieli organizacji pozarządowych.

 

Droga kropli

Nie można obwiniać Wód Polskich o wszystko, co złe. Wyobraźmy sobie kroplę wody spadającą na Polskę. Posiadamy ten komfort, że znakomita większość z takich kropel opuści kraj dopiero w Bałtyku, więc mamy duży wpływ na jej los.

– Jeśli chcemy przeciwdziałać skutkom suszy i powodzi, mieć zdrowe rzeki, musimy drogę tej kropli do morza wydłużać. Rzeka jest na jej drodze ostatnim etapem. Już wcześniej musimy pilnować, żeby nasze krople wsiąkały w ziemię, zostawały na bagnach, w lasach, w krajobrazie – mówi Ilona Biedroń. – Odwadniając pola, wycinając górskie lasy, zabudowując kolejne przestrzenie bez ładu i składu, robimy coś dokładnie przeciwnego. Bezcenny zasób spływa nam rowami, zrębami i betonem do rzek. Tego same Wody Polskie nie rozwiążą.

Spowalnianie spływu wody nazywamy retencją naturalną. Można ją wzmacniać na dziesiątki sposobów i budowa tradycyjnych inżynierskich rozwiązań powinna być tylko jedną z opcji. Zacząć można od zakładania w nowych domach instalacji zbierających tzw. szarą wodę (po kąpieli lub praniu), bo absurdem jest używanie wody pitnej do spłukiwania toalety. Ale nie zawsze trzeba sięgać po skomplikowane rozwiązania. Czasami wystarczy nie robić nic. Wspomniany już „Krajowy program renaturyzacji wód powierzchniowych” został opracowany pod kierownictwem Ilony Biedroń: – Określiliśmy w programie pakiet podstawowych działań. Może to być sadzenie drzew na brzegach rzeki, dosypywanie żwiru, by podnieść jej dno, a czasami wystarczy dać rzece czas na regenerację. Tymi prostymi i tanimi środkami możemy realnie wypłynąć na osiągnięcie dobrego stanu na 16 tysiącach kilometrów polskich rzek.

Im bardziej zniszczymy rzekę, tym trudniej ją potem odbudować. Najmocniej w Polsce ujarzmiona Odra wymaga poważniejszych działań. Pierwsze udane próby mamy już zresztą za sobą. W 2015 r. z inicjatywy WWF odsunięto od rzeki wały między Domaszkowem a Tarchalicami.

– Nikt poważny nie powie, że powinniśmy w ogóle przestać zarządzać rzekami i pozwolić wszystkim zdziczeć, skoro znakomita większość naszych miast rozwinęła się nad ich brzegami – mówi Ilona Biedroń. – Ale tam, gdzie to możliwe, powinniśmy dać im przestrzeń, na którą mogłyby się rozlać podczas wiosennych roztopów czy lipcowych burz. To nasza najlepsza ochrona przeciwpowodziowa.

– To nie tylko zwiększa retencję wody i poprawia stan rzek, ale też obniża szkody podczas ewentualnej powodzi – dodaje Jacek Engel. – Zarówno w 1997 r., jak i w 2010 nawet 40 proc. strat stanowiła zniszczona infrastruktura przeciwpowodziowa.

 

Można tylko grzecznie prosić

Porównajmy Odrę i Wisłę. Do tej drugiej trafia więcej soli. Podczas awarii oczyszczalni „Czajka” latem 2020 r., pomimo olbrzymich zrzutów ścieków, do żadnej wielkiej katastrofy nie doszło. To dlatego, że Wisła w środkowym biegu jest mało przekształcona przez człowieka. Taka rzeka ma moc samooczyszczania – zróżnicowana struktura dna i organizmy żyjące w wodzie działają jak filtry, a większy przepływ wody oznacza mniejsze stężenie zanieczyszczeń.

Potrzebujemy rzek o takich zdolnościach, bo w opartej na węglu Polsce po prostu nie mamy możliwości, żeby „od zaraz” przestać odprowadzać słoną wodę z kopalń. Co nie znaczy, że nie powinniśmy lepiej kontrolować, co wylewamy do rzek, i dotyczy to choćby legalnych zrzutów. Kontrole odbywają się na podstawie pozwoleń wodnoprawnych wydawanych przez Wody Polskie lub pozwoleń zintegrowanych, będących w gestii marszałków województw. Po zeszłorocznej katastrofie WP zapowiedziały wielki przegląd tych dokumentów, który do dziś się nie zakończył. W dodatku pozwolenia nie uwzględniają tego, że w naszych rzekach jest coraz mniej wody, choćby przez zmiany klimatu. – Kontrola też jest iluzją, bo to zakład zrzucający ścieki sam deklaruje, ile zrzucił i czy zmieścił się w limicie – komentuje Jacek Engel.

Do tego, że ten system nie ma nic wspólnego ze skuteczną ochroną rzek, Wody Polskie przyznały się pośrednio 14 lipca, gdy stan wód na Odrze obniżał się z dnia na dzień. Krzysztof Woś, prezes WP, opublikował apel do wszystkich posiadaczy pozwoleń wodnoprawnych „o zmniejszenie wielkości zrzutów do rzeki”. W sytuacji, gdy groziła nam powtórka z zeszłorocznej katastrofy, okazało się, że jedyne co może zrobić instytucja odpowiedzialna za wszystkie akweny w kraju to... grzecznie poprosić.

Po wydarzeniach z zeszłego roku rząd zapowiedział specjalną ustawę, która miała uratować Odrę. 17 sierpnia Sejm odrzucił senackie weto, więc na dokumencie brakuje już tylko podpisu prezydenta. Już sam sposób powstawania „ustawy o rewitalizacji rzeki Odry” budził zastrzeżenia. Nie odbyły się żadne z zapowiadanych konsultacji społecznych, a rząd aż do 24 maja trzymał tekst w tajemnicy. Do współpracy zaprosił tylko zaprzyjaźnioną z władzą fundację ECOPROBONO, Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Wodnych i Melioracyjnych oraz KGHM – jednego z największych trucicieli Odry.

Jacek Engel nazywa efekt prac „ustawą o dobijaniu Odry”. – Na pierwszych sześciu stronach mamy listę 160 inwestycji, z czego renaturyzacji Odry, a w zasadzie jej dopływu, służy jedna. Reszta to dalsza regulacja i standardowy, betonowy repertuar: jazy, zbiorniki i dwa stopnie wodne na Odrze.

Wszystko to ma kosztować ponad miliard złotych. Poza inwestycjami ustawa zmieni dwie znaczące rzeczy. Pierwsza to powstanie (podległej Wodom Polskim) Inspekcji Wodnej. Jej funkcjonariusze będą mieli prawo do noszenia broni i stosowania środków przymusu bezpośredniego. – Po co nam kolejna instytucja, gdy mamy Inspekcję Ochrony Środowiska i Straż Rybacką, które spełniają te same funkcje, ale są chronicznie niedofinansowane? – pyta Engel. – Zamiast korzystać z narzędzi, które już mamy, tracimy czas na takie rzeczy jak załącznik nr 3 do tej ustawy, gdzie jest opisane, jak powinna wyglądać służbowa czapka zimowa Inspekcji Wodnej.

Dużo ważniejszą kwestią są opłaty za wylewanie solanki do rzek. Od lat wynoszą 5 groszy za kilogram soli. – Dla kopalni to jest śmiesznie tanio – mówi Engel. – Ustawa co prawda podnosi opłatę do 10 gr/kg, ale dopiero od 2030 r. Do tego czasu inflacja pochłonie całą tę podwyżkę.

W specustawie odrzańskiej jest jeszcze jedna dziura. Ministerstwo chciało zachęcić firmy do inwestowania w specjalne zbiorniki, w których mogłyby same magazynować słoną wodę, by zrzucić ją do rzeki, dopiero gdy przepływ wody będzie dostatecznie wysoki. Kopalnia wyposażona w taki zbiornik płaciłaby mniej za każdy kilogram soli. W poprzedniej wersji projektu był wymóg: zbiornik ma wystarczyć na 20 dni; w ostatecznej: na zaledwie pięć. – W zeszłym roku „niżówka” na Odrze trwała 80 dni – komentuje Engel. – Obniżka opłaty za zrzut solanki dla firm mających zbiorniki pozwalające na chwilowe wstrzymanie zrzutu to jest de facto nagroda za trucie rzeki.

Rzeki to życie

Przepłynęła kraj galarem, na protest przeciw zaporze wyprowadziła krowy, uplotła warkocz długi jak Białka. Teraz, podczas suszy, Cecylia Malik pyta: czysta woda do picia czy brudne kanały dla barek – co wybierasz?

Nad Odrą

Magda Bobryk mieszka nad samą Odrą. Wraz z siostrą i mamą cztery lata temu założyły Stowarzyszenie 515 Kilometr Odry. – Dziś zajmujemy się głównie nieformalną edukacją – mówi Magda. – Opowiadamy rzekę, staramy się budować w ludziach wrażliwość na wodę, uświadamiając prawa każdego obywatela do czystego środowiska.

Na 515. kilometrze Odra (na zdjęciach satelitarnych) kształtem nie przypomina rzeki, a raczej powyginany brzeszczot do metalu. Przez dziesiątki kilometrów jest pocięta ostrogami, które pogłębiają główny nurt na potrzeby żeglugi. Mimo to Magda czuje się do niej przywiązana. – W dzieciństwie, gdy wylewała na wiosnę, wychodziliśmy na łąki i w nieckach, gdzie jeszcze stała woda, łapaliśmy ryby gołymi rękami – wspomina.

Na pytanie o to, co zmieniła katastrofa z zeszłego roku, odpowiada: – Pamiętam czasy pandemii. Daleki świat był zamknięty, a nad swoją rzekę zawsze można było pójść. I ludzie zaczęli chodzić. Z psami, dzieciakami, na spacer, na jedno popołudnie, na noc lub cały weekend. Pierwszy raz w życiu widziałam takie tłumy nad Odrą. A potem przyszedł sierpień i ludzie znowu zaczęli się rzeki bać. Tego żałuję. Z drugiej strony katastrofa przyciągnęła uwagę mediów, połączyła ludzi. Po katastrofie zupełnie inaczej chcemy budować komunikację: opartą na pięknych opowieściach, na doświadczaniu rzek wszystkimi zmysłami. Dopiero gdy poczujemy, że coś jest piękne, jesteśmy gotowi to chronić. Ale jest jeszcze jeden aspekt, w którym nie zmieniło się nic. Jeśli pójdziesz dziś nad rzekę, zobaczysz, że ona wygląda tak samo jak rok temu; nie ma śladu po zeszłorocznych wydarzeniach. Czasami myślę, że to źle, bo łatwiej pozostać obojętnym. Może potrzebujemy katastrof? Może łatwiej byłoby nam działać, gdybyśmy zamiast rzeki mieli dzisiaj lej po bombie, suche badyle na brzegach, gdybyśmy dotknęli dna?©℗

Do momentu oddania tego tekstu do druku Wody Polskie nie odpowiedziały na przesłane pytania i zaproszenie na wywiad.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Woda po nas spływa