Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Anthony Michael Collins, rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości UE orzekł dziś, że w przypadku unieważnienia umowy kredytu, wynagrodzenie za korzystanie z kapitału może się należeć wyłącznie konsumentowi. Przepisy unijne nie pozwalają na taką gratyfikację silniejszej stronie transakcji kredytowej, jaką jest zawsze bank.
Opinia rzecznika Trybunału nie ma mocy prawa, ale zwykle wskazuje kierunek, w jakim idzie później orzeczenie TSUE. Sprawę o prawo do wynagrodzenia za korzystanie z kapitału, jaką do Luksemburga odesłał jeden z polskich sądów, można więc uznać de facto za zamkniętą. To fatalna wiadomość dla banków i świetna dla kredytobiorców.
GOSPODARKA TRZESZCZY. Wojna, waluty, inflacja: co nas czeka? CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>
Kierunek, w jakim zmierza linia orzecznicza Trybunału, pozbawia bowiem tę branżę ostatniego poważnego oręża w sporze z frankowiczami. Sporze, który banki i tak przegrywają, pomimo straszenia klientów potencjalnymi pozwami. W ich narracji unieważnienie przez sąd wadliwej umowy kredytu oznacza, że klient bezumownie (czytaj: bezprawnie) dysponował pieniędzmi. A skoro po wyroku unieważniającym umowę bank musi oddać pożyczającemu wszystkie pobrane odsetki i spłacony kapitał, niebezpiecznie zbliżamy się do udzielenia „darmowego kredytu” – czyli czegoś, czego prawo bankowe nie przewiduje. Takie argumenty zgodnie podnosili przed TSUE przedstawiciele banków oraz – co było już pewnego rodzaju kuriozum – prawnicy Komisji Nadzoru Finansowego. Instytucji, przypomnijmy, powołanej do dbania o interes klientów polskich instytucji finansowych.
Fala pozwów
Argumentacja strony bankowej i jej dzielnych suflerów z KNF nie znalazła jednak zrozumienia u rzecznika TSUE. Żadne to zaskoczenie. Trybunał, podobnie jak unijne ustawodawstwo, od dawna stoi bowiem na stanowisku, że w sporach z wielkim biznesem, dysponującym praktycznie nieograniczonymi zasobami kapitałowymi i wsparciem najlepszych prawników, klientom przysługuje szczególna ochrona. Od początku kryzysu frankowego polscy bankowcy za wszelką cenę próbują przekonać sądy, polityków oraz opinię publiczną, że to konflikt dwóch równoprawnych partnerów i ten tok rozumowania rzecznik TSUE odesłał właśnie do lamusa. Jego opinia – i idący zapewne w tym samym kierunku wyrok Trybunału – sprowadza spór o kredyty frankowe do samej jego istoty. Banki nie musiały posługiwać się wadliwymi umowami. To na nich, jako na profesjonalistach, spoczywał obowiązek dochowania najwyższej staranności.
Wielce prawdopodobne, że narastająca od lat fala pozwów o unieważnienie umów frankowych dopiero teraz przybierze gwałtownie na sile. Możliwe, że dołączą do nich też liczne pozwy klientów, którzy już wyplątali się z frankowej pułapki i teraz sami przystąpią do ataku, żądając od banków opłaty za faktycznie bezumowne korzystanie z kapitału, jaki wpłacali co miesiąc w ratach. Skoro umowa kredytu była nieważna, bank nie miał prawa pobierać odsetek, którymi obracał. Ale banki też nie poddadzą się bez walki. Niemal na pewno usłyszymy tradycyjne straszenie falą upadłości w sektorze i ostrzeżenia przed rzekomym zagrożeniem dla oszczędności klientów. Zanim zaczniemy współczuć bankom w ich tarapatach, warto przypomnieć jeszcze jeden fragment z opinii TSUE. Rzecznik Collins jasno stwierdził, że sytuacja, w której przedsiębiorca traci zysk, jaki spodziewał się osiągnąć z wykonania umowy zawierającej niedozwolone klauzule, nie stanowi żadnego novum w orzecznictwie Trybunału w dziedzinie ochrony konsumentów. Mówiąc wprost: banki same nawarzyły sobie piwa, które muszą teraz pokornie wypić i nie zmienią tego ani argumenty ze świata bankowej sofistyki, ani rachunki utraconych korzyści.