Połysk i patyna

Meble z czasów PRL wracają do łask. Współczesne miejskie wystawki i wyprzedaże sąsiedzkie to jednak coś więcej: element szerszej mody na świadomy i ekologiczny styl życia.

05.10.2015

Czyta się kilka minut

Meble i przedmioty z kolekcji Emilii Obrzut / Fot. Jasna Sprawa Studio
Meble i przedmioty z kolekcji Emilii Obrzut / Fot. Jasna Sprawa Studio

​Kiedy wiosną tego roku jeden z instytutów Uniwersytetu Jagiellońskiego postanowił pozbyć się starych mebli, wyrzucając je do kontenera na śmieci, wokół szybko pojawili się zbieracze. Ktoś przygarnął tapicerowane krzesła z lat 60., ktoś inny – fotele klubowe. Największym powodzeniem cieszyły się proste modernistyczne biurka na metalowych nóżkach, nawet podniszczone i z niekompletnymi szufladami. Kolekcjonerzy, którzy uchronili meble sprzed lat przed marnym losem na wysypisku, zebrali się tam dzięki informacji na facebookowym profilu „Wysoki Połysk”. Emilia Obrzut, jego założycielka, przez kilka dni otrzymywała wiadomości od szczęśliwych łowców i zdjęcia ocalonych mebli w ich nowych domach.

Polowania na śmietnikach

Wystawki mebli i sprzętów domowych to w Europie dosyć popularny zwyczaj. W Niemczech, gdzie wiele osób wynajmuje mieszkania tymczasowo, kanapę czy fotel z niewielkimi śladami użytkowania można znaleźć dosłownie na ulicy. W mniej zamożnej Polsce zbieranie przedmiotów z drugiej ręki – nawet w dobrym stanie – podobnie jak kiedyś zakupy w sklepach z odzieżą na wagę, kojarzy się z niedostatkiem, z przykrą koniecznością, jest zajęciem raczej wstydliwym niż pragmatycznym.

Meble ze śmietników znajdowały nowych właścicieli, ale w dużych miastach trafiały dotąd częściej do domków działkowych niż do renowacji. W niektórych rejonach kraju wystawki cieszyły się jednak popularnością z powodów ekonomicznych.

– Pochodzę z Dolnego Śląska, który jest zagłębiem rzeczy zdawnego NRD. Takie wyprawy były tam bardzo popularne, bo pozwalały wyposażyć mieszkanie w porządne meble za bezcen – mówi Emilia Obrzut.

Z targów staroci – na które kolekcjonerzy z całego kraju przybywają po stare radia, militaria czy porcelanę – od dawna słyną większe i mniejsze miejscowości, np. wielkopolski Czacz czy Niegłowice koło Jasła (gdzie targ staroci mieści się w dawnym pałacu). Współczesne miejskie wystawki i wyprzedaże sąsiedzkie to jednak także część szerszej mody na świadomy i ekologiczny styl życia.

Emilia, zawodowo zajmująca się projektowaniem graficznym, założyła profil „Wysoki Połysk”, aby dzielić się informacjami o ciekawych znaleziskach. W wolnym czasie lubiła wędrować po pchlich targach i przeglądać serwisy aukcyjne w poszukiwaniu dobrego polskiego wzornictwa, jednak kiedy hobby zaczęło przekraczać jej możliwości, postanowiła zadbać o to, by odkrycia trafiły w dobre ręce. Dzisiaj kilkutysięczne grono fanów wymienia się informacjami o tym, co ciekawego znaleźli w swoich domach, upolowali za grosik, jakich mebli poszukują, a także – gdzie można trafić na ciekawe meble porzucone na śmietniku.

Niebawem rusza „Patyna” – internetowy „pchli targ” z przedmiotami od lat 60. wzwyż pod patronatem „Wysokiego Połysku”, a kolejne inicjatywy „ratowników” stają się coraz popularniejsze (np. strony „Uwaga, śmieciarka jedzie!” czy „Gabarytowy Łowca” na Facebooku).

Meble ze wspomnieniami

Wzornictwo z lat 50. i 60. XX w. zdobywa nowych wielbicieli już od kilku lat, zgodnie z tzw. prawem Lavera (ukazującym cykl życia mody: dany styl po dziesięciu latach będzie uchodził za brzydki, po dwudziestu – za śmieszny, ale po czterdziestu latach staje się ciekawy i oryginalny). Takie wystawy jak „Chcemy być nowocześni” w warszawskim Muzeum Narodowym, która przypomniała osiągnięcia polskich projektantów, przyczyniły się do odkrycia ich na nowo. Niedawno ukazał się nawet przewodnik dla kolekcjonerów doradzający, w jakie meble i przedmioty powojennego wzornictwa użytkowego najlepiej zainwestować – co oznacza, że stały się już pożądanym towarem.

Na razie dotyczy to jednak głównie najbardziej znanych, rozpoznawalnych projektów, sygnowanych nazwiskami słynnych polskich twórców. W tym trendzie mieszczą się również „reedycje” z wyższej półki cenowej – nowa ceramika ćmielowska (produkowane współcześnie wznowienia znanych modeli) czy fotele firmy Vzór, tworzone według projektu Romana Modzelewskiego z 1958 r. Te z masowej produkcji, wypełniające jeszcze czasem mieszkania w wielkiej płycie czy magazyny szkół i urzędów, nadal trafiają do altanek śmietnikowych.

– Te meble, jak by powiedział Filip Springer, są „źle urodzone” – nie są jeszcze uznawane za antyki, są nadal względnie powszechne, pochodzą z masowej produkcji, można znaleźć je na śmietnikach – mówi Emilia Obrzut.

Styl z PRL trafia do młodszych pokoleń – dla starszych jest często obciążony bagażem przykrych wspomnień. Kojarzy się im z meblami z przydziału, skromnym wyborem, brakiem alternatywy. Druciane krzesła Henryka Sztaby czy starsze krzesła gięte przywodzą na myśl ponure zakłady żywienia zbiorowego. Dwudziesto- i trzydziestolatkowie nie patrzą na meblościanki i ceramikę przez pryzmat epoki, co najwyżej przez mglistą nostalgię dzieciństwa, mogą więc skupiać się na samej formie przedmiotu. Babcine politury mają ponadto bardzo ważną, być może kluczową cechę, która sprawia, że podobają się młodym: kosztują niewiele, a czasami wręcz nic, zapewniają za to wartość dodaną – radość i ekscytację poszukiwania skarbów. Dlatego stają się coraz popularniejszym wyborem przy wyposażaniu mieszkania.

– Pasują do mebli z Ikei, a jednocześnie mają na tyle oryginalny charakter, że nie trzeba już nic dodawać – mówi Emilia Obrzut. – Sam proces wyszukiwania też ma znaczenie. Sprzedawcy na serwisach aukcyjnych czy targach czasami nie mają jeszcze świadomości tego, co oferują, więc w sieci czy na targu staroci wciąż można znaleźć świetne meble przez przypadek. Za niewielkie pieniądze można wyposażyć dom w przedmioty, które wkrótce nabiorą wartości.

Założycielka „Wysokiego Połysku” znalazła na śmietniku m.in. części ćmielowskiego serwisu Dorota, którego reedycja kosztuje dzisiaj 4700 zł, a na wyprzedaży przedmiotów z mieszkania pewnej pani z warszawskiej Sadyby – oryginalnego pingwina Hanny Orthwein, również z Ćmielowa.

Moda retro sprzyja też oszczędnemu wyposażaniu kawiarni i barów: wciąż można za niewielkie pieniądze odkupić hurtowo komplety starych krzeseł z domu kultury czy wojskowe lampy, które pasują do modnych ścian z betonu i surowej cegły.

Nowe życie, nowy kontekst

Ze względu na wciąż niewielki koszt tych sprzętów, popularne są przeróbki – malowanie na żywe kolory czy wymiana tapicerki na współczesną tkaninę w modny wzór, dzięki czemu stają się całkiem nowoczesnymi meblami stylizowanymi na „londyńskie”, kolorowe, pop-artowe lata 60. Popularne „pingwiny”, czyli fotele 366 Józefa Chierowskiego, widuje się dzisiaj po odnowieniu w palecie wzorów i kolorów, o której nabywcy sprzed pięćdziesięciu lat mogliby tylko pomarzyć.

Do Sylwii Biegaj, prowadzącej w Warszawie warsztat renowacji mebli z lat 50. i 60., przychodzą najczęściej klienci, którzy PRL-owskie meble odziedziczyli, a także ci, którzy dali się porwać modzie retro i postanowili wstawić stylowy element do mieszkania. Renowatorka często dostaje zlecenia „uwspółcześniające”, prywatnie jednak – ze względu na zainteresowanie historią designu – woli bardziej zachowawcze podejście.

– Staram sięzachować wygląd możliwie oryginalny, odnawiać go przy pomocy technik, które były stosowane w czasach jego produkcji, zachować oryginalne kolory – mówi Sylwia. – Jednocześnie pracuję na rynku usług, więc muszę liczyć się z tym, czego oczekuje klient. Wiele osób stara się wprowadzić coś od siebie, zwłaszcza że mamy dzisiaj dużo tkanin, które dają spore możliwości ingerencji.

Sylwia Biegaj jest zdania, że najlepiej podążać za oryginalną myślą projektanta i docenić jego pierwotny pomysł. Przy okazji to praktyczna lekcja historii. W realiach PRL wyobraźnia projektanta zderzała się bowiem ze smutną rzeczywistością ciągłych niedoborów, niedoskonałych materiałów i małych metraży. Wizjonerski modernizm Le Corbusiera przyjmował w Polsce kryzysową postać stawianych w pośpiechu bloków z wielkiej płyty, a meblościanki Kowalskich czy wynalazki w rodzaju półkotapczanu to formy wymuszone przez potrzeby i warunki. Czasem komfort siedzenia na dobrze zaprojektowanej kanapie niwelowały dokuczliwe sprężyny czy obicia z drapiących, łatwopalnych syntetyków.

– Projektanci, a raczej inżynierowie, musieli korzystać z dostępnych materiałów, dlatego tak wiele mebli jest ze sklejki. Odnawiając meble czasem trafiam na sklejkę pokrytą fornirem, trudniejszą do obrobienia niż lite drewno. Osoby, które projektowały, uczyły się rzemiosła i musiały na przykład stworzyć własną tkaninę. Gdyby mieli dostęp do takich technologii jak dzisiaj, meble byłyby zapewne z lepszej jakości materiałów, ale może stałoby się to kosztem innowacyjności – wyjaśnia renowatorka.

Nowe życie starych mebli oznacza dla nich również nowy kontekst: co prawda przeciętne polskie mieszkanie nie zwiększyło cudownym sposobem swojego metrażu, ale zwykle zamieszkuje je mniejsza liczba domowników, czasem ma też mniej ścian, co w połączeniu z modą na jasne kolory (w przeciwieństwie do wzorzystych tapet, ciężkich dywanów, boazerii i kasetonów królujących przed laty) sprawia, że może być urządzone tak przestrzennie i schludnie, jak w prospektach reklamowych z lat 60. Okazuje się jednak, że nie wszystkie sprzęty dostosowują się do dzisiejszych czasów. Fotele klubowe, choć wyglądają na pokaźne, w rzeczywistości są małe, a wiele krzeseł i foteli nie pasuje wysokością do współczesnych stołów.

Zainteresowanie polskim powojennym wzornictwem może mieć też inne pobudki niż cieszenie oczu ulubioną estetyką. Emilię Obrzut fascynuje wymiar historyczny i osobisty: przechowywanie pamięci o rzeczach. Strona „Wysoki Połysk” czy „Wystawka” – wirtualne muzeum polskich przedmiotów użytkowych – natychmiast uruchamiają falę wspomnień. Okazuje się, że wiele osób nie zdawało sobie sprawy, że dzieli mieszkanie ze słynną na całym świecie ćmielowską porcelaną, czy że siatkowe krzesła, które kiedyś rdzewiały w ogrodzie, zaprojektował Henryk Sztaba (krzesło to doczekało się zresztą wznowienia).

– Najbardziej budujące jest to, że ludzie spoglądają innymi oczami na przedmioty, które mają w domach – mówi Emilia. – Dzisiaj z pewnością również powstają rzeczy, które przeżyją zmienne trendy, choć nie mogę przewidzieć, co będzie podobało się moim wnukom. Myślę, że warto stawiać na przedmioty, które nam się po prostu podobają, bez względu na metki. Teraz na przykład siedzimy przy starym stole z Ikei, mam też ulubiony, całkiem zwykły wazon. Na pewno nie warto całkowicie palić mostów. Nie każdy stary przedmiot jest kolekcjonerską perełką, ale we współczesnym wnętrzu może zabłysnąć – dodaje.

Dla Sylwii Biegaj ważna jest edukacja i odkrywanie dziejów polskiego wzornictwa od nowa – podkreśla, że od kiedy zajmuje się zawodowo renowacją mebli, jej wiedza powiększa się każdego dnia.

Cudze chwalicie...

Czy ciekawe wzornictwo może być elementem polskiej „marki narodowej” – tak jak u Finów, dumnych z tkanin Marimekko i szkła Iittala? Polska ilustracja książkowa, film animowany czy plakat lat 60. i 70. XX w. już fascynują miłośników XX-wiecznej sztuki i popkultury na całym świecie i bywa, że sami dowiadujemy się o tym okrężną drogą (poświęcony ilustracji portal 50watts.com regularnie zachwyca się pracami Jana Marcina Szancera, Józefa Wilkonia czy Daniela Mroza, a filmografię Waleriana Borowczyka odkrył dla nas na nowo przybysz z Anglii, Daniel Bird).

Podobnie może być z designem – do pewnego stopnia zresztą miało już to miejsce, ponieważ wiele polskich wyrobów szklanych czy ceramicznych w czasach PRL i wczesnych latach 90. trafiało prosto na eksport, często prywatnymi kanałami za sprawą projektantów tworzących w swoich zakładach po godzinach. W filmie dokumentalnym Małgorzaty Olimpii Świderskiej „Poużywajmy sobie” widzimy zaskoczenie znawczyni designu Beaty Bochińskiej, która podczas wizyty w Holandii zachwyciła się wazonem prezentowanym w galerii sztuki i usłyszała w odpowiedzi, że to przykład... typowego polskiego szkła.

– Sami nie zdajemy sobie sprawy, jak dobre projekty tworzyliśmy – mówi Sylwia Biegaj. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Badaczka i pisarka, od września 2022 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Autorka książek „Duchologia polska. ­Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas” (Nagroda Literacka Gdynia) oraz rozmów „Czyje jest nasze życie” ­(… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2015