Rzeczy, rzeczy, rzeczy

26.07.2021

Czyta się kilka minut

Raczej gromadzę. Nie bardzo, ale jednak. Nie żebym miała jakieś poważne kolekcje. W końcu jako dziecko niedoboru lat 90. nawet karteczek na poważnie nie zbierałam, bo wstyd byłoby prosić rodziców o kasę na coś tak błahego. W poszukiwaniu bardziej ekonomicznego zbieraczego doświadczenia poszłam w kamienie. Te z wakacji, które można mieć za darmo. Wystarczy dostrzec w nich coś szczególnego, a stają się bezcenne. Wyłowione z jeziora, wykopane, znalezione na brzegu morza. Z odludnej plaży można też przywlec czarną boję i kawał czerwonej liny z supłem. Największe skarby. Ciekawe, czy tata potyka się jeszcze o nie w garażu.

Byłam przekonana, że znajduję cuda i skarby. Choć pewnie trochę kompensowałam brak pokaźnej kolekcji bardziej chodliwej natury. A tak, co mi wręczyli rodzice przy wyprowadzce z rodzinnego domu? Notatki ze studiów i kosze kamieni. I choć wydawało się, że dorosłym już naprawdę nie wypada, nie umiałam ich pożegnać. Bo co zrobić? Wystawić do śmietnika pod blokiem? Nic z tego, po wielu godzinach przeglądania i drobnej selekcji znalazły miejsce w łazience. Że niby dekoracja. A nie próba upchnięcia gdzieś w dorosłości trofeów dzieciństwa.

Zresztą, jakiego dzieciństwa? Z najdalszej podróży nie mam żadnej pamiątki, tylko książki do tamtejszej teologii i muszle znad oceanu. Rok temu znów nawiozłam muszli, nawet tych od zwykłych ostryg, bo ładne. A trawy z tamtej plaży walają się do dziś między papierami. Doszły do tego znów muszle brzytwy morskiej, po ostatniej wycieczce nad morze. Bo serio, wcześniej takich nie widziałam. I drewienka, piórka…

A może to wciąż dziecięca kolekcja? W sumie trochę jak z dziecięcym zachwytem Dalii, mojej jerozolimskiej przybranej matki, która potrafi obudzić mnie o szóstej rano, bo zakwitło drzewo pod domem: „Zuzele, chodź, chodź. Musisz to zobaczyć!”. To ze spaceru z nią mam strąki chleba świętojańskiego zbierane z chodnika. Ona też zbiera garść muszli zawsze, gdy jesteśmy nad morzem. Pewnie gdzieś tu są.

Tylko jak to wszystko spakować? Zabrać zakurzone orle pióro znalezione na wiślanej wyspie pod Płockiem? Czy to mądre i czy wypada przeprowadzać się tak daleko z pudłem kamieni i muszli?

Na muszlach i kamieniach się nie kończy. Teraz mszczą się te rzeczy upchane po szufladach, w piwnicy. Choć i tak dwa lata temu zrobiłam remanent i niczym Marie Kondo wpatrywałam się w nienoszone od lat sukienki, może nie dziękując im za lata służby, ale przekonując samą siebie, by je zwolnić z czekania, aż kiedyś znów będą pasowały. Posprzątałam też wtedy piwnicę, co przez lata było dla mnie nieosiągalnym symbolem posiadania czasu na przetracenie. I tak cały długi majowy weekend przeglądałam na wpół pełne puszki farby oraz inne starocie i rzeczy, których ranga spadła na tyle nisko, że tu zawędrowały.

Najbardziej nie lubię przedmiotów z limbo: ani potrzebnych, ani do wyrzucenia. Źle trafione zakupy, fatalne prezenty. Wyrzuty sumienia wypominające chwile konsumenckiej słabości czy bezmyślności. Coś, co nigdy nie było potrzebne albo potrzebne być przestało. Z czym nie wiadomo, co zrobić. Marie Kondo chyba mówi, żeby te do oddania trzymać w jednym miejscu. Sprytnie, bo ja przeczesuję szufladę po szufladzie, półkę po półce.

Odtwarzacz muzyki sprzed 15 lat. Popsuty. 10 zeszytów z pięknymi okładkami, ale nie w takie linie, jak lubię. Książki kucharskie, które przestały zachwycać. Kolczyki, jakich już nie noszę. Pokrowiec na coś, czego już nie mam. Rzeczy, rzeczy, rzeczy.

Wyzwolenie przychodzi z mediów społecznościowych. Grupa „Uwaga, śmieciarka jedzie” istnieje w wielu miastach i śmiga. Czy masz 40 słoików na niedoszłe przetwory, nieskończoną w czasie remontu farbę, czy nienoszoną spódnicę – tam mogą znaleźć nowego właściciela. Nie, to nie jest puszczanie w obieg śmieci, ale lekcja tego, że coś, co tobie wydaje się bezużyteczne, dla kogoś jest pomocne lub potrzebne. Choć czasem serio przecieram oczy ze zdumienia. Bez opłat, to warunek. Na śmieciarce oddałam już chyba wszystko, i co najlepsze, z lekkością i radością, że te nieoczywiste przedmioty nie znalazły się na śmietniku, tylko kogoś ucieszyły. Za każdym razem jakoś uwolniona i podekscytowana. Radość dawania nowego życia rzeczom.

Jak to wszystko spakować… rozmyślam dalej nad dżemem śliwkowym od dziewczyny, która zabrała dwuletnią prenumeratę jednego z pism i piszczącą zabawkę dla kota.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2021