Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
jeden z pobożnych portali opublikował artykuł – delikatnie rzecz biorąc – intelektualnie brawurowy. Mowa była o depresji. Medykamenta, uczone doktory, szpitale, terapie, kozetki, grzebanie się w dzieciństwie, w świadomości i podświadomości... Wszystko to w gruncie rzeczy psu na budę. Modlić się trzeba i Nazarejczykowi zawierzyć, Cieśli swe życie oddać – a człek zdrów będzie jak koń czy insza ryba i świat od razu nabierze koloru. Pomaga nawet agnostykom i ateistom! Skuteczność stuprocentowa. Bez skutków ubocznych. Na dodatek przed użyciem nie trzeba zapoznawać się z treścią ulotki ani konsultować się z lekarzem lub farmaceutą.
No i się zaczęło. Źli ludzie, zepsuci duchem zgniłego Oświecenia – rzucili się na biedną redakcję. Ta zaś jęła wyjaśniać, prostować, precyzować, uzupełniać, dopisywać... Że to nie tak... Że nadinterpretacja i wyrywanie z kontekstu... Że modlitwa nie zamiast lekarstw i lekarzy, ale obok... Mleko jednak się rozlało.
A ja pytam: po co się było w ogóle tłumaczyć? Trzeba plwać na tę skorupę i zstąpić do głębi. Bo musisz wiedzieć, drogi Piołunie, że nadwiślański katolicyzm rozróżnia wiele darów pochodzących od naszego Nieprzyjaciela. Dziwnym jednak trafem w owym spisie rzadko wymienia się rozum. Rozum? Do zbawienia niekonieczny, znaczy się drugorzędny. W kwestiach przyziemnych jedynie przydatny, ot – dzięki rozumowi człek akurat o tyle od konia jest mądrzejszy, żeby wody z wiadra nie pić, tylko szmatę umoczyć i podłogę zmyć. Ale w wierze rozum na niewiele się przyda. Wiara nijak ma się do rozumu, rozłączne i rozbieżne to światy. Wiara to emocje i nastroje, uniesienia, powłok ziemskich zrzucanie, drżenia serca i intuicje, mirakla i misteria, fluktuacje tajemnych energii i głosy szepczące w głowie.
Takie świata postrzeganie, drogi Piołunie, musimy w naszych delikwentach zaszczepiać i pielęgnować. Bo człowiek postrzegający wiarę jako nieprzerwany korowód cudów i doskonałe panaceum na wszelkie bolączki szybko i gorzko się rozczaruje. Ba – poczuć się może oszukany. Miała depresja minąć, jak ręką odjął? Miała. A mimo pacierzy dzień i noc wznoszonych poprawy nie było. Jakie jest tego wyjaśnienie? Dwojakie. Modłów Adresat nie istnieje albo warunków umowy się nie trzyma – z ludzi w kułak się śmiejąc.
Ale są i inne, długofalowe skutki owego myślenia. Z czasem człek grzęźnie w przekonaniu, że Nieprzyjaciel objawia się, manifestuje i pomaga wyłącznie w formach i okolicznościach ekstraordynaryjnych, niezwykłych i nadprzyrodzonych. Krzak gorejący, co gada – oto minimum ludzkich oczekiwań.
W efekcie się zapomina, że Nieprzyjaciel – podobnie jak diabeł, co wielką jest z Jego strony przewrotnością – lubi działać w ukryciu, dyskretnie, przez innych. Prawda, że mannę z nieba zesłał, chleb i ryby rozmnożył, wodę w wino zmienił. Ale to wyjątki potwierdzające regułę. Bo na ogół działa przez tych, co głodnemu bachorowi kupią bułkę bądź na zupę zaproszą bezdomnego brudasa. Zamiast z nieba zstąpić na ziemię w chwale grzmotów i błyskawic, żeby kamień w chleb zmienić – woli w delikatne struny w duszy bliźnich trącać.
Zresztą – drogi Piołunie – przed laty pewien wojujący ateista chciał się wyzłośliwić i napisał, że żadnego cudu rozmnożenia chleba i ryb nie było. Otóż Cieśla kazał Dwunastu przynieść, co mieli – a sami mieli niewiele i głód też ich gnębił. Zaczął to jednak Nazarejczyk między tłum rozdawać. Na ten widok zmiękły człowiecze serca. Poczęli zza pazuchy, z tobołków i węzełków – wyciągać wszystko, co trzymali na czarną godzinę czy drogę powrotną do domu. I nie dość, że wszyscy się nasycili – zebrano jeszcze dwanaście pełnych koszy ułomków.
A ja sobie czasem, drogi Piołunie, tak kombinuję: gdyby się od razu dokoła siebie rozejrzeli, niedolę sióstr i braci dostrzegli, potem zaś z pomocą im pospieszyli – czyż nie większa byłaby radość Cieśli niż z wielkiego cudu, który sam sprawił?
Twój kochający stryj Krętacz