Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Mały pustelnik – skorupiak nazywany często rakiem pustelnikiem – szybko przebiera licznymi odnóżami. Ciągnąc za sobą swoją muszlę, szuka schronienia za dużym kamieniem. Przypływ już się rozpoczął, ale na razie nasz pustelnik, a także małe kraby i inne stworzenia odcięte w wypełnionych wodą przestrzeniach w skałach starają się chronić przed słońcem i niepożądanym wzrokiem potencjalnych wrogów.
Te zagłębienia to rock pools – baseny pływowe. W czasie odpływów stają się osobnymi światami, w których można obserwować małe morskie stworzenia, jak właśnie pustelniki, pąkle, rozgwiazdy, miękkie ukwiały czy długie wstążki alg.
Rękawice dla chętnych
Dzień jest słoneczny i – jak na północną Szkocję – bardzo ciepły. Cicha i pusta kamienista plaża, położona tuż obok budynku Marine Aquarium w Macduff (jednej z lokalnych atrakcji), zachęca do wędrówki od jednego takiego basenu do drugiego, do poszukiwań i obserwacji.
O tym, że czas nie stoi w miejscu, przypomina przypływ, którego fala coraz szybciej wypełnia wodą kolejne rock pools. Za kilka godzin znikną pod powierzchnią wody.
Nie znikną natomiast czarna opona, skręcony fragment drucianego ogrodzenia, splątane niebieskie liny, które leżą jakieś sto metrów dalej, bliżej rybackiej przystani i stoczni. Fale wcisnęły je między potężne głazy w najwyższej części plaży. Za to metalowe puszki po napojach i plastikowe butelki – jeśli nie zostaną sprzątnięte – mają szanse być znów zabrane przez morze i wyrzucone na kolejną plażę.
Przed Marine Aquarium stoi wielka skrzynia ze sprzętem potrzebnym do zbierania śmieci: rękawicami, workami, chwytakami. Kto chce, może je wypożyczyć i zamiast obserwować kraby, pozbierać trochę odpadków. „Masz dwie minuty? – zachęca napis na skrzyni. – To weź sprzęt, zbierz cztery (lub więcej) śmieci, wyrzuć je do kosza lub zabierz do recyklingu w domu”.
Skrzynia stanęła przed Aquarium w Macduff w ubiegłym roku. Jest częścią szerszego projektu prowadzonego przez inicjatywę Turning the Plastic Tide (dosłownie: Zawracając Plastikowy Przypływ; TTPT), która działa w północno-wschodniej Szkocji.
Projektem kieruje dr Lauren Smith, z zawodu biolożka morska. Kiedy się z nią kontaktuję, akurat prowadzi akcję czyszczenia plaży w Stonehaven. Takie akcje organizowane są na różnych szkockich plażach kilka razy w roku (jedną z nich przeprowadziło w czerwcu Aqua- rium w Macduff).
– Jak poszło? – pytam Lauren Smith po południu, gdy jej akcja jest już zakończona.
– 74 kilogramy plastiku, butelek, niedopałków papierosów, kawałków lin i metalu. Oraz kosz do połowu krabów – wylicza Smith. – Ale Stonehaven to raczej czysta plaża, dzięki mieszkającym tam ludziom oraz organizacji Paws on Plastic, która zachęca, by wykorzystać spacery z psami do zbierania po drodze śmieci. Za to dwa tygodnie temu w Craigewan koło Peterhead zebraliśmy 840 kilogramów…
Pozbierać. A co potem?
Craigewan, Sandford Bay czy Cairnbulg, skąd od 2019 r. wywieziono w sumie 16 ton odpadów, to – jak wynika z doświadczeń w projekcie Turning the Plastic Tide – najtrudniejsze miejsca na tym odcinku wybrzeża.
Tam znajdowane są nie tylko puszki i inne zwyczajne śmieci, ale także znacznie większe odpady, do których usunięcia nie wystarczy już grupa ochotników z ręcznymi chwytakami.
Wywiezienie odpadów z nadmorskich plaż, czasem bardzo trudno dostępnych – przykładowo tych na szkockich wyspach – jest często jednym z większych logistycznych problemów. Kolejnym jest ich późniejsza segregacja i ewentualny recykling części z nich, tak by nie wszystkie trafiały na wysypiska.
W kwietniu media obiegły zdjęcia ze Skye, jednej z najpiękniejszych szkockich wysp, gdzie odludną plażę pokrywała tak duża warstwa śmieci, że nie było nawet widać spod nich piasku czy kamieni. O akcji jej oczyszczania i problemach z tym związanych opowiada w rozmowie z „Tygodnikiem” Ally Mitchell.
O liczbach i wielorybach
Do Morza Północnego co roku trafia 10 tys. ton plastiku. Mniej więcej jedna piąta z tego to rybackie liny i sieci, które można by przetworzyć, o ile zostałyby zebrane.
Tylko część z nich wyrzucana jest na plaże – ocenia się, że to, co widzimy na brzegu morza, to tylko ok. 15 proc. naszych morskich śmieci. Te, które pozostają w wodzie, mogą okazać się śmiertelną pułapką dla żyjących tam stworzeń.
W szkockich wodach co roku ok. 36 wielorybów (humbaków i płetwali karłowatych) zaplątuje się w liny – to dla nich olbrzymie zagrożenie, powodujące okaleczenie lub śmierć. Do tego dochodzą przypadki połykania plastiku, zatrucia, uduszenia – i dotyczy to nie tylko wielorybów, ale też innych morskich ssaków, a także ryb i ptaków. Konsumpcją plastikiem zagrożone są również mniejsze organizmy, jak małże, rozgwiazdy czy nawet plankton.
Mówi się o tym i pisze od lat. Czy coś się jednak zmienia?
Projekt Turning the Plastic Tide rozpoczął się w 2018 r. Pytam Lauren Smith o jej doświadczenia z tych kilku lat. – Świadomość problemu z plastikiem zdecydowanie w tym czasie wzrosła. W nadmorskich rejonach powstało mnóstwo oddolnych grup społecznych, które walczą z zanieczyszczeniami w morzu i na plażach. To wspaniałe – mówi biolożka.
Co można zrobić poza zbieraniem odpadów? Bo przecież te zebrane za chwilę zastąpią nowe… Lauren Smith uważa, że byłoby trudno całkowicie zrezygnować z plastiku, jest on potrzebny choćby w branży medycznej. – Jest jednak mnóstwo niepotrzebnych lub zbędnych plastikowych produktów jednorazowego użytku, nad którymi powinniśmy się zastanowić – przekonuje.
Wieczorem na plaży
Plaża w Cullen jest piaszczysta i podczas odpływu bardzo szeroka. Cofające się morze pozostawiło tylko pofałdowany piasek i pojedyncze wodorosty.
Jest wieczór najdłuższego dnia w roku, dochodzi dwudziesta, ale jasno będzie tu jeszcze przez kilka godzin. Wraz z lokalną grupą Wild Dookers – dook to w tej części Szkocji określenie na morską kąpiel – wchodzę do wody. Jej temperatura to tylko około dwunastu stopni Celsjusza. – Już dwanaście stopni! – podkreślają ci członkowie grupy, którzy kąpią się w morzu przez cały rok.
ALLY MITCHELL, nurek i pionier biznesu opartego na wydobytym z morza plastiku: Trzy lata temu zabrałem trochę odpadów ze statku towarowego, przy którym pracowałem, i zacząłem eksperymentować. Tak powstała moja pierwsza doniczka z odzysku.
Fale są łagodne, morze spokojne, słońce wygląda czasem zza chmur. Na brzegu mała dziewczynka robi babki z piasku, niedaleko grupa przyjaciół celebruje letnie przesilenie w fantazyjnych kostiumach. Dzisiaj morze i ludzie wydają się żyć w zgodzie.
Po kąpieli nalewam sobie kawę z termosu i rozglądam się po górnej, kamienistej części plaży. Wśród kamieni leżą wyschnięte algi, wypłowiałe na słońcu kawałki drewna, pojedyncze muszle. Myślę, jak czysta jest ta plaża, gdy kątem oka widzę coś intensywnie niebieskiego: to kawałek plastikowego sznurka, zaklinowany pod kamieniem. Nieco dalej znajduję plątaninę turkusowych włókien, kawałek gumowej piłki, jakiś zielony filc.
Zabieram to wszystko zamiast muszli.
©℗