Rynkowe cnoty i niecnoty

Nie ma dzisiaj ideału, który byłby równie wyszydzony, jak ten zawarty w moralności mieszczańskiej. Jednak właściwa mu pracowitość, systematyczność, dyscyplina, oszczędność i rzetelność powinny być wzorem dla każdego uczestnika rynku, solidnego obywatela i porządnego człowieka.

25.03.2009

Czyta się kilka minut

Rozpowszechniona interpretacja obecnego kryzysu gospodarczego upatruje jego źródeł nie tyle w sprzeniewierzeniu się zasadom ekonomii, co - moralności. Miała go więc spowodować chciwość, pazerność i bezwzględność finansjery oraz innych uczestników rynku. Słychać zatem nawoływania do przywrócenia wolnorynkowej gospodarce etosu, kiełznającego niepohamowaną żądzę zysku.

Zwyczajna wolność

U podstaw wolnego rynku leży idea wolności, z którą związana jest kontrowersja co do tego, czy przysługuje ona ludziom z przyrodzenia i bezwarunkowo, czy też muszą do korzystania z niej dojrzeć lub na to zasłużyć. Owych warunków, od spełnienia których uzależnione byłoby prawo korzystania z wolności lub spełnienie których miałoby owemu korzystaniu towarzyszyć, zwykle upatruje się właśnie w sferze moralnej. Wolność byłaby więc tylko dla tych, którzy umieją z niej czynić dobry użytek, a korzystanie z niej należałoby ograniczyć moralnymi rygorami. Idea wolności i ten związany z nią dylemat tkwi u podstaw nie tylko wolnego rynku, czyli kapitalizmu, ale także demokracji. .

Sugestia, że na wolność urzeczywistnianą w demokratycznym kapitalizmie trzeba sobie zasłużyć lub udowodnić posiadanie predyspozycji (w tym moralnych) do korzystania z niej, wydaje się prowokacyjna, a nawet bezczelna w Polsce, czyli kraju, którego mieszkańcom przez dziesięciolecia odmawiano prawa do wolności politycznych i ekonomicznych. Czy przez ten cały czas Polacy nie byli dość dobrzy lub zdolni, albo sobie nie zasłużyli, by z wolności skorzystać? Czy mamy prawo mówić, że na wolność nie zasłużyli sobie lub nie mają do niej praw Kubańczycy czy Irakijczycy?

W poglądzie o konieczności dojrzenia do wolności tkwi wewnętrzna sprzeczność: dojrzewać do korzystania z wolności należałoby w systemie opartym na jej braku, czyli w niewoli. Czy w niewoli można dojrzeć do wolności i nauczyć się korzystania z niej? Jak długo trzeba być poddanym zniewoleniu, aby na wolność zasłużyć lub przygotować się na jej przyjęcie? Kto i jak miałby uznać, że już się dojrzało lub zasłużyło? Absurdalność takich założeń i wynikających z nich dylematów ukazał cytowany przez Isaiaha Berlina stary angielski wig, który mawiał, że przypominają mu one wyobrażenia pewnego durnia, przekonującego, iż nie wolno wchodzić do wody, dopóki się nie nauczy pływać.

Bogactwo bez moralizmu

W teorii demokracji i ekonomii od dawna obecny jest więc pogląd, że prawo do korzystania z wolności politycznej i gospodarczej nie może być obwarowane żadnymi, w tym także moralnymi wymogami. Wolny rynek jest nie tylko dla zacnych, sprawiedliwych i cnotliwych, jest dla wszystkich. Jego ustanowienia, utrzymywania i dostępu do niego nie można uzależniać od spełnienia jakichś moralnych wymogów przez jego uczestników. Jak jednak uniemożliwić w nim triumf niecnoty, niesprawiedliwości i nieuczciwości? Jak zapobiec jego zdegenerowaniu?

To problem poskramiania złych ludzkich skłonności, w przypadku ekonomii - żądzy zysku. Moraliści wszystkich czasów usiłują nałożyć na nie jakieś wędzidło, prowadząc na ogół w tym chwalebnym zamiarze do eskalacji rozmaitych zakazów. Niegdyś było ich co niemiara: od zakazu prowadzenia działalności gospodarczej przez pewne grupy społeczne (bo to wbrew naturalnemu porządkowi), przez zakaz pracy i handlu w liczne podówczas dni świąteczne (bo to bezbożnictwo), po zakaz pożyczania pieniędzy na procent (bo to lichwiarstwo). Dziś uważa się, że to ograniczało i hamowało rozwój gospodarczy, nie czyniąc bynajmniej ówczesnego świata i jego mieszkańców lepszymi, bo równocześnie z tymi surowymi zakazami i rygorami panowały społeczna niesprawiedliwość i wyzysk (oparte na feudalnym poddaństwie i daninach), kult nieróbstwa i marnotrawstwa (manifestujące się dominacją próżnującej szlachty) oraz powszechna nędza (wynikająca z zakazów uniemożliwiających ludziom wydobycie się z niej).

Adam Smith, który w drugiej połowie XVIII wielu napisał dzieło mające wyjaśnić, skąd bierze się bogactwo i jakie czynniki trzeba dla jego zapewnienia uruchomić, był jednocześnie uniwersyteckim wykładowcą filozofii moralnej oraz autorem "teorii uczuć moralnych". Jednak w swej koncepcji optymalnego gospodarowania był daleki od moralizowania. Można powiedzieć nawet, że wręcz przeciwnie: źródeł gospodarczego rozwoju upatrywał w sile ludzkich przywar, a zwłaszcza egoistycznego i zachłannego pragnienia posiadania i pomnażania dóbr materialnych. To ta siła pcha ludzi do produktywnego działania.

Jak sprawić, aby zaspokajanie ich żądzy zysku nie niosło krzywdy innym i ogółowi? Otóż nie trzeba w tym celu ludzkiej swobody kiełznać czy krępować, lecz odwrotnie - poszerzać ją i gwarantować. To bowiem nieskrępowana konkurencja na całkowicie wolnym rynku powściąga najskuteczniej zachłanność jego uczestników, jednocześnie zmuszając ich do ciągłej inwencji i poszukiwania optymalnych form produktywnej aktywności. Wolny rynek tworzy samoregulujący się mechanizm, eliminujący zarówno nieudolnych, czyli nieumiejących optymalnie wykorzystać posiadanych zasobów, jak i niesolidnych, co otwiera drogę do rzetelnego pomnażania wspólnego dobra. Tak działa "niewidzialna ręka rynku", czyniąca go najlepszym systemem ekonomicznym.

Dziki kapitalizm i moralność mieszczańska

Obecny rok obchodzimy jako "darwinowski", bo 150 lat temu ukazało się dzieło "O powstawaniu gatunków", dające początek teorii ewolucji. "Darwinizm" to pojęcie, które zrobiło karierę nie tylko w biologii. Mechanizmy przystosowania i selekcji, opisane przez Darwina w świecie żywych organizmów, były ekstrapolowane na różne inne dziedziny życia, w tym społecznego, a zwłaszcza gospodarczego. W jubileuszowych analizach poświęconych genezie darwinowskiego ewolucjonizmu przypomina się różne źródła jego inspiracji. Często pojawia się sugestia, że były nim teorie ekonomiczne, wywodzące się z koncepcji Smitha lub do niej podobne, zwłaszcza dotyczące konkurencji, selekcji i doboru (przetrwania najlepiej dostosowanych) na wolnym rynku.

Zostawmy historykom nauki rozstrzygnięcie, czy "darwinizm" wywodzi się z koncepcji ekonomicznych, czy został na grunt gospodarki przeniesiony z biologii. W każdym razie wiek XIX, w połowie którego ukazało się dzieło Darwina, uważa się za okres triumfu "dzikiego", bezwzględnego kapitalizmu. Nieskrępowana konkurencja, burzliwy rozwój przemysłu i handlu, narodziny wielkich fortun i kumulacja bogactwa, ale jednocześnie upadek tradycyjnych więzi społecznych i spychanie w nędzę tych, których mechanizmy rynku przemieliły i odrzuciły - taki obraz "wieku pary i elektryczności" pozostawiła nam literatura tamtego okresu lub podsumowująca go, od "Nędzników" (trafniejsze tłumaczenie tytułu: "Nędzarze") Victora Hugo do naszej "Ziemi obiecanej" Reymonta. Doktrynalny upust wszelakim oskarżeniom wobec tego sytemu dał Karol Marks, ale też inni teoretycy socjalizmu, rodzącego się wówczas jako reakcja na wolnorynkowe stosunki społeczno-ekonomiczne.

Ale jednocześnie wiek XIX to okres kształtowania tego, co nazywamy moralnością mieszczańską. Jeden z jej prekursorów, Benjamin Franklin, żyjący i zmarły jeszcze w poprzednim stuleciu, stworzył moralny ideał "człowieka godnego kredytu". Czyż nie taki wzór jest potrzebny dzisiaj, gdy kryzys zaufania na rynku kredytowym stał się źródłem załamania gospodarczego?

Na ów mieszczański ideał składały się takie cnoty jak pracowitość, systematyczność, dyscyplina, skrzętność, zapobiegliwość, oszczędność, rzetelność w wypełnianiu obowiązków (w tym, a może zwłaszcza, płatniczych). Wydawać by się mogło, że to wzór odpowiedni do współczesnych podręczników etyki biznesu, dla każdego uczestnika rynku, solidnego obywatela i porządnego człowieka. Nie ma jednak bodaj ideału moralnego, który byłby równie spostponowany, wyszydzony i zdezawuowany, jak ten zawarty w moralności mieszczańskiej.

Niezliczone rzesze luminarzy postępowej inteligencji, lewicy społecznej, pisarzy, artystów, nie mówiąc już o cyganerii, nękały i poniewierały ową przeklętą moralność mieszczańską i jej ideał za kołtuństwo, ciasnotę horyzontów, filisterstwo, miernotę, groszoróbstwo, nie mówiąc o pruderii. Jeśli jeszcze jakieś resztki mieszczańskiego etosu przetrwały ten długi, morderczy i wielostronny atak, to dobiła je kontrkulturowa kontestacja lat 60. i 70. XX wieku. Dziś mieszczańskie figury i typy z kart realistycznych powieści czy sag rodzinnych wydają się równie egzotyczne jak bohaterowie rycerskich eposów.

Cnota czy wolny rynek?

A jednak niemal przez cały XX wiek dyskutowano o moralnych podstawach życia gospodarczego, za przyczyną i z inspiracji książką Maxa Webera "Etyka protestancka a duch kapitalizmu".

Wracając do postawionego przez Smitha pytania o źródła bogactwa, Weber udziela innej odpowiedzi, wskazując na moralne przykazania purytańskiej etyki sekt protestanckich. Newralgiczne dla początków kapitalizmu zjawisko tzw. pierwotnej akumulacji kapitału wywodzi on z dwóch uzupełniających się nakazów tej religijnej etyki: pracy jako formy modlitwy oraz powściągliwości jako wyrazu pobożności. Intensywna praca przy powściągliwym korzystaniu z jej wytworów prowadzi do kumulowania bogactwa. Obecnie często można usłyszeć i przeczytać, że źródłem aktualnego kryzysu jest zarzucenie przez amerykańskich finansistów i biznesmenów tych cnót i wartości, jakim hołdowali ich przodkowie z purytańskich wspólnot religijnych Nowej Anglii, opisywanych przez Maxa Webera.

Rozbieżności poglądów na moralne źródła funkcjonowania demokratycznego kapitalizmu znajdują odzwierciedlenie w dyskusjach o sposobach przezwyciężenia obecnego kryzysu ekonomicznego. Niektórzy twierdzą, że nie uda się tego dokonać bez przywrócenia zaufania uczestników rynku, a to wymaga odpowiedzialnego ich zachowania, opartego na rzetelności, uczciwości, sumienności, solidarności i innych cnotach z katalogów etyki biznesu. Jeśli kryzys ma źródła moralne, to wymaga przywrócenia moralnych podstaw.

Ci, którzy nie wierzą w samoistny powrót rzetelnych cnót do współczesnego kapitalizmu, postulują ingerencje i regulacje ze strony państwa, ograniczające ekonomicznie ryzykowne i moralnie wątpliwe formy aktywności, zwłaszcza na rynku finansowym.

Ale są i tacy, którzy twierdzą, że kryzys ma charakter oczyszczający, a rynek wyreguluje się samoczynnie, eliminując nieudolnych i nieuczciwych jego uczestników, zdemaskowanych i zdyskredytowanych w kryzysowych warunkach. Przetrwają najsilniejsi, najsolidniejsi i najrzetelniejsi, co będzie mieć skutki ozdrowieńcze. Niewidzialna ręka rynku uporządkuje go najskuteczniej i nada mu nowy impet.

Ponieważ w różnych krajach próbuje się różnych metod, więc będziemy mogli sprawdzić, które okażą się najskuteczniejsze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Ucho igielne (13/2009)